I wtedy ona omdlała w jego ramionach.
Grafika okładkowa: Aleksandra Błęcka
Bunty… Morderstwo… Pragnienie… Tak Goodreads, globalny odpowiednik strony Lubimy Czytać, zaczyna opis książki o przygodach kapitana Jabeza Folgera autorstwa Nancy Bruff. Powieść o niewiele mówiącym tytule Manat (The Manatee) dawno już popadła w zapomnienie. Nie dlatego że manaty (ssaki wodne) przestały być popularne – powieść tak naprawdę nawet ich nie dotyczy. Przyczyną jest raczej ogromna liczba następców książki Bruff. Manat to bowiem, wydany prawie 80 lat temu, pierwszy w historii harlequin. Po tym przełomowym wydarzeniu ruszyła lawina i na początku lat dwutysięcznych najważniejsze wydawnictwo romansów, Harlequin Enterprises, miało na koncie już ponad tysiąc następców Manata.
Miło i krótko
Pierwotnie nazwa harlekin odnosiła się jedynie do nazwy wydawnictwa Harlequin Enterprises, założonego w latach 40. ubiegłego wieku w Kanadzie. Początkowo miało zajmować się tylko przedrukowywaniem książek innych wydawnictw i sprzedawaniem ich po bardzo niskich cenach – zazwyczaj jeden egzemplarz kosztował 25 centów. Nie przyniosło to założycielom większego zysku. Zauważyli jednak, że najlepiej na rynku radzą sobie ,,miłe i krótkie romanse”. Dlatego właśnie firma zmieniła kurs i zaczęła wydawać (i nadal wydaje) głównie książki o miłości.
Słownik Języka Polskiego z kolei opisuje harlequin (w spolszczonej wersji – harlekin) jako powieść o tematyce miłosnej, pozbawioną wartości artystycznych. I, tak naprawdę, trudno o trafniejszą definicję tego literackiego zjawiska. Zarówno biorąc pod uwagę treść, jak i tempo ich powstawania. Najważniejsze wydawnictwo w branży zapowiedziało niemal 200 nowości na rok 2022, a to dopiero początek – na rynku pojawia się średnio 120 tytułów harlekinów miesięcznie. W sumie rocznie sprzedawanych jest nawet 130 milionów egzemplarzy powieści wydawnictwa Harlequin. Autorzy romansów są niezwykle płodni – niektórzy potrafią wyprodukować nawet pięć powieści rocznie.
Niechęć księgarń do wystawiania harlekinów na półkach (co wymogło na Harlequin Etc. kreatywność w dotarciu do czytelników) sprawiła, że pojawiały się wszędzie, gdzie tylko mogły – głównie w aptekach i marketach spożywczych – co znacząco wpłynęło na ich popularność. Obiecywały też coś, co nigdy wcześniej nie pojawiło się w ofercie czytelniczej – angażujące historie do przeczytania w maksymalnie kilka godzin. Dzięki temu, a także dzięki reklamom skierowanym do konkretnej grupy (kobiet zajmujących się domem, często nie mogących pozwolić sobie na droższe rozrywki), wydawnictwo w połowie lat 70. sprzedawało już niemal pół miliona egzemplarzy każdej wydanej książki.
Ze względu na ogromną ilość romansów wydawanych pod szyldem Harlequin, w świadomości publicznej nazwa straciła swoje właściwe znaczenie. Harlekin od tej pory zaczął dotyczyć jedynie konkretnego rodzaju powieści, zazwyczaj nie dłuższego niż 200 stron, o krótkim życiu czytelniczym – nierzadko dany tytuł drukowany jest raz, jak magazyn czy gazeta, szybko pojawiają się nowe, a o poprzednich się zapomina. Jednorazowe powieści o jednolitej strukturze i treści – na potencjalnych autorów harlekinów czekają ścisłe wytyczne. Nie ma to być, jak zwykło się mówić, ,,pornografia dla gospodyń domowych”. Nie chodzi też o to, żeby wszystkie powieści były identyczne, ale o to, żeby spełniały pewne obietnice dotyczące poziomu zmysłowości, ale także scenerii i oczywiście wydźwięku emocjonalnego. Nieważne kim jest główna bohaterka (bo wciąż przede wszystkim są to kobiety) – wampirzycą, sekretarką czy detektywką. Nieważne z czym ma sobie poradzić – ze schwytaniem nazistowskiego zbrodniarza wojennego, przeprowadzką ukochanego na drugi koniec kraju czy leczeniem ciężko chorych dzieci. Zakończenie zawsze będzie takie samo – ostatecznie zakochani będą na zawsze razem.
Grzeszne sekrety
Mimo to większość wczesnych harlekinów niewiele ma wspólnego z wyobrażeniem o tym gatunku. Początkowo panowała naczelna zasada – główne postacie mogą być ze sobą blisko, ale nikt nie może stać się nagi. Wzajemne zainteresowanie i chemia między bohaterami miała być widoczna – o to w końcu chodzi w romansie – ale w grę wchodziło tylko subtelne sugerowanie kontaktów seksualnych, a nie ich opisywanie. Autorzy okazali się zresztą bardzo kreatywni, jeśli chodzi o przedstawianie scen erotycznych. Pełno było w nich zanurzania się w samczym pożądaniu, zatapiania w kobiecości czy niemal omdlewania od delikatnego dotyku.
Obok powściągliwości w opisywaniu scen erotycznych, cechę charakterystyczną harlekinów stanowił dosyć dokładny opis bohatera męskiego, którym zainteresowana jest postać kobieca – opisywana z kolei dosyć mgliście. Jej wygląd nie stanowił tu istotnej cechy, na kartach powieści rzadko pojawiały się olśniewające piękności. Czymś, co przyciągało do niej ukochanego i czytelników, był jej charakter. Jakiekolwiek sugestie dotyczące zewnętrznego piękna pojawiały się tylko wtedy, gdy jej książę na białym koniu, wybawca, przyszły mąż spoglądał na nią bez jej wiedzy. Mężczyźni natomiast cechowali się zapierającą dech urodą, pewną niedostępnością i tajemniczością. Ale bez przesady, przecież między parą musiało pojawić się w końcu wspaniałe uczucie.
Niezwykle popularny jest również motyw awansu społecznego. Kobieta z klasy średniej, wymagająca opieki, trafiała na mężczyznę z większym majątkiem, chętnym wziąć ją pod swoje skrzydła, otoczyć troską i zapewnić wszystko, co najlepsze. Sporadycznie pojawiały się książki z silnymi postaciami kobiecymi, niekoniecznie marzącymi o szybkim zamążpójściu czy gromadce dzieci – nie były one wówczas zbyt popularne. Nie odzwierciedlały bowiem życia osób, które najczęściej sięgały po harlekiny.
Zasady i treść ewoluowały oczywiście przez lata – Manat według dzisiejszych standardów byłby, delikatnie mówiąc, problematyczny. Historia opisana przez Nancy Bruff nęci czytelników (albo czytelniczki, bo według wielu księgarni to wciąż literatura jedynie dla kobiet) obecnością brutalnego, ale romantycznego kapitana z grzesznym sekretem z przeszłości i malowniczą wyspą Nantucket. W tle jednak, obok przeplatającej się żarliwej miłości i gorącej nienawiści, występuje ogrom przemocy w każdej postaci – emocjonalnej, słownej i fizycznej, rasizmu, ksenofobii oraz ciągle powtarzających się napaści na tle seksualnym dotyczących niemal każdej postaci kobiecej. Napaści, o których zapomina się dzięki bukietowi kwiatów podarowanemu w prezencie (treść Manata dokładnie przeanalizowała Nicola R. White w swoim artykule).
Coś, co jednak niemalże się nie zmieniło i obok czego nie da się przejść obojętnie, to okładki harlekinów. Zazwyczaj przedstawiają zamyśloną kobietę (lub mężczyznę), kobietę przyklejoną do umięśnionego torsu mężczyzny parę sekund przed namiętnym pocałunkiem. Szczególnie uwagę zwracają ilustracje z początku XXI w., kiedy to zamiast rysunków na okładkach zaczęły pojawiać się fotografie i grafiki przygotowywane z użyciem programów komputerowych. Nie brakowało wtedy czcionki Comic Sans, widocznego wklejenia postaci na tło (np. przedstawiające las tropikalny albo malowniczą wyspę) i wszelakich filtrów i efektów charakterystycznych dla obróbki zdjęć w tamtym czasie. Nowsze okładki nie są już tak kiczowate – często nawet nie przywodzą od razu na myśl romansu. W zdecydowanej większości pierwotny wzorzec został zachowany i sięgając po harlekin, czytelnik od razu zobaczy roześmianą parę lub zakochanych w intymnej sytuacji. Estetyka jest jednak trochę bardziej subtelna, nie kojarząca się aż tak z tanimi i podrzędnymi wydaniami.
Miłość na medal
Obecnie wśród harlekinów można znaleźć i historie nastawione na opowiedzenie wyłącznie o emocjach i takie, w których niezwykle istotne są elementy erotyczne, osadzone w bardzo różnych realiach i dotyczące różnych związków. Na przykład w 2013 r., po wielu latach, na rynku ukazała się Nadya i Elena autorstwa Sylvie Géroux, pierwszy harlekin wydany przez Harlequin Ent. opowiadający o miłości dwóch kobiet, którego akcja rozgrywa się podczas igrzysk olimpijskich w Londynie. Powieść wyszła jedynie w wersji elektronicznej, ale samo pojawienie się jej wśród morza romansów o relacjach wyłącznie heteroseksualnych stanowiło duży krok dla gatunku. Wydawnictwo tym samym zerwało z trwającymi przez lata schematami, jednak z perspektywy czasu nie była to decyzja szokująca – coraz więcej i odważniej mówi się o różnych orientacjach seksualnych i romantycznych, naturalne jest więc pojawienie się ich na łamach powieści dotyczących niczego innego niż miłości.
Osiem lat później, nakładem Harlequin Special Edition: Believe in Love, wyszedł natomiast pierwszy harlekin o miłości między mężczyznami – The Lights on Knockbridge Lane Roana Parrisha. Tym razem książka została wydana już w wersji papierowej i od początku zbierała dosyć pozytywne opinie.
Ważne jest, że chodzi tu jedynie o główne wydawnictwo – jedna z ,,córek” Harlequin Ent., Carina Press, wydaje romanse dotyczące nieheteronormatywnych związków już od początku roku 2010. Pierwszym z nich był e-book autorstwa Bonnie Dee Jungle Heat opowiadający historię, która wielu osobom może przywodzić na myśl cykl powieści o Tarzanie (a raczej ich disneyowską adaptację). Akcja wygląda bowiem tak: James Litchfield, antropolog z Oxfordu, podczas misji w głębokiej dżungli spotyka mężczyznę, miejscową legendę, wędrującego z grupą górskich goryli. Jak mówi opis powieści (tłum. red.):
Z jednej strony jest więc to powieść progresywna, bo zawiera wątek miłości rodzącej się między mężczyznami. Z drugiej strony powiela funkcjonujące od lat wzorce, opierając całą fabułę o pewną egzotyczność jednego z bohaterów polegającą na pochodzeniu z odległego zakątka świata. Autorka podchodzi do Michaela stereotypowo, podążając śladem konstruktu ,,szlachetnego dzikusa”, zakładając, że osoba bez kontaktu z cywilizacją europejską jest czysta, niewinna i potrzebuje opieki ,,białego zbawcy”. W podobny, wyższościowy sposób traktowano większość postaci o innym kolorze skóry niż biała lub pochodzących z innej kultury. Często nawet nie można było nazwać ich pełnoprawnymi bohaterami – stanowili tylko zbiór stereotypów lub romantycznych wizji tego, jaki jest przedstawiciel danej grupy. Aktualnie wydawane harlekiny zwykle cechują się większą wrażliwością i dopasowaniem treści do współczesnego kontekstu. Autorzy w końcu nie używają czarnoskórych postaci do stworzenia nietypowego tła, atmosfery odległego zakątka świata. Za to tworzą historie, w których takie osoby są głównymi bohaterami, robią kariery, przeżywają najwspanialsze miłości swojego życia czy odkrywają siebie. Przykładem są powieści Jayce Ellis – czarnoskórej, queerowej autorki piszącej o ludziach takich jak ona (m.in. If you love something, Learned Behaviors).
Podobny proces przebyło tworzenie postaci kobiecych. Jedynym ich zajęciem nie jest też wyczekiwanie na księcia z bajki i snucie się po świecie z głową w chmurach. Bohaterka Resolute Justice Leslie Marshman, Cassie, nie ma czasu zajmować się relacjami damsko-męskimi. Musi rozwiązać sprawę morderstwa ojca i rozbić szajkę zajmującą się handlem ludźmi. Vivienne Armstrong natomiast, z książki To Protect from Harm Valerie Hansen i Sharon Dunn, nie chce wziąć urlopu od pracy jako agentka FBI, mimo że grozi jej niebezpieczeństwo. Kolega z pracy, Caleb, próbuje robić wszystko (chociaż ona tego nie chce i w ogóle jej na tym nie zależy), żeby wkroczyć w jej życie i zadbać o bezpieczeństwo.
Guilty pleasure
Kiedy w okolicach lat 90. harlekiny dotarły do Polski, spełniały jedną ważną funkcję. Pokazywały Polkom wtedy jeszcze niesamowicie odległy i wyidealizowany świat Zachodu, życie klasy średniej i perfekcyjnych pań domu. Dawały nadzieję, że idealne związki istnieją i że wielka, wymarzona miłość może zmienić życie na lepsze. Pokazywały, że w innym miejscu też istnieją kobiety podobne do nich, z problemami, po przejściach, którym udało się wyjść z trudnej sytuacji i że im też może się to udać. Tego było im potrzeba – transformacja zabrała wielu z nich pracę – żeby wprowadzić w swoje życie odrobinę radości i koloru.
Harlekiny obecnie traktowane są w dużym stopniu jako literatura drugiej kategorii. Przyznanie się do sięganie po nie spotyka się z pobłażliwym uśmiechem albo bezpośrednią kpiną. Właściwie dlaczego? Tak, fabuły nie są wybitne. Owszem, wszystkie te romanse kończą się dobrze, a jeszcze do niedawna naszpikowane były stereotypami i bardzo tradycyjnie podchodziły do kwestii związków. Ale harlekiny, tak jak wszystko, idą z duchem czasu. Odeszły od postrzegania relacji jedynie jako związku kobiety i mężczyzny, pojawia się w nich coraz więcej różnorodnych postaci, a autorzy w dużym stopniu są świadomi, jak budować obraz zdrowych relacji w oczach czytelników. Lektura nie zawsze też musi być parusetstronicową powieścią uznanego autora albo reportażem opowiadającym o kondycji społeczeństwa. Można przecież czytać dla samego oderwania się od rzeczywistości, sięgnąć po coś niewymagającego większego skupienia czy zasobów intelektualnych – jeśli dla kogoś to jest najwłaściwszy sposób relaksu, to nie powinno to nikogo bawić ani być powodem do wstydu dla ich miłośników.