Z miłości do Gwiezdnych Wojen, redakcja odleciała w odległą galaktykę.
Grafika okładkowa: Aleksandra Błęcka
Poniższy artykuł zawiera spoilery zarówno do Księgi Boby Fetta, jak i The Mandalorian.
Legendarny łowca nagród Boba Fett i najemniczka Fennec Shand przybywają na pustynną planetę Tatooine w celu przejęcia władzy nad terenami rządzonymi niegdyś przez Jabbę Hutta i jego syndykat.
Rozmowy Redakcyjne stanowią transkrypcję debaty członków redakcji Rewersu. Wszelkie błędy językowe bądź stylistyczne są wynikiem spontaniczności rozmówców i służą zachowaniu autentyczności przekazu.
Rozmawiają: Pau Malicka, Robert Krakowski, Ewa Tomicka i Alek Kozłowski
Pau Malicka: Dobry wieczór, dzisiaj będziemy rozmawiać o najnowszym mini-serialu z uniwersum Gwiezdnych Wojen – Księdze Boby Fetta. Takie pierwsze, luźne pytanie – w jaki sposób się o nim dowiedzieliście?
Robert Krakowski: Dowiedziałem się po pierwsze: z mediów społecznościowych, a po drugie: sama końcówka drugiego sezonu The Mandalorian go poniekąd zapowiedziała. Pokazano, że będzie rozwinięta historia Boby.
Ewa Tomicka: Dokładnie, trochę nawiązywali do Marvela, a przynajmniej widać, że Disney próbuje przemycać te same tematy. Właśnie drugi sezon The Mandalorian bardzo sugerował pojawienie się tego serialu już niedługo. Przez co myślę, że wiele osób, na przykład ja, trzymało rękę na pulsie i śledziło wszystkie media społecznościowe. Kiedy tylko pojawił się zwiastun na YouTubie, było wiadome, że moje życie nie istnieje do momentu premiery Księgi Boby Fetta.
Alek Kozłowski: Również dowiedziałem się o Księdze z końcówki The Mandalorian, następnie poprzez media, a zwłaszcza aktywność głównego bohatera, czyli aktora, który gra samego Bobę. To wszystko miało ręce, nogi i wydawało się sensowne.
P.M.: W sumie moja odpowiedź niczym się od waszych nie różni. A gdybyście mogli powiedzieć, co wam się najbardziej podobało w Księdze Boby Fetta? Najlepiej w taki sposób, by nie ujawnić całości historii naszym czytelnikom. Opowiedzcie o paru aspektach, które przypadły wam do gustu.
A.K.: Jednym z ciekawszych elementów, według mnie, były retrospekcje, które w interesujący sposób pokazywały background Boby, kim się stał. Jego różne motywacje i działania można było zrozumieć dzięki tym wspomnieniom, okazały się też świetne, jeśli chodzi o samą historię i to, co się tam wydarzyło.
E.T.: Jako osobie, która obejrzała bardzo dużo rzeczy z uniwersum Gwiezdnych Wojen, największą radość sprawiało mi wyszukiwanie powiązań między różnymi seriami, a tutaj mogliśmy spotkać tyle różnych postaci, zarówno z Wojen Klonów, Rebeliantów, jak i książek, komiksów… Spowodowało to, że cały serial stał się dla mnie bliższy, bo te postacie były już mi znane i ważne. Wiedziałam, że ta produkcja pozostanie mi w głowie przez długi czas jako jedno z lepszych dzieł.
R.K.: Zgodzę się z Ewą, w niektórych odcinkach tony fan service (niezbyt precyzyjnie – puszczanie oczka do fanów poprzez nawiązywanie do innych dzieł, przyp. red.) robią robotę, nie tylko w charakterze pojawiających się postaci, lecz także w formach tekstowych, dialogowych, muzycznych… Kolejny aspekt, który mi się podobał, to cały specyficzny klimat: typowe westernowe ujęcia – jeden z odcinków wzorował się na heist movies – i z jednej strony wiem, że oglądam Gwiezdne Wojny, a z drugiej są osadzone w innym gatunku.
P.M.: Ja dopiero rozpoczynam przygodę z dziełami z uniwersum poza filmowymi Gwiezdnymi Wojnami i te nawiązania, które widzę, podobają mi się. Mogę porównywać postacie znane z animacji z tymi ukazanymi w serialach, co motywuje mnie do głębszego poznania całego lore (niezbyt precyzyjnie – tradycja i podania, przyp.red.) świata. Dla mnie jednym z większych plusów jest muzyka, co mogę też powiedzieć o The Mandalorian. W obu serialach kompozycja jest idealna. Podobały mi się retrospekcje oraz sposób, w jaki zostały zrealizowane.
R.K.: Tak jak wspominałem o westernowych ujęciach, cudowne jest to, że twórcy też opierają się na różnych źródłach. Tak jak Lucas czerpał chociażby z Kurosawy, tak tu sięgają do Dobrego, Złego, Brzydkiego: podobne ujęcia, klimat… mi bardzo podoba się fakt, że odnoszą się do różnorodnych źródeł by utrzymać tradycje Lucasa. Dodam jeszcze a propos muzyki – interesujące jest to jak ona ewoluuje. Porównując do ścieżki dźwiękowej z początku, to w miarę postępowania historii przybiera coraz to nowe nuty. Zmienia się wraz z rozwojem postaci, co jest kolejnym plusem.
E.T.: Rewelacyjne jest połączenie motywów muzycznych bohaterów, kiedy oni zaczynają współpracować.
R.K.: Nie tylko bohaterów, ale też planet.
E.T.: Tak, racja.
P.M.: Zdecydowanie, akompaniament jest bardzo dobrze dobrany do serialu.
A.K.: Prawda, w dodatku warto dodać, że są też motywy z kultury maoryskiej, która została w ciekawy sposób wpleciona – z resztą zarówna ta kultura, jak i fan service są bardzo nienachalne, nawet jeśli jest tego dużo, zostało to świetnie zrobione. Wiadomo, że ci, którzy mają większe obeznanie z uniwersum, czerpią więcej z aspektów fan service, jednak nie było tego za wiele – czego nie można powiedzieć o wszystkich produkcjach, jak wiadomo różnie z nimi bywa.
R.K.: Skoro już wspomniałeś o tej kulturze, nie można zapomnieć, że Temuera Morrison sam z pochodzenia jest Maorysem.
A.K.: Tak, właśnie ze względu na to, że gra on tu tytułową postać, pokazanie jego kultury świetnie się wpasowało.
R.K.: Nie wiem, czy zgodzę się z tobą, jeśli chodzi o ilość fan service. W niektórych odcinkach były momenty, które zmieniają wizerunek serialu.
P.M.: W takim razie, czy moglibyście teraz powiedzieć o elementach, które wam nie przypadły do gustu?
R.K.: Pociągnę temat, który wcześniej liznąłem. Zaczynając oglądanie, miałem nadzieję, z racji, że jest to serial, który ma mniej odcinków niż The Mandalorian, nie będzie tu gorszych momentów, takich wypełniaczy. I jako takie nie występowały – każdy odcinek wnosił czy to nowe ważne postacie, czy wątki. Jednak to, co się zadziało od odcinka chyba piątego, gdzie Dave Filoni, największy reżyser zajmujący się fan service, przejął pałeczkę i momentalnie serial Księga Boba Fetta przestał opowiadać o głównych bohaterze. Przestał się on tam pojawiać. Jestem rozdarty, z jednej strony oglądając byłem zachwycony tym, co się działo, uważam go za jeden z lepszych odcinków, ale gdy myślę o tym na chłodno, zaczynam zastanawiać się, jaki jest tego sens. Czy celem powstania Księgi Boby Fetta było dokończenie tego, na co zabrakło czasu w The Mandalorian, czy ktoś uznał, że jest to na tyle skromna historia, że mogli ją wcisnąć do serialu o łowcy nagród? W dodatku trochę bolała mnie nierówność odcinków. Nie jestem człowiekiem serialowym, więc nie mam dobrego odniesienia do innych produkcji, ale były odcinki, które naprawdę wiele wnosiły, po których przeżywałem to, co w nich się działo. Niestety były też takie, w których czułem atmosferę z Gwiezdnych Wojen i tyle. Dużą rolę w tym odgrywała różnorodność stylów reżyserów. Kwestia, które odcinki się podobały, jest mocno subiektywna, reszta z was mogła mieć zupełnie inne odczucia, jednak ta nierówność jest moim największym zarzutem.
E.T.: Zgodzę się, że sceny z piątego odcinka, zwłaszcza biorąc pod uwagę, jak ważne te fragmenty były dla postaci odgrywającej główną rolę, nie powinny znaleźć się w Księdze Boby Fetta. Niemniej nawet w odcinkach skupionych na Bobie miałam problem z jego wspomnieniami. Pojawiały się one, według mnie, w nieodpowiednich momentach. Nie odpowiadały temu, co się działo. Mam wrażenie, że powinny przeplatać się z teraźniejszą akcją w taki sposób, by się nawzajem uzupełniały. W moim odczuciu momentami stanowiły one zupełnie oddzielne wątki. Plus czasem był nadmiar nawiązań. Przykładowo pojawia się tam społeczność modów, co mi się nie podobało. Z resztą kłóciły mi się wizerunki tej grupy oraz Mos Espa.
RK: Totalnie się zgadzam. Ten odcinek był chyba najgorszy z całego serialu. Bardziej przypominało mi to Małych Agentów niż Gwiezdne Wojny.
E.T.: Tak! Nawet humor, który tam się pojawia, nie jest humorem z Gwiezdnych Wojen i miałam wrażenie, że był przeznaczony dla zupełnie innych odbiorców. To trochę bolało i zgodzę się, że odcinki były bardzo nierówne.
R.K.: Nie chcę tu nic usprawiedliwiać, ale wystarczy spojrzeć, że ten odcinek wyreżyserował Robert Rodriguez, który ma swój styl, pokazał go choćby w Małych Agentach czy w Maczecie. Nie bez przyczyny pojawił się też Danny Trejo, aktor, który gra chyba w każdym filmie Rodrigueza, więc może to jest tylko i wyłącznie kwestia trafienia lub nie w czyjeś gusta.
A.K.: Wydaje mi się też, że cały serial jest takim fundamentem dla różnych twórców, by kreować nowe historie z Gwiezdnych Wojen. Ukazanie subkultury modów oraz napięcia z innymi mieszkańcami różnych regionów, planet… Widzę to jako początek do czegoś nowego, zobaczymy, kto to poprowadzi i pokaże kolejne oblicze uniwersum.
E.T.: To prawda, zwłaszcza biorąc pod uwagę ilość nowych zapowiedzianych seriali, które mają być osadzone w tej osi czasowej, co pokazuje rolę Księgi Bobby Fetta jako zapowiedzi tego, co nas czeka. Mam nadzieje, że będą to opowieści ze sobą spójne.
P.M.: Też się z wami zgadzam, jeśli chodzi o nierówność odcinków, choć starałam się zawsze znaleźć przynajmniej jeden aspekt, który mi się podobał.
A.K.: To wcale nie jest trudne, zwłaszcza, że to nadal jest dzieło z Gwiezdnych Wojen, ale nierówność zdecydowanie występuje.
P.M.: Tak, w dodatku coś, o czym Robert wspominał, mówiąc o plusach – była tu widoczna mieszanina różnych gatunków. Nie wszystkie, w moim odczuciu, pasują do atmosfery Gwiezdnych Wojen. Z jednej strony nie jest to wielkim problemem, staram się być otwarta na nowe możliwości i horyzonty, z drugiej strony trochę mi zgrzytała ta różnorodność.
Jest to o tyle śmieszne, z perspektywy osoby mniej zakorzenionej w tym uniwersum, że poznawałam postacie równolegle w animacjach i w mini serialach. Zestawianie ich było w moim odczuciu trochę dziwne, więc mam wrażenie, że znajomość całości, lub większej części, może pomóc w oglądaniu – nie jest to obowiązkowe, ale pomocne. Sądząc po waszych reakcjach, mam jednak odczucie, że obeznanie z całością Gwiezdnych Wojen niekoniecznie jest pozytywne.
A.K.: Faktycznie, z mojej perspektywy ta głębsza znajomość dodaje po prostu kolejną warstwę do serialu. Może go obejrzeć osoba, która nie miała w ogóle styczności (lub bardzo małą) z Gwiezdnymi Wojnami, i też będzie w stanie czerpać z niego przyjemność. Natomiast stanie się to z innych powodów niż u widzów, którzy znają całe uniwersum, którzy zrozumieją nawiązania, zobaczą fan service i drobne szczegóły, które mają sens, gdyż pojawiły się w innych dziełach bez względu na to, kiedy one powstały. Dla nas to rozbudowuje tę galaktykę i nadaje jej pełniejszego kształtu, ale nie jest obowiązkowe, by obejrzeć Księgę Boby Fetta z przyjemnością.
P.M.: Nawiązujesz do kolejnego pytania, które miałam zadać. Jako osoby, które bardziej znają się na uniwersum, zapoznanie się z którymi dziełami jest według was ważne, by zrozumieć te nawiązania, o których wspomnieliśmy wcześniej?
R.K.: Obowiązkowo The Mandalorian, nie bez powodu Księga Boby Fetta nazywana jest jego sezonem drugim i pół.
E.T.: Warto też znać animowane Wojny Kolnów i Bad Batch.
A.K.: Oryginalną trylogię też!
R.K.: Są też komiksy (choć to ewentualna opcja), chodzi o Star Wars, Darth Vader i Doctor Aphra Annual.
E.T.: Oglądając The Mandalorian warto znać Rebeliantów…
R.K.: Tak, tu się wszystko mocno wymienia i łączy. Jeszcze, jak dodał Alek, warto znać oryginalną trylogię.
A.K.: Tak, choć to było powiedziane tak pół żartem, pół serio, bo jednak jest to podstawa, jeśli chodzi o całość Gwiezdnych Wojen. Na wszelki wypadek można to powiedzieć, jeśli ktoś się w ogóle nie zna.
R.K.: Nie możemy zapomnieć, jako że jest to Księga Boby Fetta, o najważniejszym, pierwszym dziele, w którym ta postać się pojawiła. Mówię tu oczywiście o Star Wars Holiday Special.
A.K.: Wiedziałem, że to powiesz.
R.K.: Bez niego nie można się obejść.
A.K.: Jest gdzieś w serialu nawet bezpośrednie nawiązanie do niego, ale nie pamiętam gdzie.
R.K.: Nawet go nie wyłapałem.
P.M.: Oho, znalazł się sezonowiec!
E.T.: Jestem ciekawa, co myśleliście o kostiumach? Na przykład w The Mandalorian bardzo nie podobali mi się Twi’lekowie, ich odzież, postać Ashoki – bardzo mi się kłóci z obrazem z Rebeliantów – oraz finałowy przeciwnik Boby. Trochę kłuło mnie w oczy, gdy go po raz pierwszy zobaczyłam. Za to Syndykat Pyke czy Tuskeni byli dobrze zrobionymi postaciami – tylko niektórzy z tych ważniejszych bohaterów nie wyglądali jakoś wybitnie.
RK: Jeśli mówimy o kostiumach, mnie od samego początku bolało to, co zrobili z trandoshanami. Mieli bardziej ludzkie niż gadzie oczy, choć ludzkie też nie są najbardziej odpowiednim słowem, były takie nienaturalnie gadzie. Lepiej wyglądało to w oryginalnej trylogii, te parędziesiąt lat temu, niż tutaj. Nie wiem czemu, ani jak to zrobili, ale to zepsuli. W dodatku, tak jak wspomniała Ewa, ci – zapomniałem, jak się nazywali – modułowie? Ci mali agenci…
E.T.: Mody.
R.K.: Oni mi trochę nie pasowali – nawet nie do Gwiezdnych Wojen, tylko ich styl mi zgrzytał. Do Ashoki nie mam zarzutów, kupuję ją, nawet chyba bardziej niż z The Mandalorian, nawet jeśli się nie zmieniła w międzyczasie. To chyba tyle… Choć ciekawe jest, jak przedstawili Tuskenów. Nie wszyscy wyglądają tak samo, widać, że istnieje hierarchia, pojawiają się kobiety, dzieci… Jest to kontrowersyjne. Z jednej strony każdy ma inny kostium, który coś może znaczyć – ale tu już wchodzimy w lore świata. Same postacie pojawiały się wcześniej, ale bez tych różnic w kostiumach.
A.K.: To zagłębienie w codzienność Tuskenów mi się podoba. Pojawiali się od początku Gwiezdnych Wojen i zawsze byli przedstawiani w sposób negatywny, według jednego schematu. Tu widz może rozszerzyć swój punkt widzenia na ich temat, są pokazani z zupełnie nowej strony. Oni mnie już wcześniej intrygowali, były to postacie wyraziste wizualnie i interesowało mnie to, czego moglibyśmy się o nich dowiedzieć. Po paru dekadach nareszcie się to stało – dlatego mówiłem, że retrospekcje mi się podobały.
P.M.: Kostiumy mi się raczej podobały, poza modami, których aura mi do Gwiezdnych Wojen nie pasowała. Wątki z Tuskenami były świetne, również jako pewien punkt odniesienia nawet dla niezaangażowanego w całe uniwersum fana, i bardzo się cieszę, że poszli w tym kierunku.
Jeżeli nie mamy innych wątków do poruszenia, to wydaje mi się, że możemy dać naszą ocenę całości serialu.
R.K.: To jest coś, z czym zawsze mam problem, gdy oceniam cokolwiek z Gwiezdnych Wojen. Nie wiem, czy mam oceniać jako fan czy starać się stać z boku – nie mówię tu o obiektywizmie, bo nie uciekniemy od subiektywizmu w ocenach. W skali od jednego do pięciu jako nie-fan dałbym trzy i pół, a jako fan – cztery i pół.
E.T.: Zgadzam się z tą oceną, dla mnie na pewno zasługuje na czwórkę. Mogę dodać tę połówkę, ponieważ naprawdę świetnie się przy tym serialu bawiłam, trzymał mnie w takim napięciu, że wyczekiwałam kolejnej środy z utęsknieniem.
R.K.: Właśnie! Dziś jest pierwsza środa bez Księgi Boby Fetta!
P.M.: Jak to – bez Boby? Jest w naszych serduszkach. Ewo, przepraszam za przerwanie.
E.T.: …zgubiłam wątek. Jednak gdy rozmawiałam z osobami, które nie znały tak bardzo Gwiezdnych Wojen, to mówiły, że wielu elementów nie rozumiały. Dla nich końcowa ocena faktycznie może być niższa, ale z mojej perspektywy serial zasługuje na cztery i pół.
A.K.: Niby się zgadzam, ale trochę rozwinę. Kwestia serialu i Boby Fetta. Serial faktycznie zasługuje na cztery i pół, ale mi najbardziej podobały się odcinki, w których się nie pojawiał. Tempo, sposób w jaki zostały zrealizowane, bardziej mi odpowiadały niż reszta serialu. Dałbym serialowi cztery, właśnie dlatego że to Księga Boby Fetta, a nie było go w najlepszych odcinkach, co jest szkodą, więc serial mógł być lepszy. Z drugiej strony nie zasługuje na mniej niż cztery, więc na pewno tyle mogę dać.
E.T.: Słyszałam, że Księga Bobby Fetta jest jak Pan Tadeusz. Tam też tytułowa postać nie jest najważniejsza. Więc mamy angielski odpowiednik Pana Tadeusza.
P.M.: Zgadzam się z wami, ocena bliżej czwórki, nawet z połówką. Biorąc całość pod uwagę, wiele aspektów mi się podobało, nawet jeśli wcześniej narzekałam na minusy. Twórcy zrobili dobry fundament pod przyszłe historie, by odkrywać jeszcze bardziej to uniwersum.