Na Dzień Kobiet nie chcę kwiatów ani czekoladek. Wolałabym gaz pieprzowy i pałkę teleskopową lub porządną psychoterapię.
Grafika okładkowa: Dominik Tracz
Budzę się na lekkim kacu w salonie znajomego. Poprzedni wieczór spędziłam z dwójką facetów, pijąc whisky, grając w planszówki, rozmawiając o wszystkim i niczym, płacząc po rozstaniu. Śmiejąc się z żartów i filmików z kotami, słuchając rapu i folk metalu. Ja – dziewczyna i dwóch mężczyzn, którzy (gdyby tylko zechcieli) mogliby ze spokojem przekroczyć moje granice, gdy byłam pod wpływem alkoholu. Mam jednak to szczęście, że żaden z nich nigdy nie zrobił niczego wbrew mojej woli i bez wyraźnej zgody. Żaden z nich nigdy nie użył argumentu mojego ubioru czy stylu bycia jako wymówki, usprawiedliwiania, by przekroczyć granicę.
Budzę się na lekkim kacu. Sprawdzam Messengera. Widzę wiadomość od przyjaciela, że znajomy jego dziewczyny próbował wczoraj zgwałcić M.
Chce mi się krzyczeć; chcę wykrzyczeć gniew za te wszystkie kobiety, które w trakcie gwałtu nie miały siły protestować, a jedynie leżały bezwładnie, sparaliżowane strachem, by później usłyszeć, że „dziewczyny już tak mają, mówią nie, a myślą tak”.
To nie jest słaby żart, bajka czy zły sen. To nie jest wymyślona historia. To rzeczywistość, w której żyję nie tylko ja. Każda dziewczynka, nastolatka, kobieta, która mieszka w tym kraju, funkcjonuje w tym społeczeństwie, gdzie nadal (po tylu walkach, protestach, „zmianach”) to mężczyźni wychowywani są w przeświadczeniu o swojej wyższości, większych możliwościach, większych prawach. Gdzie ich zachowania cały czas się usprawiedliwia – „chłopcy już tacy są”, „nie da się pokonać instynktu”, „to był tylko taki chłopięcy psikus”. Nie zgadzam się na to. Jestem zła. Chce mi się płakać, naprawdę chce mi się płakać, bo czuję tę paskudną bezsilność, że jedyne, co mogę zrobić, to napisać tekst. Jedyne co mogę zrobić, to wyrazić wsparcie dla M., mimo że jestem tak zła, że byłabym w stanie bezpardonowo, zupełnie „samczo” przywalić napastnikowi w nos. Ja i moje 160 centymetrów żywej złości. Chce mi się krzyczeć; chcę wykrzyczeć gniew za te wszystkie kobiety, które w trakcie gwałtu nie miały siły protestować, a jedynie leżały bezwładnie, sparaliżowane strachem, by później usłyszeć, że „dziewczyny już tak mają, mówią nie, a myślą tak”. Chce mi się bić z tymi wszystkimi facetami, którzy nie pytają o zgodę, a potem uznają, że brak protestu wystarczy za przyzwolenie.
Czym skorupka za młodu nasiąknie…
Mamy Dzień Kobiet. Fajny dzień, podobno. Umowny, tak samo jak walentynki, imieniny, mikołajki i inne „dni”, które z różnych powodów świętujemy. Masa dziewuszek dostanie tulipanki, miśki i inne takie. Masa dziewuszek pójdzie na manify organizowane przez Ogólnopolski Strajk Kobiet. Masa dziewuszek dostanie kwiatki, a następnego dnia ktoś będzie im, bez ich zgody, wkładał ręce w majtki. Ewentualnie będzie wmawiał, że dziewczyna nie powinna siadać w tramwaju „jak luj” z rozłożonymi nogami, by nie prowokować mężczyzn. Albo że z racji posiadania łechtaczki i kobiecych piersi powinna zachowywać się „jak dama”: nie krzyczeć, nie krytykować, kiwać grzecznie główką, ładnie wyglądać, perliście się śmiać, zadbać o swoją skórę, pozbyć się cellulitu i właściwie najlepiej w ogóle się nie odzywać.
W 2003 r. profesor Campbell Leaper z Uniwersytetu Kalifornijskiego przeprowadził eksperyment, w którym podał dwóm grupom dzieci słoną lemoniadę. Jeden zespół badanych składał się z samych chłopców, drugi – z samych dziewczynek. Celem badania miało być sprawdzenie reakcji na niesmaczny napój w zależności od płci. Chłopcy po napiciu się od razu manifestowali swoje niezadowolenie – wypluwali lemoniadę, zaczynali krytykować. Dziewczynki zaś nie mówiły nic. Dopiero po chwili rozmowy przyznawały, że faktycznie lemoniada była słona, zwyczajnie paskudna i nie nadawała się do picia. Dlaczego więc nie powiedziały tego wcześniej? Dokładnie z tego samego powodu, z którego nie wierzą w swoje powodzenie na rozmowach kwalifikacyjnych. Z tego samego powodu, z którego nie śmią protestować, gdy ktoś przekracza ich granice.
Mam dwadzieścia jeden lat i nadal słyszę, że mężczyźni to takie „duże dzieci” i czasem trzeba im wybaczyć. No cóż. Nie trzeba.
Nadal są uczone, by spełniać oczekiwania innych, co wiąże się choćby z tym, że „nie wypada im” sprzeczać się, krytykować, bronić własnego zdania. Nie wypada sprawiać komuś zawodu. Sama, pomimo świadomości wielu procesów, feministycznego nastawienia i bezkompromisowości, czasem łapię się na tym, że zamiast zwyczajnie powiedzieć, co myślę na jakiś temat w czasie zajęć, nie odzywam się. Bo nie wiem, czy to aby na pewno dobra odpowiedź, bo może ktoś wie lepiej, może kogoś urażę swoją opinią. Po chwili moją myśl wypowiada jakiś chłopak, który się nie zawahał. Nie zwątpił w swoją inteligencję czy prawo do głosu, bo został wychowany w przeświadczeniu, że jego zdanie jest ważne. I nie mam na myśli wychowania przez rodziców, kwestii fobii społecznej, jakichkolwiek zaburzeń psychicznych oraz całego skomplikowanego spektrum doświadczeń, które kształtują każdego człowieka z osobna, a ogólny przekaz kulturowy oraz dominujące podejście do konkretnej płci. Wielokrotnie w podstawówce słyszałam, że dziewczynki są bardziej pilne w nauce, szybciej dojrzewają i więcej rozumieją, a chłopcom trzeba wybaczyć ich niedojrzałe zachowania, bo mają jeszcze czas, by zmądrzeć. Mam dwadzieścia jeden lat i nadal słyszę, że mężczyźni to takie „duże dzieci” i czasem trzeba im wybaczyć. No cóż. Nie trzeba. Uważam nawet, że nie można dłużej usprawiedliwiać nadużyć, które nigdy nie powinny mieć miejsca, a za to należy wyrażać głośny sprzeciw.
…tym na starość cuchnie
Maseczka, prezerwatywy, gaz pieprzowy, telefon do przyjaciółki ustawiony w trybie szybkiego wybierania. Tak się teraz wychodzi na randki z nowo poznanymi osobami. Albo na imprezy, z których planuje się nocne powroty. Nie raz, wracając po zmierzchu do domu, upewniałam się, czy nikt za mną nie idzie. Widząc grupkę mężczyzn, zmieniałam trasę albo wymijałam ich jak najszybciej, spuszczając wzrok, żeby niczym nie prowokować. Zaciskałam palce na kluczach, przypominając sobie, w jaki sposób wyprowadza się prawego sierpowego, tak na wszelki wypadek. Brzmi paranoicznie?
Maseczka, prezerwatywy, gaz pieprzowy, telefon do przyjaciółki ustawiony w trybie szybkiego wybierania. Tak się teraz wychodzi na randki z nowo poznanymi osobami.
Lęk przed niechcianymi sytuacjami nie bierze się jednak znikąd. Historie o mężczyznach, którzy obnażają się przed dziewczynami albo ocierają o nie w tramwajach to nie miejskie legendy. Niemal każda moja znajoma, w trakcie rozmów o nadużyciach, „dziwnych” sytuacjach z nieznajomymi albo właśnie znajomymi, była w stanie wskazać jakąś sytuację ze swojego życia, w której doświadczyła pewnego rodzaju przemocy seksualnej.
Nie muszę chyba dodawać, że sprawcy zazwyczaj pozostawali bezkarni. Czasem ze strachu, czasem z poczucia bezsilności, że zgłoszenie jakiegoś incydentu w tramwaju niczego nie zmieni. Nie ma dowodów, nie ma nagrań, do niczego właściwie nie doszło, a to ocieranie to z pewnością było przypadkowe. Poczucie bezsilności w tych momentach jest chyba najgorsze. Poczucie, że nie da się nic zmienić. Z drugiej strony zaś widać pewne przyzwolenie na takie zachowania. Wszystkie wymówki stosowane wobec chłopców, przymykanie oka na niepoprawne zachowania… Wszystko to skutkuje poczuciem bezkarności, pretekstami na każdą okazję, możliwościami zrzucenia winy na kobietę czy dziewczynę.
Dać głos
W Dniu Kobiet, tym zupełnie symbolicznym, wymyślonym „dniu”, nie chcę dostawać życzeń szczęścia, radości, uśmiechu (bo kobieta musi przecież się uśmiechać). Chciałbym usłyszeć słowa pokrzepienia, że walka i opór mają sens. Że głośne wyrażanie niezgody ma sens.
To, że mogę dziś pisać i głośno mówić o tym, na co się nie zgadzam, to nie cud, a wynik wieloletnich walk o prawa i głos w sferze publicznej. Nie jest jednak idealnie. Do dziś aktorki dostają dużo mniej czasu ekranowego od mężczyzn. Trudno pewnie uwierzyć, ale w filmach Disneya (nawet tych o księżniczkach!) jeszcze do niedawna udzielano bohaterkom mniej kwestii dialogowych niż bohaterom. Co więcej, w bajkach postaci kobiece częściej pozostawały zupełnie nieme. Sytuacja na rynku filmowym powoli się zmienia (na przykład poprzez zastosowanie testu Bechdela, który określa rolę kobiet w filmie poprzez analizę liczby postaci kobiecych prowadzących ze sobą dialog niezwiązany z postaciami męskimi), jednak nadal wymaga dalszej pracy. Ja na szczęście nie jestem księżniczką z disneyowskiej bajki i mogę mówić zupełnie nieskrępowanie.
Chciałbym, żeby Dzień Kobiet kojarzył się z siłą. Z oporem. Z głosem, którego możemy używać.
Chciałbym, żeby Dzień Kobiet kojarzył się z siłą. Z oporem. Z głosem, którego możemy używać. Chciałabym, żeby był to dzień, w którym nie będę musiała wstawiać się za swoimi przyjaciółkami, gdy ktoś wyzywa je od najgorszych, po doświadczeniu gwałtu czy jego próby. Chciałabym, żeby to był dzień, w którym nie muszę się bać samotnego powrotu do domu i w którym bohaterki filmowe mówią tyle samo, co bohaterowie. Chciałabym, żeby mężczyźni, pracodawcy, wykładowcy, trenerzy patrzyli na mnie z równym szacunkiem jak na chłopców.
Chciałabym, żeby taki dzień był codziennie.