Grafika/visuel: Ewa Enfer
Tłumaczenie/traduction: Ewa Enfer
On raconta par la suite que l’homme était arrivé par le nord, par la porte de France. Il allait à pied, menant par la bride son cheval chargé de bagages. L’après-midi était bien avancé, libraires et bouquinistes avaient déjà fermé leurs échoppes, la ruelle était déserte. En dépit de la chaleur, l’homme portait un manteau noir jeté sur ses épaules. Il attirait l’attention.
Il s’arrêta devant l’auberge Au vieux Francoys. Il resta planté là quelques minutes, à écouter le brouhaha des conversations. L’auberge, comme d’habitude à cette heure, était noire de monde.
L’inconnu n’entra pas Au vieux Francoys. Il entraîna son cheval plus loin, vers le bas de la rue, où se trouvait un autre cabaret, plus petit, qui s’appelait Au Fromage. Le cabaret était vide. Il n’avait pas très bonne réputation.
Le patron leva la tête de son tonneau de tomes de Savoie pour toiser son client. L’étranger, qui n’avait pas ôté son manteau, se tenait devant le comptoir ; raide, figé, il ne disait mot.
– Qu’est-ce que ça sera ?
– Un peu de morbier, répondit l’inconnu. Il avait une voix désagréable.
Le cabaretier s’essuya les mains à son tablier de toile et attrapa une planche sur laquelle il tailla dans une large meule, avant d’en poser la tranche dans une assiette. Elle était ébréchée.
L’inconnu n’était pas vieux, mais il avait les cheveux pratiquement blancs. Sous son manteau, il portait un pourpoint de cuir râpé, lacé à l’encolure et sur les manches. Quand il se débarrassa de son manteau, tous remarquèrent le sac suspendu à sa ceinture. Qu’il eût un sac n’avait en soi rien d’étonnant : à Grenoble, presque tout le monde se promenait sapé comme jamais. Cependant, personne ne portait son sac accroché à la ceinture comme un sabre de yakuza.
L’inconnu n’alla pas s’asseoir à une table, au milieu des rares clients. Il resta au comptoir, scrutant le cabaretier. Il avala un bout de fromage.
– Je l’ai.
– Quoi ? grogna le cabaretier en considérant les bottes de son client, sales et poussiéreuses. Allez voir Au vieux Francoys.
– Je préférerais ici.
– Pas de ça ici, mon vieux.
Le cabaretier identifia enfin l’accent de l’inconnu. C’était un Polak.
– Vous savez très bien ce que je veux dire, dit l’étranger à voix basse, marquant comme de l’hésitation.
C’est alors que toute cette horrible histoire a commencé. Un butor au visage marqué par la petite vérole et à la mine patibulaire se leva et s’approcha du comptoir. Il n’avait pas quitté l’étranger des yeux depuis son entrée dans le cabaret. Ses deux compagnons vinrent se placer juste derrière lui, à deux pas au plus.
– Dégage, inculte, alcoolique de Polak ! râla le grêlé en serrant l’inconnu de près. On a pas besoin de types comme toi par ici. Grenoble est une ville bien !
L’inconnu prit son assiette et s’écarta. Il regarda le cabaretier, mais celui-ci évitait son regard. Il n’avait pas la moindre intention de défendre le Polak. Après tout, qui est-ce qui aimait les Polak ?
– Tous les Polak sont analphabètes et alcooliques, poursuivit le grêlé, qui puait la bière, l’ail et la méchanceté. En même temps, quand la bière est moins chère que l’eau, comment aligner un pied devant l’autre jusqu’à l’école ?
Il ne comprend pas, il y est jamais allé, à l’école, dit l’un de ses deux acolytes, ce qui provoqua les ricanements de l’autre.
– Paie et rentre chez toi ! hurla le grêlé.
Alors seulement l’inconnu le regarda. Ce que tu dis là n’est pas très gentil. De plus, je t’ai amené de quoi te cultiver un peu, parce qu’il semblerait qu’en Pologne, nous ne soyons pas les plus incultes.
L’inconnu tira de son sac un exemplaire du tome 1 du Sorceleur : Le Dernier Vœu, et le brandit.
Et dans le cabaret, plus personne ne moufetait.
– Et alors, grogna le grêlé, tu viens nous vendre ton torchon pour quoi ? Pour t’acheter à boire ? T’as pas déjà ça au pays ?
– En fait, reprit l’inconnu, pas seulement.
– Comment ça pas seulement, vous avez autre chose que de la bière ?
– Non…enfin oui…enfin je causais pas de ça.
Il souffla :
– Vous savez, on a autre chose que de la bière et le Sorceleur, en Pologne, hein.
Le cabaretier tendait désormais l’oreille.
– Eh, toi, envoie encore un peu de frometon, je paierai.
Le tenancier, abasourdi, s’exécuta docilement. Même le loubard semblait intrigué par ce qui allait suivre.
– En fait, mes mignons, expliqua le Polak en grignotant son fromage, je cherche des gens un peu cultivés et très motivés.
Son regard fit le tour de la pièce.
– Bon, seulement motivés, ça suffira.
Il jeta la croûte derrière lui, d’un geste négligent, et s’accouda au comptoir :
– Alors voilà, je recrute pour mon mag, Rewers. Ça vous dirait mes salauds ?
Później mówiono, że człowiek ten nadszedł od północy od bramy francuskiej. Szedł pieszo, a objuczonego konia prowadził za uzdę. Było późne popołudnie i księgarnie i stoiska bukinistów były już zamknięte, a uliczka pusta. Było ciepło, a człowiek ten miał na sobie czarny płaszcz narzucony na ramiona. Zwracał uwagę. Zatrzymał się przed gospodą „Starego Francuza”, postał chwilę, posłuchał gwaru głosów. Gospoda, jak zwykle o tej porze, była pełna ludzi.
Nieznajomy nie wszedł do „Starego Francuza”. Pociągnął konia dalej w dół uliczki. Tam była druga karczma, mniejsza, nazywała się „Pod Serem”. Tu było pusto. Karczma nie miała najlepszej sławy. Karczmarz uniósł głowę znad stosu krążków Tomme de Savoie i zmierzył gościa wzrokiem. Obcy, ciągle w płaszczu, stał przed szynkwasem sztywno i nieruchomo, milczał.
– Co podać?
– Sera Morbier – rzekł nieznajomy. Głos miał nieprzyjemny. Karczmarz wytarł ręce o płócienny fartuch i napełnił gliniany kufel. Kufel był wyszczerbiony. Nieznajomy nie był stary, ale włosy miał prawie zupełnie białe. Pod płaszczem nosił wytarty skórzany kubrak, sznurowany pod szyją i na ramionach. Kiedy ściągnął swój płaszcz, wszyscy zauważyli, że na pasie trzymał sakwę. Nie było w tym nic dziwnego, w Grenoble prawie wszyscy chodzili wystrojeni, ale nikt nie nosił torby przy pasie jak yakuza miecza.
Nieznajomy nie usiadł za stołem pomiędzy nielicznymi gośćmi, stał dalej przy szynkwasie, wpatrując się w karczmarza przenikliwymi oczami. Wgryzł się w kawałek sera.
– Mam go.
– Co? – burknął karczmarz, patrząc na buty gościa, zakurzone i brudne. – U „Starego Francuza” pytajcie.
– Tu bym wolał.
– Nie chcemy nic takiego tutaj. – Karczmarz rozpoznał wreszcie akcent nieznajomego. To był Polak.
– Wiecie przecież, co mam na myśli – rzekł obcy cicho, jak gdyby niepewnie.
Wtedy właśnie zaczęła się ta cała paskudna historia. Ospowaty drągal, który od chwili wejścia obcego nie spuszczał z niego ponurego wzroku, wstał i podszedł do szynkwasu. Dwójka jego towarzyszy stanęła z tyłu, nie dalej niż dwa kroki.
– Wypad, chamie, pijaku z Polski! – charknął ospowaty, stając tuż obok nieznajomego. – Nie trzeba nam takich jak ty tu, w Grenoble. To porządne miasto!
Nieznajomy wziął swój talerz i odsunął się. Spojrzał na karczmarza, ale ten unikał jego wzroku. Ani mu było w głowie bronić Polaka. W końcu kto lubił Polaków?
– Każdy Riv to analfabeta i pijak – ciągnął ospowaty, zionąc piwem, czosnkiem i złością. Ale jak piwo jest tańsze od wody, jak niby mają stawiać prosto nogi do szkoły.
– Nie rozumie, on nigdy nie był w szkole – rzekł jeden z tych z tyłu, a drugi zarechotał.
– Płać i wynoś się! – wrzasnął dziobaty.
Nieznajomy dopiero teraz spojrzał na niego.
– To, co mówisz, nie jest bardzo miłe. Ponadto przyniosłem ci coś, byś się dokształcił, bo wygląda na to, że w Polsce nie jesteśmy największymi chamami.
Nieznajomy wyjął z torby egzemplarz pierwszego tomu Wiedźmina: Ostatnie życzenie i wyciągnął do niego.
W karczmie już nikt nie protestował:
– No i co – warknął dziobaty – przyszedłeś sprzedać nam swój szmatławiec? Żeby mieć na picie? Brakuje ci w kraju?
– Tak naprawdę – ciągnął nieznajomy – to nie tylko.
– Jak to „nie tylko”, macie co innego niż piwo?
– Nie… znaczy tak… znaczy nie mówiłem o tym.
Westchnął:
– Wiecie, mamy co innego niż piwo i Wiedźmina w Polsce.
Karczmarz nadstawiał teraz uszu:
– Hej, ty, podrzuć jeszcze sera, zapłacę.
Oszołomiony najemca posłusznie posłuchał. Nawet chuligan wydawał się zaintrygowany tym, co miało nastąpić:
– Widzicie, kochani – wyjaśnił Polak, skubiąc swój ser – szukam ludzi trochę wykształconych i bardzo zmotywowanych.
Omiótł salę wzrokiem:
– No dobra, tylko zmotywowanych, wystarczy.
Niedbałym ruchem rzucił skórkę po serze przez ramie, po czym oparł się o ladę:
– No to tak, rekrutuję do mojego magazynu Rewers. Co wy na to, łajdacy?