Wydaje się niemożliwe, żeby ktokolwiek, nawet musicalowy laik, nie znał Nędzników, sztandarowego przedstawiciela gatunku. Piosenki takie jak I dreamed a dream bądź One day more na stałe wpisały się w muzyczną kulturę popularną, a sam musical jest nieustannie wystawiany na niezliczonych scenach na całym świecie. W drugim wydaniu Rozmów Musicalowych rozmawiamy o historii przedstawionej w musicalowej adaptacji powieści Victora Hugo.
Grafika okładkowa: Dominik Tracz
Poniższy artykuł zawiera spoilery fabuły oraz spektaklów Les Misérables.
Nędznicy stanowią relację z życia Jeana Valjeana, człowieka, który na początku daje się poznać jako złodziej i niewolnik, by następnie przejść przemianę, przeżywać kolejne przygody, awanse społeczne, ale również upadki. Gdy mężczyzna zagadkowo znika, inspektor Javert, żądny ponownego schwytania Valjeana, postanawia za wszelką cenę postawić zbiega przed sądem, nie wiedząc, że pościg ten tak naprawdę stanowić będzie podróż w głąb siebie, służącą przewartościowaniu swoich racji i przekonań.
Dominik Tracz: Przy okazji rozmowy o Upiorze zaczęliśmy od subiektywnych wrażeń dotyczących spektaklu. Nie widzę więc przeszkód, żeby i tutaj nie zadać pytania: co sądzicie o musicalu? Nie mam na myśli konkretnie wersji teatralnej ani filmowej, ale samą historię, adaptację.
Milena Jaworska: Mnie się podoba bardzo. I mówiąc „bardzo” mam na myśli BAAARDZO. Jest tam tyle emocji, że nie potrafię oglądać tego musicalu bez paczki chusteczek pod ręką. A najlepsze, że te wszystkie uczucia nie polegają tylko na typowych wzruszeniach, choć nie brakuje w Nędznikach wątków związanych z czyjąś chorobą czy śmiercią. Twórca historii zawiera tak wiele uczucia w relacjach damsko-męskich, rodzinnych, przyjacielskich, że nie sposób przejść obok nich obojętnie, gdy losy kolejnych bohaterów coraz bardziej się komplikują.
Konstancja Orzechowska: Też nie mogę powiedzieć, że musical jest słaby. Najpierw widziałam spektakl w Romie i od razu dałam się porwać. Jestem zachwycona postaciami! Marius, Eponine, Valjean, Cosette, Javert i wszyscy inni – zupełnie różni, a jednak tak samo charyzmatyczni.
D.T.: Po tym, co powiedziałyście, nie mam wiele do dodania, bo moja miłość do musicalu wynika w gruncie rzeczy z tego samego. Nigdy nie napłakałem się tyle, ile podczas oglądania Nędzników,a przecież na odczuwanie emocji zawartych w jakiejkolwiek historii wpływa głównie sposób jej opowiadania. Ten musical jest dla mnie bezbłędny, jeśli chodzi o scenariusz, postacie i muzykę. Mam wrażenie, że sam gatunek dzieli się na dosyć wyraźnie odróżniające się od siebie rodzaje. Jest na przykład Upiór – trochę infantylna historyjka, ale ma zapadające w pamięć piosenki i swój symbol, żyrandol. Hamilton z kolei jest wspaniały pod każdym względem, ale nie działa emocjonalnie na takim poziomie jak Les Misérables. Do tego można dodać jeszcze te najlepsze z najlepszych, takie jak Notre-Dame de Paris,czyli posiadające fantastyczną realizację, niezapomniane piosenki i historię, która pozwala osiągnąć katharsis po seansie.
Aleksandra Kuczyńska: Są jeszcze Piloci. Dobrze zrealizowani, mają niezłe utwory, ale scenariusz jest kiepski, tak jak postacie i teksty piosenek.
Jeśli chodzi o Nędzników – muszę się z wami zgodzić. Dodam też, że poza tym, co powiedziała Milena, to bardzo dużo emocji wynika ze śmierci nie tylko dojrzałych bohaterów, ale i dzieci lub postaci dopiero wchodzących w dorosłość. Mamy przecież małego Gavroche’a, studentów na barykadzie.
D.T.: Oczywiście! Poza tym w Nędznikach można odnaleźć wiele innych motywów. Jest walka o wolność, równość i godne życie, problem rozbitych rodzin, nieszczęśliwa miłość, próba radzenia sobie z tragediami i traumami. I najważniejsze – przeciwstawienie prawa boskiego ludzkiemu. Pierwsze reprezentuje Valjean, udowadniając, że człowiek potrafi odkupić swoje winy w sposób, którego nie uznaje nic, co nie wyszło od Boga, czemu zacięcie sprzeciwia się Javert.
Paulina Malicka: Czekaj, czekaj! Już się tak zapędziliście! Chciałam dodać coś jeszcze do poprzedniego tematu. Największą siłą musicalu, według mnie, są piosenki. W całym albumie można znaleźć utwory na każdy humor. Jesteś smutny? Bardzo proszę: Final battle, Empty chairs at empty table, Drink with me, I dreamed a dream i możesz mieć jeszcze gorszy nastrój. Potrzebujesz motywacji? Do you hear the people sing powinno załatwić sprawę. Chcesz posłuchać czegoś wzniosłego? Już nie musisz sprzątać w pokoju, bo Look down zdecydowanie pozamiata.
M.J.: Masz rację! Ale nie tylko piosenki tworzą ten musical. Bohaterowie to dla mnie jeden z większych fenomenów. Wszyscy, może z małymi wyjątkami, są tak sympatyczni, że aż chce się śledzić ich przygody. W pewnym momencie, jako widz, zaczynasz trzymać kciuki za to, by wszystkim ułożyło się jak najlepiej. Do tego są postacie dziecięce, których obecność odczuwa się dziesięć razy bardziej, bo dziecko nie jest winne niczemu, w czym musi brać udział. Bardzo wyraźnie został w Nędznikach zarysowany problem niewinności ludzkiej, która jest niesprawiedliwie karcona przez złą władzę. I to na różnych poziomach. Cosette wykorzystywana przez państwo Thenardier, Valjean ścigany przez Javerta, a także cała społeczność francuska, która cierpi, bo władza nie chce „spojrzeć w dół” (ang. look down).
A.K.: Tak samo dużo się mówi o przemianie człowieka. Jest na przykład Valjean, który ukradł bochenek chleba, za co skazano go na katorżniczą pracę, a następnie zesłano na tułaczkę. Później został przygarnięty do klasztoru przez dobrego księdza, którego bezceremonialnie okradł. Ale potem zmienił się, dostrzegając, że jest na świecie dobro i niewinność, aż doszedł do takiego momentu, gdy wszystkie jego grzechy, a tym samym przeszłość, znikają. Tak, jak znika Javert, który je symbolizował.
K.O.: Mówiąc o bohaterach, dobrze pamiętać o Eponine. Kolejna, tuż obok Fantine, tragiczna postać. Trzymała w sobie miłość, do której nigdy się nie przyznała, chcąc, by jej Marius był szczęśliwy z Cosette. Piosenka On my own sprawiła, że ze wzruszenia bardzo płakałam – zarówno aktorka w Romie, jak i Samantha Burks w filmie zaśpiewały z takim żalem, pretensją i bezsilnością w głosie, że znokautowało mnie to doszczętnie, a kolejne wydarzenia jeszcze bardziej raniły już i tak złamane serce.
P.M.: O tak, wątek Eponine też mnie wzruszył, ale czuję, że nie był aż tak eksploatowany. Nie miała ona nawet swojego tematu muzycznego, w przeciwieństwie do historii Valjeana i Javerta – przy okazji ich wątków bardzo często powtarza się ta sama melodia. Ba! Nawet te same słowa! Valjean, podczas swojej przemiany na początku musicalu, śpiewa: I am reaching, but I fall. And the night is closing in. As I stare into the void, to the whirlpool of my sin, co ma podkreślać siłę winy, która na nim ciąży. Z kolei Javert, w swoim finałowym numerze, kontynuuje: I am reaching, but I fall. And the stars are black and cold. As I stare into the void, of a world that cannot hold. Oba fragmenty stanowią moment przełomowy dla tych bohaterów, przy czym każdy z nich kończy zupełnie inaczej, a sam tekst i muzyka, która w każdym przypadku jest identyczna, stanowi świetną klamrę dla tego wątku.
A.K.: Muszę dodać, że osobliwe w tym musicalu jest to, że najbardziej rozpoznawalna piosenka – Do you hear the people sing – poza jednym wykonaniem i krótką wstawką w epilogu nie pojawia się już w ogóle. W Hamiltonie na przykład często powtarza się motyw z Alexander Hamilton i My Shot, a w Nędznikach przede wszystkim Look down.
P.M.: Look down stanowi piękną aluzję do tytułu. Patrzysz z góry na wszystkich i oceniasz tak, jak Javert oceniał Valjeana.
D.T.: Nigdy nie myślałem o tym w ten sposób. Zawsze interpretowałem to jako: Hej, halo, jesteśmy tutaj, spójrzcie w dół!
P.M.: W tym temacie odniosę się jeszcze do oryginału książkowego, bo Hugo nazwał grupę studentów/rebeliantów Les Amis de l’ABC, czyli „przyjaciele z ABC”, w odniesieniu do kawiarni, w której się spotykali. Fonetycznie czyta się to jako „lezami de labese”, co brzmi zupełnie jak les amis de l’abaissé (fon. „lezami de labese”), czyli „przyjaciele poniżonego”.
M.J.: Tym zaskoczyłaś chyba wszystkich. Teraz treść zyskuje jeszcze więcej sensu. Jestem zachwycona tym, jak wielowymiarowa jest ta historia.
D.T.: Też jestem pod wrażeniem! Pokochałem Nędzników ze względu na film i teraz aż trudno mi pojąć, że reżyser nie przemycił tam podobnych znaczeń.
K.O.: Dopiero przez film? Ja widziałam spektakl w Romie i od wtedy, bezustannie, jestem oczarowana, a trochę lat już minęło.
M.J.: Mam podobnie jak Dominik. Właściwie to dzięki niemu poznałam Nędzników i zakochałam się w nich, bo powiedział: ALE JAK TO, NIE WIDZIAŁAŚ?! Wtedy obejrzałam film i się zaczęło.
A.K.: Odnośnie do filmu – wiecie, że wszystkie piosenki śpiewane były na planie, a nie nagrywane w studio i dodawane w postprodukcji?
M.J.: Tak!
D.T.: Też o tym słyszałem! Trochę jak w La La Land. Co myślicie o tym, że przez nagrywanie piosenek na planie niektóre utwory brzmią, powiedzmy, „niedoskonale”?
M.J.: Nie przeszkadza mi to. Dzięki temu te sceny są bardziej realistycznie, pojawiły się emocje. Studyjne nagrania odejmują piosenkom właśnie tę emocjonalność – nie ma drżeń w głosie, przyspieszonego oddechu. W tym wypadku dużo łatwiej było mi uwierzyć bohaterom.
A.K.: Dzięki temu można też docenić kunszt wokalno-aktorski. Trzeba być świetnym aktorem i wokalistą, żeby temu podołać. Podczas nagrywania wszyscy musieli być idealni w tym samym momencie.
M.J.: Zgadzam się! Wspólne utwory wymagały dużej współpracy między aktorami, bo trzeba się dobrze zsynchronizować, a w Nędznikach realizowane z rozmachem fragmenty grupowe stanowią dość dużą część musicalu.
D.T.: A kto najbardziej zachwycił was aktorsko?
M.J.: Chyba wszyscy, chociaż trudno odpowiedzieć na to pytanie. Byłam zaskoczona Mariusem, bo Eddiego Redmayna znałam z Fantastycznych zwierząt, które nie były znakomite, a tutaj okazał się świetnym aktorem. Ta rola do niego pasowała.
D.T.: Mnie też zaskoczył! Szczególnie w Empty chairs at empty tables, gdzie poczułem się całkowicie zniszczony emocjonalnie, przede wszystkim za sprawą jego gry aktorskiej.
P.M.: Mnie chyba najbardziej zaskoczył Enjolras. Zanim obejrzałam film, przeczytałam książkę. Jego postać zrobiła na mnie ogromne wrażenie, bo gdy mówił WALCZMY, to ja też miałam ochotę wyjść na ulicę i walczyć. W przypadku filmu naprawdę bałam się, czy aktor podoła. Podołał.
D.T.: A co z Hugh Jackmanem? Przecież to kameleon! Rok 2012 – Nędznicy, ledwo żywy starzec, tak samo później w Loganie. Rok 2017 – Król Rozrywki, wielkie show, taniec, śpiew. Zagraniczny odpowiednik naszego Krzysztofa Ibisza! Za to Russel Crowe był dramatycznie zły, niestety.
A.K.: Dlaczego?! Według mnie Russel był świetny!
P.M.: Zgadzam się! To chyba moja ulubiona wersja Javerta!
D.T.: Dla mnie ten wybór był nietrafiony. Rozumiem śpiewanie z dużą dozą emocji, ale on pod względem wokalnym odstawał całkowicie od reszty obsady, nie mówiąc już o moim wyobrażeniu tego bohatera. Javert powinien być wyniosły, o głębokim, silnym głosie. Jak, powiedzmy, Łukasz Dziedzic, który grał jego rolę w Romie, albo Piotr Płuska, aktor z Teatru Muzycznego w Łodzi.
M.J.: Mam podobne zdanie, ale o Cosette! Nie o Amandzie Seyfried, która grała dobrze, ale o tej postaci w ogóle. Całkowicie bezbarwna. Niby kocha, wzdycha, ale jednocześnie jest bierna. Może dlatego, że reprezentuje rodzaj charakteru, którego nie potrafię zrozumieć.
A.K.: Ma świetny głos, ale wydaje się, że to problem scenariusza, że ta postać była nijaka.
K.O.: Zgodzę się z wami. Nie było problemu z małą Cosette, bo większość osób przejmie się losem skrzywdzonego dziecka, ale jej starsza wersja wydaje się zdecydowanie niedopracowana.
M.J.: Ale za to łączy wszystkich bohaterów i jest punktem wyjścia dla całej historii.
D.T.: Pewnie dlatego pojawiła się na wszystkich plakatach – spaja wszystko.
P.M.: Z perspektywy książki, Cosette jest dużo ważniejszą postacią.
D.T.: Wydaje mi się, że wszyscy mamy rację. O Cosette można było tak wiele powiedzieć w musicalu – że ma traumę z dzieciństwa i to rzutuje na jej późniejsze życie, konkuruje z Eponine albo cokolwiek innego. Bez tego jest tylko zakochaną dziewczynką, która wzdycha do swojego Mariusa i nie robi nic, żeby wziąć sprawy w swoje ręce.
M.J.: Ciekawi mnie jeszcze, co myślicie o wykreowanym świecie, bo dla mnie stroje w filmie są wspaniałe, szczególnie sukienki Cosette, które za każdym razem zachwycają.
D.T.: Mnie bardzo spodobała się scenografia, bo zarówno w teatrze, jak i w filmie zdecydowano się użyć pewnego „tła” miasta, które kojarzy się z dziełami Baza Luhrmanna. Właściwie tak samo to wyglądało w Wielkim Gatsbym i Moulin Rouge, jakby panorama była malowana na wzór filmów lat trzydziestych.
P.M.: Scenografia jest zdecydowanie dużą zaletą Nędzników. Mnie jeszcze bardzo wzruszyło i ucieszyło w teatrze, a byłam na inscenizacji w Londynie, że reżyser zdecydował się wprowadzić do sztuki subtelne odniesienia do książki. Hugo zawarł w powieści wielką zażyłość między Enjolrasem, a jego przyjacielem, Grantairem, który również walczył na barykadzie. Ten pierwszy troszczył się o studenta jak o własnego brata, czym zaskarbił sobie miłość Grantaire’a, która powiodła go do walki wraz z ukochanym. W Londynie, przy okazji piosenki Drink with me, w pewnym momencie Grantaire panikuje, popada powoli w szaleństwo, upija się, a Enjolras podchodzi do niego i mu pomaga, zupełnie jak w książce! Dzięki temu, że reżyser zawarł wątek z pierwowzoru, musical zyskał dodatkową wartość. W filmie niestety nikt nie pokusił się o takie zabiegi.
D.T.: Reżyseria w adaptacji filmowej nie była jakoś szczególnie wyrazista. Trochę wykrzywione kadry, całkiem ciekawe, ale poza tym nic zaskakującego.
P.M.: Odnośnie do reżyserii – interpretuję to tak, że patrzymy na akcję oczami nędzników, widzimy ich postacie od dołu, krzywo, jako cichy obserwator.
D.T.: Taak, miało by to właściwie sens. Jednak chyba pora kończyć, bo prawdopodobnie moglibyśmy rozmawiać jeszcze kilka godzin. Jak ostatecznie oceniacie ten musical?
A.K.: Nędznikom chciałabym dać ocenę 9,5/10, bo bardzo doceniam sposób, w jaki zostali zrealizowani, śpiewanie na żywo i dobór aktorów. Wszyscy prezentują się rewelacyjnie od strony wokalnej i aktorskiej. Wykonania są dobre, mimo że film został stworzony w krótkim czasie. Wierzę w tę historię i chciałabym, żeby więcej dzieł było tak kręconych, a nie tak jak np. Koty.
M.J.: Dla mnie to jest 10/10 i nigdy nie zmienię zdania. Mimo że nie jest to film/musical idealny. Samo stworzenie sztuki w całości śpiewanej jest niesamowite. Dodatkowo poruszyły mnie wykonania utworów, takich jak Empty chairs at empty tables, które bardzo prostym tekstem pokazało przywiązanie do człowieka i poczucie straty, a śpiewanie tej piosenki na planie było strzałem w dziesiątkę. Musical zdecydowanie mieści się w moim TOP 3, w którym jest również miejsce na Notre-Dame de Paris i Hamiltona.
P.M.: Moja ocena to 9/10. Przez to, że znałam pierwowzór literacki, miałam wrażenie, że twórcy mogliby zgłębić coś kosztem innego, mniej istotnego wątku. Samo wykonanie musicalu jest rewelacyjne, a piosenki fenomenalne. Nie ma dnia, żebym nie posłuchała Drink with me lub innej piosenki z Nędzników.
K.O.: Bardzo kocham ten musical, widziałam go w Romie i jestem nadal zachwycona. Wszystko jest na swoim miejscu, relacje bohaterów są tak realistyczne i emocjonalne, że rozdzierają serce. Z filmem jest już trochę gorzej, choć uwielbiam go za wykonania i fantastyczną rolę Anne Hathaway, o której niestety nic nie powiedzieliśmy. Sztukę oceniam na 8/10, a film – 7/10.
D.T.: Mnie ta historia bardzo poruszyła już na samym początku. Wiem, że musical nie jest idealny, można znaleźć mankamenty w scenariuszu, niektórych postaciach, ale po co miałbym to robić? Kwestie techniczne to jedno, ale chyba najważniejsze, aby dzieło trafiało do odbiorcy. Nędznicy trafili i to jeszcze jak! Po pierwszym seansie nie mogłem się pozbierać, czułem, że twórcy potraktowali mnie jak mopa i emocjonalnie wytarli mną podłogę. Na sztuce w Teatrze Muzycznym w Łodzi miałem ciarki przez cały seans, a podczas sceny Final battle byłem na skraju rozpaczy. Nie potrafię bagatelizować tego, gdy cokolwiek tak na mnie oddziałuje, więc i filmowi, i sztuce z czystym sumieniem daję 10/10. A wam wszystkim bardzo dziękuję za tę rozmowę.