Kto zajmie to krzesło, kiedy już cię nie będzie?
Grafika okładkowa: Ewa Enfer
Koniec stycznia nigdy nie wyróżniał się niczym szczególnym. W tym roku też pewnie przemknąłby niezauważony, gdyby nie nadszedł ten jeden, szczególny dzień. Dzień, o którym wcześniej nie myślałam za często, o którym nierzadko zapominałam i nie zwracałam na niego zbyt wielkiej uwagi. Dzień, który bez ostrzeżenia przygniótł smutkiem i wzbudził tęsknotę, wcześniej skrzętnie tłumioną i zepchniętą w najdalsze zakątki umysłu i serca. Dzień Babci. Zapowiadało go wszystko – od reklam przekonujących, że czekoladki Merci i Amol to najlepsze prezenty dla ukochanych seniorów, po przepisy na ciastka mające rzucić na kolana całą rodzinę i zachwycić najważniejszą w tym dniu osobę. W końcu przypomnienia zadzwońcie dziś do babci!, które w moim przypadku prowokowały komentarz a jak ktoś nie ma do kogo, to co? powstrzymywany z całej siły, żeby nie zepsuć nikomu tego zazwyczaj radosnego święta. Z jednej strony bardzo cieszyłam się, widząc, jak wiele osób celebruje ten dzień i pamięta o bliskich. Z drugiej – byłam zwyczajnie zazdrosna i przygnębiona całkiem świeżą stratą. Wiele bym dała, żeby zamienić się z kimś na miejsca albo nie czuć tylu negatywnych emocji w dniu, który nawet dla osób niemających z kim świętować nie musi wiązać się tylko ze smutkiem – zawsze przecież można wyjąć album ze zdjęciami i powspominać, wrócić na moment do chwil przepełnionych szczęściem.
Trzymając w dłoniach obie pary uświadomiłam sobie, że nie pamiętam, mimo ogromnego wysiłku nie potrafię sobie przypomnieć, które były ostatnim prezentem od odchodzącej babci.
W tym roku jednak drobne sygnały, jak ostro zakończone szpilki, skuteczniej niż w poprzednich latach docierały do mojego mózgu i zaowocowały gorączkowym, rozpoczętym tuż przed północą, poszukiwaniem kolczyków z czerwonymi serduszkami otrzymanych już prawie dwadzieścia lat temu od babci. A może to były te z granatowym oczkiem? Trzymając w dłoniach obie pary uświadomiłam sobie, że nie pamiętam, mimo ogromnego wysiłku nie potrafię sobie przypomnieć, które były ostatnim prezentem od odchodzącej babci. To chyba dlatego zaczęłam się zastanawiać, co właściwie jeszcze zachowało się w moich wspomnieniach. I, wbrew oczekiwaniom, okazało się, że niewiele, a w przeważającej większości są to drobnostki, właściwie głupoty, które nie pozwalają mi na stworzenie obrazu babci choć trochę pozwalającego mi zorientować się, jaką osobą była. Strzępki wspomnień, w większości radosne, ale jednak bardzo fragmentaryczne. Na przykład dotyczące tego, jak po raz kolejny prosiłam o przyszycie kokardy pluszakowi i jak, po raz kolejny, życzenie to było spełniane. Albo tego, jak skupiając swoją całą dziecięcą energię, starałam się być grzeczna, żeby dostać obiecane ciastko z kremem i owocami. Przekupowanie cukierkami, żebym była spokojna w kościele, zajadanie galaretek w cukrze podczas gry w Mario, budyń z sokiem malinowym przy wieczornej, rodzinnej grze w karty. Przypominam sobie, jak zbierałyśmy się w kuchni, pięć dziewczyn z trzech pokoleń mieszkających w jednym domu, i robiłyśmy okrągłe pyzy w niedzielne przedpołudnie. W trakcie tych leniwych, sennych przedpołudni uczyłam się też lepić pierogi, jako najmłodszej wychodziło mi to zawsze najgorzej, ale ostatecznie nikt nie miał pretensji.
Narastająca tęsknota doprowadziła mnie do punktu, w którym zaczęłam myśleć nie tylko o przeszłości, ale też o tym, czy teraz babcia byłaby ze mnie dumna. Czy rozumiałaby moje wybory, czy opowiadałaby koleżankom przy popołudniowej herbacie, jaką ma fajną wnuczkę. Czy mogłabym przyjść do niej i porozmawiać o rozterkach i problemach, które nie wydają się odpowiednie na rozmowę z nikim innym. Pytania, na które nigdy nie znajdę odpowiedzi, połączone z naiwną idealizacją relacji rodzinnych.
Zaskakujące jest to, że mimo dojmującej świadomości stałego braku tych osób, wciąż czasami zapominam, że naprawdę ich nie ma.
Rozmyślania o tych, których już nie ma, nie zakończyły się na tym. Zaczęłam sięgać myślami do kolejnych i kolejnych osób. Najpierw do prababci – czy decyzje podjęte w tamtym roku były słuszne? Czy dobrze zrobiłam, że nie odwiedziłam jej w kwietniu, w święta? Zrobiłam to dla niej, nie chciałam narażać i tak już złego stanu zdrowia ewentualnym przyniesieniem wirusa, ale świadomość, że sama odebrałam sobie ostatnią możliwość spotkania z nią, czasami wciąż prześladuje mnie w nocy. Wtedy nie mogłam zrobić inaczej, teraz chciałabym cofnąć czas i raz być nieostrożną i lekkomyślną. Chciałabym jeszcze raz wysłuchać tych wszystkich zachęt do zjedzenia kolejnego kawałka sernika, przekonywań do zabrania do domu małej, malutkiej bryłki własnoręcznie zrobionego twarogu (którym to małym kawałkiem można by nakarmić spokojnie co najmniej dziesięć osób), pytań czy przypadkiem nie szykuję się do zamążpójścia i narzekania na to, że wciąż dodajemy jej kilka lat (wystarczy dziewięćdziesiąt, przestańcie mnie postarzać!).
Na koniec myśli powędrowały do drugiej babci, tej, która odeszła zaledwie przed chwilą. Od niej chciałabym niewiele. Usłyszeć tylko, że jestem wystarczająco dobra, małą pochwałę, która wykasowałaby wszystkie nagromadzone wątpliwości i powracające co jakiś czas uczucie złości.
Zaskakujące jest to, że mimo dojmującej świadomości stałego braku tych osób, wciąż czasami zapominam, że naprawdę ich nie ma. Wpuszczając do domu kota cioci próbuję przypomnieć sobie, kto zajmował się nim, kiedy mnie nie było w domu. Pisząc artykuł, wydaje mi się, że słyszę głos osoby, której od prawie roku już nie ma. Łapię się na tym, że zastanawiam się, w który dzień świąt odwiedzimy prababcię. Czekam na telefon z aktualizacją stanu zdrowia, który nie ma prawa się wydarzyć. Z uczuciem pominięcia kogoś kilkukrotnie przeliczam talerze na stole. Niby wszystko jest w porządku, ale jednocześnie wciąż coś się nie zgadza. Wszystkie krzesła są zajęte, ale pozostają puste miejsca, których nie da się wypełnić. Czy to się kiedyś zmieni? Czas pokaże.