Z jednej strony uwielbiany musical. Z drugiej – redakcja Rewersu.
Grafika okładkowa: Pau Malicka
Poniższy artykuł zawiera spoilery do filmów High School Musical.
W East High School spotykają się: Gabriela Montez, szara myszka i Troy Bolton, kapitan szkolnej drużyny koszykówki. Oboje chcą wyłamać się z przypisanych im ról i zaśpiewać wspólnie w szkolnym musicalu. Jednak inni uczniowie nie są chętni na tak wielkie zmiany.
Rozmowy Musicalowe stanowią transkrypcję debaty członków redakcji Rewersu. Wszelkie błędy językowe bądź stylistyczne są wynikiem spontaniczności rozmówców i służą zachowaniu autentyczności przekazu.
Rozmawiają Pau Malicka, Dominik Tracz, Aleksandra Kuczyńska i Milena Jaworska
Pau Malicka: Dobry wieczór. Witam was przy okazji kolejnej edycji Rozmów Musicalowych. Tym razem naszym motywem przewodnim jest uczniowski musical, czyli High School Musical. Przede wszystkim chciałam się was zapytać, skąd dowiedzieliście się o tej produkcji?
Dominik Tracz: To może ja zacznę. Generalnie bardzo głośno było o tym musicalu, kiedy chodziłem do podstawówki. Chyba miał wtedy swoją premierę. Pamiętam wielkie akcje promocyjne, tony plecaków, piórników, ogółem artykułów szkolnych z motywem HSM. Film puszczali na Disney Channel, mówiłem wówczas: Bez sensu. Kto to w ogóle ogląda? Nie byłem też fanem Hannah Montany ani H2O: Wystarczy kropla,więc jakąś szczególną sympatią też nie reagowałem na kolejną podobną produkcję. W końcu nadszedł dzień, kiedy nauczyciele w mojej szkole stwierdzili, że świetnym pomysłem będzie wyjazd do Atlas Areny w Łodzi, gdzie objazdowo miała wystąpić grupa teatralna wystawiająca HSM. Z chłopakami, jak to dzieci urodzone pod koniec lat 90., obruszaliśmy się, że to bez sensu, że to dla dziewczyn, ale ostatecznie i tak pojechaliśmy, bo czemu nie. To było moje pierwsze zetknięcie się z tym musicalem i nie wspominam go najlepiej.
Milena Jaworska: Moja historia natomiast jest taka, że zawsze byłam bardzo kłopotliwym dzieckiem i niezwykle często chorowałam. Jak tak sobie leżałam w sypialni moich rodziców, bo tam był telewizor, włączyłam pewnego razu Disney Channel na cały dzień. Wtedy w piątki, jeśli się nie mylę, o godzinie 18, a w każdym razie wczesnym wieczorem, leciał jeden pełnometrażowy film i tym razem trafił się High School Musical. Powiem tyle, większej żenady niż wtedy nie poczułam. Nienawiść do musicalu, a raczej totalna niechęć i poczucie „o nie, to jest kompletnie nie dla mnie”, zaczęło się w momencie pierwszego obejrzenia i trwało bardzo długo. Po latach moja sympatia do musicali znacznie wzrosła, jednak HSM do dziś pozostaje na czarnej liście. Zac Efron nie przekonuje mnie kompletnie. Uwielbiam go w Królu Rozrywki i innych filmach, ale tutaj gra tragicznie.
D.T.: Tak, to jest przypadek, który dotyczy wielu aktorów. Zostają przypisani do jednego typu produkcji i postaci. Choć Zac Efron w HSM był niemalże debiutującym aktorem, to nadal wszyscy widzą w nim tego nieszczęsnego Troya Boltona czy jakkolwiek on się nazywał. A Efron przecież po wpadce z High School Musical odegrał wiele świetnych i niezapomnianych ról, jak chociażby w Królu Rozrywki czy Podłym, okrutnym, złym. Tak samo sytuacja wygląda z Robertem Pattinsonem, do którego przylgnęła łatka Edwarda ze Zmierzchu,mimo że facet pozamiatał między innymi w Lighthouse i Good Time, i pewnie zabłyśnie też w nadchodzącym Batmanie.
P.M.: Wróćmy może do HSM i dajmy dojść Oli do słowa.
Aleksandra Kuczyńska: Zaprezentuję tutaj KOMPLETNIE odmienne zdanie od Mileny i Dominika, bo dla mnie HSM jest wspaniałym, sentymentalnym filmem. Dowiedziałam się o nim stosunkowo późno w porównaniu do moich rówieśników, bo przy okazji premiery drugiej części. Było to w pierwszych klasach podstawówki. Pamiętam, że dostaliśmy na mikołajki notatniki właśnie z High School Musical, a mi przypadł egzemplarz z Troyem Boltonem i nie wiedziałam, kto to jest. Inni uczniowie zaczęli się ze mnie śmiać, a wiecie, to był taki wiek, że osoba wyśmiewana przez klasę była totalnym przegrywem. Ostatecznie po obejrzeniu filmu zaczęłam przeżywać swój amerykański szkolny sen wraz ze wszystkimi bohaterami. Kochałam Troya Boltona. Widziałam wszystkie filmy (miałam je na DVD). Na trzecią część poszłam do kina. Oczywiście moją ukochaną postacią była Gabriella Montez, a znienawidzoną Sharpay Evans. Uważam, że była to najpiękniejsza rzecz, jaka mogła się zdarzyć w moim nastoletnim życiu. Jestem z tego dumna, choć dzisiaj High School Musical na pewno nie można nazwać najwybitniejszym dziełem.
P.M.: Chyba właśnie bardziej zgadzam się z tobą niż z resztą. Już nie pamiętam czy najpierw ja o tym usłyszałam, czy moja starsza siostra. W każdym razie, gdy tylko się dowiedziałyśmy o HSM, zaczęło się proszenie rodziców o pozwolenie na obejrzenie filmu. W ten sposób poznałam ten musical i do dziś mi się podoba. Nie było to nigdy jakieś wybitne dzieło sztuki, ale z drugiej strony też nie sądzę, by zamiarem autorów było stworzenie arcydzieła, więc podchodziłam do tego bez wielkich wymagań. Teraz, po latach, gdy to oglądam (bo parę razy zrobiłyśmy sobie maraton z koleżankami – głównie, gdy miałyśmy kiepskie dni i chciałyśmy obejrzeć coś na poprawę nastroju), widzę jakieś niekonsekwencje czy bezsensowne akcje, ale to nie oznacza, że przestałam lubić te filmy.
A.K.: Totalnie się zgadzam! Tam nic nie ma sensu, to jest taka typowa, amerykańska teen drama, w której musi pojawić się gwiazdeczka (w tym wypadku Sharpay), kujonka (Gabriella) i łamacz serc, który oczywiście jest sportowcem (Troy). To nie ma sensu w momencie, w którym jesteś dorosłym człowiekiem i to oglądasz. Natomiast nawet gdy nie jesteś jeszcze nastolatkiem tylko dzieckiem i uwielbiasz takie rzeczy, patrzysz na to wszystko i widzisz swoich ulubionych bohaterów, z którymi potrafisz się utożsamić – ja na przykład chciałam być taka mądra jak Gabriella.
D.T.: Tak, HSM jest OKROPNIE przerysowane. Czerpie wiele z tych wszystkich klisz szkolnych, starych dram nastolatków, w których są uczniowie w mundurkach, szafki takie „amerykańskie”, do tego typowa bad girl i kapitan drużyny, który powinien być z nią być, ale ostatecznie zakochuje się w szarej myszce i wszyscy są zaskoczeni. Dlatego mam wrażenie, że jedynym sposobem, by HSM działało w jakikolwiek sposób, jest sentyment. W momencie, w którym ktoś nie darzy tego filmu szczególnym entuzjazmem i obejrzy go pierwszy raz w wieku 22 lat, nie ma szans na dobrą zabawę. Mówię o tym, bo widzę podobną tendencję u siebie. Dosłownie 2 lata temu stwierdziłem: dobra, High School Musical to już taka ikona, wypadałoby obejrzeć. Wziąłem się więc za oglądanie i praktycznie od razu zalała mnie taka żenada, że wyłączyłem telewizor po 10 minutach. Nie jest to dobrze zrobiony film, piosenki lubię może dwie i ok, rozumiem argument z sentymentem, ale wciąż uważam, że nawet w szeregu głupawych produkcji Disney Channel, HSM wypada bardzo blado.
M.J.: Rozumiem twoje zarzuty, ale z drugiej strony nie uważam, że HSM jest całkiem złe. Mimo wszystko uczy dziecko pewnych wzorców. Dziewczyna, która twierdzi, że może wszystko, bo była rozpieszczana, niekoniecznie jest tak utalentowana, jak jej się wydaje i nie stanowi przez to bardziej wartościowej osoby. Ten film uczy, by nie patrzeć na drugiego człowieka oczami materialisty. Poza tym wydaje mi się, że HSM w pewnym sensie wyprzedziło przyszłość, bo szczerze powiem, że sporo moich znajomych, zwłaszcza ich męska część, przekonuje się, że te bardzo piękne dziewczyny: instagramerki czy influencerki, to niekoniecznie jest dobra droga; wolą mieć dziewczynę może i bardziej przeciętną, ale mądrzejszą i mniej powierzchowną.
D.T.: To jest bardzo szczytny przekaz, jak najbardziej, tylko kwestia, jak to wszystko jest zaprezentowane oraz ile razy już coś podobnego widzieliśmy w kinie. Jeżeli chodzi o HSM, to porównałbym je do rozwalonego na całym talerzu spaghetti, podanego jak dla psa, ale wciąż pysznego. I kto najchętniej po nie sięgnie? No przecież ci, którzy już kiedyś to jedli.
M.J.: To był chyba taki czas w kulturze filmowej dla dzieci i młodzieży. Pamiętacie Lemoniada Gada? Albo Camp Rock…
P.M.: Taaak!
D.T.: Jonas Brothers też.
M.J.: To wszystko było stricte na jedno kopyto – śpiewali, spełniali marzenia, no i o to chodziło!
A.K.: No właśnie! Wiadomo, że nie można oczekiwać od takich filmów nie wiadomo czego. Uważam na przykład, że dla takiej malutkiej mnie ten musical był naprawdę dobry i mądry, dużo lepszy niż jakieś kreskówki. Do tej pory, jak patrzę na stare zdjęcia, gdzie miałam torebkę z Sharpay, to przypominam sobie, że niektóre dzieciaki mówiły: o nie, masz torebkę z Sharpay, ale to była ta zła!, co pokazywało, że trzeba być dobrym dla ludzi, a nie traktować ich tak jak ona. Niby piękna, miała fajne ciuchy, pieska, wszystko różowe i z jednej strony wszystko super, nic jej nie brakowało, ale z drugiej strony była niemiła i dlatego na koniec filmu coś tam jej się nie udawało. Według mnie jest to bardzo dobra lekcja. Faktycznie, z perspektywy osoby dorosłej wiele rzeczy nie ma sensu, ale był to jednak spory kawał mojego dzieciństwa, który nadal stanowi część dorosłego życia. Impreza karaoke bez Bet On It, czyli piosenki Troya Boltona miotającego się po polu golfowym, to nie jest impreza.
P.M.: Prawda. Też chciałam dodać od siebie, choć tu biorę pod uwagę całokształt trylogii, że mi akurat Sharpay zawsze się najbardziej podobała, bo była jedyną postacią, która rozwijała się w sensowny sposób. W pierwszym filmie faktycznie jest taka, jak mówiliście: pusta i skupiona na sobie. Jednak już pod koniec drugiego oraz w przeciągu trzeciego naprawdę się zmieniła! Dla mnie to był też jeden z pierwszych przykładów może nie najlepiej napisanego rozwoju postaci, ale pokazującego, że nawet najgorsi ludzie mają szansę się zmienić.
A.K.: Mi nie chodziło o kwestie lubienia czy nielubienia, tylko o archetypy postaci. Bardzo też podobało mi się, jak w trzeciej części rozwinął się wątek Ryana i Kelsi, czyli brata Sharpay i kompozytorki, która pisała im wszystkie utwory. Ogólnie trzecia część skupiła się bardzo na bohaterach drugoplanowych. Pierwsze dwa filmy to drama między Troyem, Sharpay i Gabriellą, było też w tym trochę Chada, a w ostatnim w końcu na pierwszy plan wychodzą postacie będące wcześniej tylko tłem dla wszystkich wydarzeń.
P.M.: À propos Ryana i Kelsi, niesamowicie mnie rozbawił jeden wątek. Już za dzieciaka to zauważyłam, a w dorosłości nawet zwróciłam na to uwagę niektórych koleżanek: w drugiej części jest scena, w której Chad i Ryan wymieniają się ubraniami. Później miałam wrażenie, że nie chcieli wstawiać jednoznacznie nieheteronormatywnych wątków i stąd w trzeciej części dodali związek Kelsi z Ryanem. Co prawda, trudno mi powiedzieć czy tak było naprawdę, to jest moja teoria, że twórcy filmów zauważyli, że faceci wymienili się ubraniami i dali wątek miłosny z dziewczyną, by zachować swój image.
A.K.: Ryan zawsze miał gay vibe.
P.M.: Też prawda. Chociaż fajnie, że nie zrobili z niego token gay tylko ze względu na zachowanie.
A.K.: To też nie były te czasy. Ostatni HSM miał premierę ponad 10 lat temu, kiedy nie mówiło się tak dużo o sytuacji osób LGBT. Mimo wszystko jednak ta seria, tzn. trylogia, przekazywała młodym ludziom dużo innych wartości.
D.T.: Wartości wartościami, ale też nie przypisywałbym dodatkowych zalet filmowi tylko dlatego, że mówi coś mądrego w nie do końca zjadliwy sposób. Wtedy każdy może zrobić najgorszy film na świecie i powiedzieć: zawarłem tu coś mądrego, więc nie hejtujcie za bardzo, proszę.
M.J.: Warto też patrzeć dla kogo ten film był robiony. Jednak uważam, że dla dzieci czy młodzieży pewne rzeczy muszą być przekazane w bardzo prosty sposób, bo wtedy zdolność do interpretacji nie jest jeszcze rozwinięta.
D.T.: Tak, ale też bez przesady. Jest masa fantastycznych filmów dla dzieci, w których te wartości są pokazane w sposób mniej cringe’owy. Niestety, jeśli mówimy o samej jakości filmu, to jest on absolutnie koszmarny, jedyny pozytywny aspekt stanowi garstka fajnych piosenek. Technikalia też nie wyglądają najlepiej. Trochę jakby jakaś losowa osoba wzięła kamerę od ojca i stwierdziła, że nakręci film. Scenariusz napisany jak na kolanie w garażu, dialogi przerażająco sztuczne i, niestety, wychodzi jak wychodzi. Rozumiem sentyment i to, że jako dziecko nie zwraca się uwagi na te aspekty techniczne i tak dalej, ale z perspektywy, możliwie jak najbardziej obiektywnej, to po prostu nie jest dobry film. Ani realizatorsko, ani w sposobie opowiadania historii. Rozumiem, że można to lubić na zasadzie guilty pleasure, ale nie przypisujmy temu filmowi wartości, których on nie ma.
A.K.: Aj tam, gościu, takie jest twoje zdanie, bo obejrzałeś ten film jako świadomy człowiek mający wyrobiony gust muzyczny, filmowy, sceniczny. Ja mówię z perspektywy kogoś, kto żył tym filmem, gdy on wychodził i przez parę późniejszych lat. Jako osoba dorosła wiem, że to nic specjalnego. Jednak u mnie sentyment przeważa nad wszystkimi negatywnymi cechami filmu. Weź pod uwagę też, że obecna ja, z 2021 r., mając 23 lata, nie jestem docelowym odbiorcą tego filmu. Zresztą ty też nie. Musical kręcono z myślą o mnie 15 lat temu!
D.T.: Właśnie o to mi chodzi, gdy mówię, że ten film jest zjadliwy, gdy:
a) jesteś dzieckiem,
b) jesteś pod wpływem sentymentu,
c) traktujesz go jako totalnie głupią produkcję i oglądasz w ramach guilty pleasure albo podczas robienia obiadu, gdy nie musisz się skupiać na fabule, tylko podśpiewujesz sobie pod nosem.
P.M.: Dobrze, kochani, myślę, że możemy zbliżać się powoli ku końcowi. Warto podsumować wasze przemyślenia. Ola, może zaczniesz?
A.K.: Uważam, że jest to niewybitny, mało kreatywny pod kątem wykonawczym film, który absolutnie nie jest szkodliwy społecznie dla swojej grupy docelowej. Według mnie, dla naszego pokolenia jest ważną częścią przeszłości i jeszcze niejednokrotnie będziemy go przywoływać przy okazji różnych imprez, spotkań i tak dalej. Mocne 2/10, bo mam sentyment, ale pod kątem wykonawczym czy jakimkolwiek innym HSM nie jest niczym ciekawym.
P.M.: Z mojej strony to, po pierwsze, sentyment, po drugie – te piosenki. Nawet jeśli nie są wybitne, można się przy nich świetnie bawić, więc dam 5/10. Jak ma się kiepski nastrój najlepsza jest głupia amerykańska drama, parę piosenek i już w mózgu pojawia się więcej serotoniny.
M.J.: Jest to w porządku produkcja, niewybitna nawet pod kątem dzieci, bo w pewnym momencie staje się bardzo oklepana. Pomysł mógł być lepiej zrealizowany i szkoda, że twórcy nie poszli z tym dalej. Zdecydowanie nie poleciłabym tej trylogii komuś, kto chce poznać twórczość Zaca Efrona czy innych aktorów, bo film pokazuje ich z najgorszej możliwej perspektywy, również pod kątem umiejętności gry. Jednak nie zaprzeczam, że HSM stanowi pewien fenomen kulturowy i w tamtym momencie był to ważny element życia wielu młodych ludzi. Ode mnie też 2/10.
D.T.: To teraz ja. Ogólnie dla mnie ten film jest absolutnie tragiczny. Wszystko, co zalicza się pod technikalia czy reżyserię tutaj leży, a aktorstwo czy scenariusz wołają o pomstę do nieba. Jakiekolwiek ciągi przyczynowo-skutkowe w tym filmie nie istnieją, bohaterów się nie zna, bo są typowymi maskami – ty jesteś ta zła, ty jesteś łamaczem serc, a ty kujonką – nic więcej nie ma. Nadal podtrzymuję, że ten musical zjadliwy może być tylko dla dzieci albo w ramach guilty pleasure i sentymentu. Nie chcę jednak bagatelizować faktu, że HSM, jakimś cudem, stało się kultowe. Rozumiem, że jeśli za dziecka polubiło się pierwszą część, to można było wkręcić się też w resztę historii. Jeśli komuś po dziś dzień to się podoba, to super. Ja niestety nie jestem w stanie tego zdzierżyć – zarówno jako dziecko, jak i dorosły. To jest film, który u mnie wywołuje poczucie zażenowania i nie potrafię oglądać go nawet ironicznie. Z mojej strony też idą 2 gwiazdki – każda z nich za piosenkę, która mi się spodobała. Więcej nie jestem w stanie dać.
P.M.: Super! Bardzo dziękuję wam za ciekawą dyskusję i widzimy się przy okazji kolejnych Rozmów Musicalowych. Może tym razem pogadamy o Hamiltonie?