Redakcja Rewersu vs. musicalowa Francja.
Grafika okładkowa: Dominik Tracz
Poniższy artykuł zawiera spoilery fabuły oraz spektaklów Notre-Dame de Paris
Musical Notre-Dame de Paris to sceniczna adaptacja powieści autorstwa Victora Hugo o tym samym tytule (znanej w Polsce także pod nazwą Dzwonnik z Notre-Dame lub Katedra Marii Panny w Paryżu). Opowiada on o tragicznej miłości trzech mężczyzn do cygańskiej tancerki – Esmeraldy. Phoebus, kapitan paryskiej straży, widzi w dziewczynie obiekt cielesnych przyjemności. Frolla, archidiakona, fascynuje oraz przeraża pokusa i wizja odejścia od Boga. Natomiast Quasimodo, „garbus”, dzwonnik w Katedrze Notre-Dame, widzi w niej kogoś, kto może go pokochać bez względu na przerażający wygląd. Autor zadaje pytanie, gdzie kończy się granica kobiecej wolności i jak wiele zła może wyrządzić niezdrowa żądza.
Dominik Tracz: Miło mi znowu spotkać się z wami przy okazji kolejnych Rozmów Musicalowych. Dzisiaj porozmawiamy o Notre-Dame de Paris, czyli francuskim musicalu autorstwa Luca Plamondona i Riccardo Cocciante, będącym adaptacją powieści Victora Hugo o tym samym tytule. Na początku chciałbym się was spytać, skąd dowiedziałyście się o tej sztuce?
Aleksandra Kuczyńska: Pierwszy raz zetknęłam się z nim poprzez kanał Studia Accantus, niedługo po maturze, kiedy katowałam ich wykonania utworów musicalowych. W pewnym momencie trafiłam na Belle i przepadłam. Zaczęłam wyszukiwać różne informacje na temat tego musicalu, a wynikało to głównie z mojej wielkiej miłości do języka francuskiego. Słuchałam tych piosenek do upadłego, aż z Dominikiem (Traczem, rozmówcą – przyp. red.) udało nam się wyjechać do Gdyni, gdzie akurat tamtejszy teatr muzyczny wystawiał polską wersję musicalu. Nie rozczarowałam się, miłość dalej trwa i tematycznie właśnie przebywam w Paryżu i rozmawiam z wami o Notre-Dame, widząc za oknem jedną z wież katedry.
D.T.: Skoro powiedziałaś o Accantusie, to mogę dodać, że moja historia bierze początek w tym samym punkcie. Kiedyś na YouTube wyskoczyła mi wersja Lune, którą śpiewał Kuba Jurzyk. Stwierdziłem, że piosenka jest świetna, więc przekopałem internet i znalazłem oryginalne nagranie musicalu z 1998 r., wtedy zacząłem słuchać tej wersji Lune. Utwór nadal był wspaniały, ale sama oprawa graficzna i scenografia mnie nie kupiły. Wszędzie było ciemno, słaba jakość, bez fajerwerków. Podjąłem wtedy najgorszą decyzję w życiu, bo później na długi czas zupełnie o musicalu zapomniałem, aż coś natchnęło mnie, żeby dać szansę innym piosenkom. W komentarzach pod filmem wyczytałem, że fantastyczne są Katedry (org. Les temps des cathédrales); puściłem wersję z polskiej inscenizacji w wykonaniu Janka Traczyka i zdołałem tylko powiedzieć: „O CIĘ PANIE, JAKIE TO JEST DOBRE”. Skala rozmachu tej sceny, ruchoma scenografia, melodyjność i skomplikowanie utworu tak mnie oczarowały, że od razu obejrzałem cały musical i kocham go do tej pory.
Pau Malicka: Ja z kolei dowiedziałam się o NDP, mieszkając jeszcze z mamą we Francji. Akurat odwiedziła nas jej koleżanka i rozmowa niepostrzeżenie zeszła na kulturę francuską. W trakcie padły słowa „musical” i „Notre-Dame”, więc usiadłam i wygooglowałam, co chciałam. Tak się zakochałam, że rodzice musieli kupić mi płytę z nagraniem.
Milena Jaworska: Natomiast ja mam podobnie jak Ola. Słuchałam piosenek Accantusa z Notre-Dame de Paris i nawet szukałam, czy gdzieś nie grają w Polsce, ale niestety trafiłam na moment, kiedy akurat musical zszedł w Gdyni z afisza. Potem pojawił się niejaki Dominik Tracz, który mówił o NDP cały czas, przez co mnie też ciągle chciało się tego słuchać i jakoś zaszczepiła się we mnie miłość do wykonań i całej sztuki. Nadal żałuję, że nie udało mi się ani zdobyć płyty z nagraniem oryginalnego spektaklu, ani usłyszeć na żywo polskiej wersji. Szczególnie, że w Gdyni grali ludzie, o których bardzo dużo słyszałam i których bardzo sobie cenię, jak np. Janek Traczyk.
D.T.: To będzie trochę przykre, ale masz czego żałować. Polska inscenizacja była FAN-TAS-TY-CZNA. I mogę wam też trochę o niej powiedzieć, bo tak się składa, że pisałem licencjat o Notre-Dame de Paris. Przede wszystkim, każde przedstawienie, na całym świecie, wygląda tak samo, bo takie jest najważniejsze żądanie wysuwane przez twórców musicalu. Dlatego też ROMA nie podjęła się wystawienia NDP: przede wszystkim sztuka nie korespondowała z naczelną zasadą teatru, zgodnie z którą inscenizowane są musicale w formie non-replica, dopuszczającej swobodę polskiego reżysera w doborze środków artystycznego przekazu. Do tego doszła kameralna scena, niezdolna do pomieszczenia tak rozbudowanej scenografii. Ostatecznie licencję otrzymał Teatr Muzyczny im. Danuty Baduszkowej w Gdyni (jako pierwszy teatr repertuarowy na świecie), który zgodził się na wystawienie repliki pod surową kontrolą francuskich realizatorów. I nie mogę zaprzeczyć, sztuka wyszła pięknie. Zastosowano elementy tej samej scenografii, po której w 1998 r. skakał Garou, te same światła na wzór witraży. Pierwszy raz zdecydowano się wprowadzić do musicalu muzykę na żywo, dzięki czemu polska prapremiera stanowiła wydarzenie, na które zjeżdżali widzowie z całego świata. Wszystko byłoby doskonałe. Gdyby nie tłumaczenie.
A.K.: Tak! Przepraszam, że ci przerwę, ale w Gdyni na ten musical się nie patrzyło, jego się doświadczało. Tylko teksty bardzo psuły przyjemność z seansu. Na dobra sprawę mogłaby być sama muzyka, bez słów.
D.T.: Zastanawia mnie, dlaczego nie zdecydowano się na wystawienie musicalu w oryginale, po francusku. Zawsze można było wyświetlić na dodatkowym ekranie napisy, dzięki czemu zachowany zostałby pierwotny rytm piosenek. Tymczasem przez zły dobór słów utwory bardzo często dziwnie sylabizowano i traciły one na dźwięczności, tak ważnej w tej sztuce. Aktorzy, w przypadku niektórych wykonań, sprawiali wrażenie, jakby mieli się udusić. Nie chcę umniejszać niczyim umiejętnościom, bo akurat obsada NDP wielokrotnie pokazała, że potrafi śpiewać. Jednak trudność piosenek w połączeniu z niefortunnym zestawieniem słów sprawiała, że utwory stawały się właściwie niemożliwe do zaśpiewania. Zresztą słuchajcie. Skoro dało się wystawić w Łodzi Jesus Christ Superstar z napisami, dlaczego nie Notre-Dame de Paris w dwa razy większym teatrze?
A.K.: Chciałabym jeszcze zapytać was, odchodząc nieco od Gdyni, czy widzieliście w dzieciństwie bajkę Disneya Dzwonnik z Notre-Dame?
M.J.: Mówimy o tej wersji z dzwonnikiem w zielonej kapotce?
D.T.: Tak, tak. I z Frollo, który śpiewał do ogniska.
M.J.: Oczywiście, że oglądałam! Mam nawet książkę, adaptację filmu, taką dla dzieci.
D.T.: Z książką, ale oryginalną wersją historii Quasimodo, też wiąże się ciekawa historia. Co prawda nie udało mi się jej skończyć (Hugo pisze bardzo trudnym do czytania językiem), ale dużo słyszy się na temat tego, jak wiele różnic widać pomiędzy animacją, a oryginałem.
P.M.: To prawda. Musical natomiast jest raczej wierny powieści.
D.T.: Z tych pięćdziesięciu stron, które udało mi się przeczytać, też tak wywnioskowałem. Przede wszystkim musical i książka kończą się widowiskowym mordem, na co w animacji Disneya nikt by raczej nie pozwolił. Wykreślono również kilka postaci, a jednej całkiem zmieniono charakter.
P.M.: Dokładnie. Przecież Phoebus w bajce jest pozytywną postacią, obrońcą uciśnionych, tymczasem w książce…
D.T.: Tymczasem w książce wychodzi na gbura. Fleur (jego narzeczona) cały czas go przekonuje, by zabił Esmeraldę, a wtedy odda mu się całkowicie, również w kontekście seksualnym. I co Phoebus na to? „Ok, dobry pomysł”.
A.K.: I wtedy Esmeralda out, a Fleur…
D.T.: Właśnie. Wychodzi na to, że żadna z postaci tutaj, może poza Quasimodo i Esmeraldą, nie jest pozytywna. Frollo daje dziewczynie ultimatum, że albo się z nim prześpi, albo umrze, do czego wykorzystuje swój status archidiakona. O Pheobusie powiedzieliśmy. Fleur de Lys z zazdrości szantażuje narzeczonego, żeby zabił niewinną Cygankę. Clopin również nie liczy się z niczyim życiem i jako przywódca Cyganów jest skłonny powiesić człowieka za sam fakt wkroczenia na teren Placu Cudów. Poeta Gringoire też ma swoje za uszami.
A.K.: Dlaczego Gringoire? On jest w tym musicalu narratorem, uwielbiam jego sceny.
D.T.: Tak, on jest świetny. Rzeczywiście jako średniowieczny trubadur relacjonuje wydarzenia, ale jest również ich uczestnikiem i świadkiem. Czy robi cokolwiek, żeby wesprzeć „tych dobrych”? No właśnie. Może to jest w pewnym stopniu krytyka wszystkich tych, którzy dużo mówią, ale nic nie robią. Bierność także jest złem, zdaje się mówić twórca materiału źródłowego. Tylko że w prawdziwym życiu nie zawsze winni zostają ukarani. Na dobrą sprawę w powieści i musicalu sprawiedliwość zostaje wymierzona jedynie Frollo, który ginie z ręki Quasimodo.
A.K.: Masz rację. A jakie są wasze trzy ulubione piosenki z NDP?
D.T.: Z trzema chyba będzie trudno, bo w tym musicalu jest tyle dobrych utworów, że nie sposób ograniczyć się jedynie do kilku. Przede wszystkim Lune, Les temps des cathédrales, Dechire i Le Val d’amour. Do tego niepopularna opinia – nie lubię Belle. Może nie tyle, że nie lubię, bo jak gdzieś ją usłyszę, to słucham raczej z przyjemnością, ale nie rozumiem fenomenu tej piosenki i uważania jej za balladę miłosną. W końcu jest o tym, że trzech napalonych mężczyzn, patrząc, jak dziewczyna myje się przy studni, śpiewa o tym, jak bardzo by chcieli przespać się z Esmeraldą.
A.K.: Przy czym jeden z nich to ksiądz.
D.T.: Dokładnie! Chyba nie do końca wiem, co tu jest romantycznego, ale może jakoś błędnie pojmuję miłość. Ciekawi mnie też, dlaczego nigdy nie wyszedł film. Z jednej strony rozumiem, że NDP ma bardzo specyficzny, teatralny klimat i dużo opiera się w nim głównie na czysto scenicznych pomysłach realizacyjnych. Ich brak w filmie mógłby skutecznie zniszczyć to, czym Notre-Dame de Paris różni się np. od Nędzników. Z drugiej jednak bardzo chciałbym zobaczyć, co jakiś zdolny, otwarty reżyser mógłby wykrzesać z takiego materiału.
A.K.: Ja akurat uważam, że nagranie z 1998 r. nadal robi ogromne wrażenie. Są takie musicale, których nie powinno się już ruszać, jak np. Koty.
M.J.: Z Kotami przyznam ci rację, bo ten film był koszmarny, ale NDP chciałabym zobaczyć na dużym ekranie! Moim zdaniem zawsze jest sposób na inne, bardziej kreatywne przedstawienie historii i jednak liczę, że może będzie mi dane zobaczenie czegoś odkrywczego.
D.T.: Tak, tylko żeby taki projekt był odkrywczy, trzeba by zatrudnić naprawdę awangardowego i pomysłowego reżysera. Notre-Dame de Paris dzieje się przez większość sztuki na placu katedralnym, na oczach „Naszej Pani”, a nie jest łatwo zapewnić rozmach w tak kameralnych warunkach. Dlatego też musical zachwyca na scenie, bo choć jest minimalistyczny i skromny, to wręcz przytłacza monumentalną scenografią, kolorowymi, ale prostymi kostiumami, łącząc to wszystko z niesamowitą choreografią, często na wysokości. Czy komuś udałoby się oddać to na ekranie? Niewykluczone, chociaż szalenie trudne. A szkoda, bo współczesny widz, przynajmniej moim zdaniem, zasługuję na nową wersję. Oryginalne nagranie już się trochę zestarzało i w świecie współczesnych filmów w jakości 4K mocno odbiega od obecnych standardów. Co prawda nowa wersja z nową obsadą ponoć została nagrana, na YouTube można znaleźć nawet zapowiedź wydania DVD, jednak od kilku lat wciąż nie pojawiły się kolejne informacje.
A.K.: Kogo widzielibyście w głównych rolach, jeśli powstałaby filmowa wersja?
P.M.: Jak dla mnie Quasimodo powinien mieć głos nietuzinkowy, głęboki, trochę zachrypnięty, dokładni taki jak Garou w oryginalnej wersji. Trudno będzie wskazać takiego aktora, w tym momencie do głowy przychodzi mi tylko David Prowse, czyli człowiek, który grał Dartha Vadera w Gwiezdnych Wojnach.
D.T.: To prawda, byłby jak znalazł, szkoda tylko, że nie żyje od roku. Dla mnie Quasimodo mógłby mieć głos wokalisty rockowego albo metalowego.
A.K.: Damiano David z Mäneskin?
D.T.: Na przykład! Jakby go odpowiednio ucharakteryzować, to byłby idealny w tej roli!
A.K.: Do Phoebusa z kolei pasowałby mi Ewan McGregor. Przynajmniej wyglądowo.
D.T.: Średnio przepadam za McGregorem, szczególnie że ma dość specyficzny głos, w złym tego słowa znaczeniu. Phoebus powinien być amantem, ale też mieć w swoim wyglądzie nutę szaleństwa. Może Brad Pitt? Ze swoimi dłuższymi i lekko blond włosami wygląda jak Phoebus z kreskówki. Albo Oscar Isaac, który grał Poe w nowej trylogii Gwiezdnych Wojen!
A.K.: Tak! Z jego grubymi brwiami i lokami wyglądałby wspaniale!
D.T.: Z kolei Esmeraldę mogłaby zagrać Camilla Cabello.
M.J.: Myślę, że nie, wystarczy, że zagrała w nowym Kopciuszku i wcale nie okazała się wybitną aktorką. Już mam trochę przesyt tą osobą.
D.T.: Możesz mieć mieć rację. A kto mógłby się wcielić we Frolla? Hugh Jackman?
M.J.: Dałbyś mu spokój, co? Miał operację nosa, niech sobie odpocznie. Zresztą ostatnio gra w prawie każdym musicalu.
P.M.: Willem Dafoe mógłby grać Frolla.
M.J.: Jestem zadziwiona tą propozycją.
D.T.: Ja też. Ale bardzo pasuje.
P.M.: Nie wiem, czy on potrafi śpiewać, ale widzę to. Ma w spojrzeniu takie szaleństwo, wiekowo też się zgadza.
A.K.: Obłęd w oczach ma też Mads Mikkelsen, zresztą już nie raz grał „zwyrola”. A na Esmeraldę świetnie by się nadała Zendaya!
D.T.: TAK. W takim wypadku połowa naszej obsady to aktorzy z Diuny. Może Timothée Chalamet na Gringoire? Pasowałby na takiego rozmarzonego poetę, który chodzi gdzieś z tyłu i śpiewa.
M.J.: Super, robimy to. Zbieramy budżet.
D.T.: Można też namówić Toma Hollanda, bo filmy z nim zawsze dobrze się ogląda. Do tego musicalu akurat mi nie pasuje, ale zawsze można zrobić sequel. Notre-Dame 2: Przekleństwo Esmeraldy, czy coś, podobnie jak zrobił to Disney.
P.M.: Jesteśmy umówieni!
A.K.: Dobrze, kochani, powiedzcie w takim razie, jak oceniacie NDP?
M.J.: Daję 9/10. Nie jestem w stanie przyznać pełnej punktacji, bo niesamowicie irytuje mnie postać Esmeraldy. Jest dokładnie taka, jak Cosette w Nędznikach, czyli nie robi nic konkretnego, a ja bardzo potępiam takie zachowanie. Wszystko inne jest fantastyczne, muzykę kocham. Scenografia… tutaj też mam trochę do ponarzekania, bo twórcy mogli lepiej odwzorować klimat katedr. Musical jest cudowny, ale ma elementy, nad którymi można było popracować.
D.T.: Zgadzam się, jeśli chodzi o Esmeraldę, bo faktycznie jej rola sprowadzona jest do tego, by chodzić, „kusić” i umrzeć. Natomiast w kwestii scenografii mam inne zdanie, bo mnie się bardzo podoba. Jest pomysłowa, monumentalna, zupełnie inna niż w pozostałych musicalach. Co najważniejsze – robi show. Przypomnijcie sobie dzwony albo te ruchome gargulce na postumentach. Muzyka także zachwyca. Każda piosenka trafiła w mój gust, a to nie zdarza się często. Lune i Les temps des cathédrales mogę słuchać do upadłego, a cały musical w żadnej swojej części mi się nie dłuży. Od lat myślę o nim tak samo ciepło, więc daję 10/10.
A.K.: Moja ogólna ocena to 8,5/10, bo istnieją musicale, które kocham bardziej. Jeśli jednak chodzi o produkcje francuskie, to NDP jest moim top of the top. Uwielbiam go za prostotę wizualną, scenografię i muzyczne mistrzostwo, ale nadal są w nim takie postacie, które nieustannie mnie irytują. Jak już wspomniane Esmeralda czy Fleur, bo ich rola nie opiera się na niczym konkretnym.
P.M.: Ja musicalowi dam 10/10, bo z czasem stał się takim moim comfort show. Jak mam doła, z chęcią słucham Garou z jego chrypką i jakoś to działa. Zgadzam się, że najbardziej namacalne są postacie męskie, natomiast kobiece nie mają za dużo do powiedzenia. Mimo świadomości tych wad wciąż uważam, że NDP jest jednym z najlepszych musicali, który z biegiem lat nadal potrafi wzbudzić we mnie całe spektrum emocji.
D.T.: Fantastycznie, dziękuję wam wszystkim za rozmowę. Słyszymy się już niedługo. Będziemy rozmawiać o High School Musical!