Oglądaliście kiedykolwiek filmy Disneya i zastanawialiście się, gdzie zniknęli rodzice głównych bohaterów i bohaterek? To proste: są martwi… albo wkrótce będą.
Grafika okładkowa: Dominik Tracz
Od 1923 r. Disney stał się nieodłączną częścią dzieciństwa każdego człowieka. Chyba brak na świecie osoby, która nie eksplorowała dna oceanu z rybką Nemo, nie żyła w dżungli z Tarzanem lub nie kibicowała Simbie w jego podróży ku dorosłości. Jest prawie niemożliwe, aby, patrząc na czerwoną różę, nie pomyśleć o Pięknej i Bestii lub, widząc kogoś śpiącego w najlepsze, nie pomyśleć „co za Śpiąca Królewna!”. Filmy Disneya wpłynęły na rodziny na całym świecie w sposób, z którego one same nie zdają sobie sprawy. Każda obejrzana bajka tej wytwórni jest nostalgiczna, chociaż niesie za sobą cień radości.
Niemniej jednak poza wzruszającą historią można odnaleźć coś jeszcze, co łączy te filmy – śmierć jednego albo obojga rodziców. Matka Nemo została zjedzona przez barakudę, rodziców Tarzana zabito, a ojciec Simby zmarł na oczach własnego syna. Właściwie u Disneya umierają głównie czarne charaktery i rodzice właśnie. Pytanie: dlaczego?
Skąd wziął się tak popularny zabieg w animacjach wytwórni poświęconej głównie dziecięcym odbiorcom? Warto przyjrzeć się sprawie nieco bliżej, a raczej możliwym powodom, które kierują działaniem Disneya.
Akcja i reakcja
Śmierć jest świetnym sposobem, by popchnąć akcję do przodu. Przecież gdyby rodzice Anny i Elsy nie zginęli gdzieś na morzu, bramy do Arendelle nadal byłyby zamknięte dla odwiedzających, a dwie siostry odseparowane od siebie aż do dziś.
Następny dobry przykład – Kopciuszek. Cała historia prawdopodobnie nie miałaby miejsca, gdyby matka głównej bohaterki żyła, a jej ojciec nigdy nie ożenił się z macochą, która, chcąc nie chcąc, doprowadziła do sytuacji ze szklanym pantofelkiem. W alternatywnym świecie, gdzie dziewczyna cieszy się dostatnim życiem z kochającym ojcem i matką, nie wiadomo czy znalazłoby się miejsce na jej spotkanie z księciem. Można tylko gdybać. Jednak w tym temacie nasuwa się jeden wniosek – Disney uczy, że dla prawdziwego szczęścia warto czasem cierpieć.
To nie tylko pustka po stracie, ale też często chęć zemsty, odnalezienia nowego sensu w życiu lub poszukiwanie oparcia, zastępstwa dla zmarłego rodzica – przyjaciół, innej rodziny.
Traumy z przeszłości
Trudno wskazać bohatera lub bohaterkę disneyowskich animacji, którzy nie posiadaliby tragicznego backstory. Smutek ich napędza, a złość daje siłę, by brnąć dalej w swojej historii, co finalnie doprowadza do starcia z odpowiedzialnymi za ich traumy (Bambi) lub poczucie winy (Król Lew).
Tacy bohaterowie wydają się być godni współczucia i, nawet jeśli zrobią coś nierozsądnego, łatwo im wybaczyć.
Mały Simba był świadkiem śmierci swojego ojca w Królu Lwie, Bambi natomiast widział, jak kłusownik strzela do jego matki. Wydarzenia te spowodowały, że kolejne działania i uczucia bohaterów opierały się w głównej mierze na tragedii, która ich spotkała.
Motyw traum z dzieciństwa w filmach Disneya ciągnie się w większości przypadków przez cały okres trwania historii, by finalnie zostać przez protagonistów zaakceptowanym. W międzyczasie główny bohater popełnia wiele błędów i dokonuje pochopnych decyzji, które są spowodowane jego skomplikowanymi emocjami. To nie tylko pustka po stracie, ale też często chęć zemsty, odnalezienia nowego sensu w życiu lub poszukiwanie oparcia, zastępstwa dla zmarłego rodzica – przyjaciół, innej rodziny.
Rozwój postaci
To naturalne, że złe wspomnienia i wydarzenia mogą wpływać na osobowość bohatera. Z powodu „nieobecności” rodziców Tarzana został on przygarnięty przez stado małp, co w „normalnych warunkach” byłoby niemożliwe. Czyni to również z mężczyzny postać specjalną; wychowanie w towarzystwie zwierząt, zaadaptowanie do zgoła odmiennej kultury nie tylko musiało wpłynąć na jego osobowość, ale również rozwój i przyszłe wybory.
Podobnie sprawa wygląda z Quasimodo z Dzwonnika z Notre Dame. Gdyby jego matka przetrwała, prawdopodobnie chłopiec nie musiałby żyć w ukryciu. Jednak przez wpływ władczego Frollo stał się on człowiekiem nieśmiałym, skrytym i świadomym swoich niedoskonałości, o których niejednokrotnie przypominał mu surowy opiekun. To z kolei pozwoliło na rozwinięcie akcji, bo nie wiadomo czy w innym przypadku garbus Quasimodo spotkałby Esmeraldę, co w efekcie pozwoliłoby mu na doświadczenie całkowitej zmiany postrzegania samego siebie. Nie sposób dowiedzieć się, jak wyglądałaby alternatywna historia bohatera, lecz miło jest myśleć, że kochany i wspierany przez matkę zaakceptowałby swój wygląd dużo wcześniej, czym zaoszczędziłby sobie tak wiele cierpienia.
Poczucie pustki może zdawać się potężniejsze, gdy osoba przez lata będąca gdzieś w pobliżu nieubłaganie znika, pozostawiając za sobą wspomnienia, które ranią bardziej niż cios nożem.
Coś nowego?
Jak widać, śmierć rodziców w bajkach Disneya to częsta praktyka, która posiada uzasadnione przyczyny. Jednak czy tak dramatyczny zabieg jest absolutnie konieczny w produkcjach przeznaczonych dla najmłodszych? Protagoniści stawiają czoła wielu niebezpieczeństwom i przeciwnościom losu, by sprostać problemom i stać się lepszymi wersjami samych siebie. W podobnej koncepcji, używanie „dead parent” card wydaje się pójściem na łatwiznę, aby w najmniej wyrafinowany sposób wywołać w widzach założone uczucia. Obecnie trudno jest znaleźć w produkcjach Disneya coś świeżego i pomysłowego, szczególnie w erze piętrzących się ekranizacji live action kultowych animacji. Nadzieja tkwi jedynie w kooperatywach studia z Pixarem, który regularnie dostarcza tytułów z roku na rok coraz bardziej zadziwiających wykonaniem technicznym i odwagą w prezentowaniu tematów wcześniej nieporuszanych. Prawdopodobnie z tego powodu ciepło przyjęta została animacja Odlot. W tej pokrzepiającej historii widz ma okazję poznać starca, który utracił miłość swojego życia. W opozycji do traum dzieciństwa postawiono stratę człowieka dojrzałego i doświadczonego, którego rozpacz w niczym nie ustępuje tej zaprezentowanej w Królu Lwie. Ba! Poczucie pustki może zdawać się potężniejsze, gdy osoba przez lata będąca gdzieś w pobliżu nieubłaganie znika, pozostawiając za sobą wspomnienia, które ranią bardziej niż cios nożem.
W ten sposób widz może sympatyzować z protagonistą, postawić się w miejscu człowieka, który nie ma już nikogo, kto byłby dla niego oparciem. Czy łatwo wyobrazić sobie przyszłość bez nikogo u boku? Z pewnością trudno, a sama taka próba może doprowadzić do dreszczy przerażenia i/lub rozpaczy. Kiedy staje się twarzą w twarz ze stratą, bohaterowie wydają się bliżsi, widz potrafi im zaufać i współczuć, tym samym zacieśniając z nimi więź emocjonalną. Z czasem każdy doświadczy czegoś podobnego, więc dużo łatwiej jest zrozumieć emocje, które targają protagonistą.
Jakkolwiek smutno by to nie brzmiało, śmierć wydaje się łączyć. Łączyć ludzi o podobnych rozterkach, ludzi współczujących oraz wspierających się wzajemnie i prawdopodobnie dlatego jest prawdziwym i najważniejszym powodem, dla którego Disney z lubością zabija swoje postacie, szczególnie rodziców stanowiących najważniejszą część życia młodych bohaterów. Widzowie, którzy nadal mogą się cieszyć obecnością najbliższych, po seansie nabiorą podziwu i dumy z tego, że spotkało ich tak wielkie szczęście, a raczej nie nadeszło jeszcze nieuniknione. Z kolei ci, którzy rodziców (bądź innych ważnych osób) już nie posiadają, poczują się pokrzepieni w swoim osamotnieniu, które może dzięki przemyślanym historiom przemieni się w radość i natchnie do wzięcia życia w swoje ręce.
Stąd nasuwa się kolejna myśl: Disney być może usiłował normalizować bycie sierotą. Pokazać, że nie należy się wstydzić własnej sytuacji życiowej, na którą i tak nie ma się wpływu. Szczególnie, że wszyscy skrzywdzeni bohaterowie animacji ostatecznie odnajdują szczęście, przyjaciół, którzy stają się dla protagonisty swojego rodzaju rodziną, oraz swoje własne „i żyli długo i szczęśliwie”.
Zabójczy zawód
Nie ma znaczenia, czy studio stosuje przedstawione wcześniej metody z premedytacją czy też nie. Jedno jest pewne – bycie rodzicem w animacjach Disneya równa się śmierci. Jeśli nie na początku, to i tak w końcu to nastąpi, a potem zostają już tylko sentymentalne retrospekcje lub wizje, w których mogą oni niejako wpływać na wybory swoich dzieci (np. w Królu Lwie).
Bardzo pocieszające.
Mimo wszystko zastanawiające jest, czy Disney zdecyduje się na rezygnację (chociaż częściową) z ustalonego tropu i stworzy znaczącą historię, w której szczęśliwe rodzinne życie nie będzie poświęcane, tym bardziej że, jak ukazano powyżej, możliwe jest stworzenie dobrej animacji bez tego konceptu. I to niejednej! Produkcje Pixara praktycznie za każdym razem prezentują nowatorskie spojrzenie na różne tematy. Przykładem jest Coco z 2017 r., które bezbłędnie przedstawia uroki meksykańskiej kultury, wzrusza do łez, jednocześnie zachowując rodziców głównego bohatera przy życiu.
Pozostaje niestety nadal czekać na krok Disneya w stronę czegoś świeżego, jedynego w swoim rodzaju i potwierdzającego, że właśnie to studio zasługuje na miano imperium dziecięcych wyobraźni.
Dasz radę, Disney?