Chodzi o tę piosenkę, która leci „nanananana nanana nanana”. Melodię zaszczepioną w umyśle jak pasożyt żywiący się moją nieuwagą. Jakiś rytm, kilka wyrwanych z kontekstu słów przypominających o swojej obecności w najbardziej niedogodnych momentach. Wypływają na powierzchnię, gdy tylko moje myśli zaczynają dryfować w nieznanym kierunku.
Grafika okładkowa: Pau Malicka
Chodzi o tę książkę z czerwoną okładką. Tyle że to nie jest czerwień, nie do końca. Nie dość, że znajomość barwy okładki niezbyt mi pomoże, to jeszcze nie wiem do końca, jak nazwać ten odcień. Kilka nieistotnych szczegółów, kolor włosów głównej bohaterki, losowa scena. Tylko to mi pozostało.
Zakochałam się w wieku czternastu lat. Wypożyczyłam ją z dzielnicowej biblioteki. Przypadkiem wyjęłam przeciętnej wielkości tom z półki opisanej Fantastyka; wyrosłam już z regałów dla dzieci. Historia wydała mi się częścią czegoś większego, ale nawet jeżeli był to środkowy tom serii, wówczas nie zwróciłam na to większej uwagi.
Sympatyczna bibliotekarka tylko wzruszyła ramionami z przepraszającym uśmiechem. „Powiedz mi o niej coś więcej”. Chciałabym.
Przypomniałam sobie o niej rok później. Wspomnienie było zabarwione radością i ekscytacją. Było też niekompletne. Jakkolwiek nie wysilałam umysłu, nie potrafiłam przywołać tytułu, nazwiska autora czy imion bohaterów. Nie znalazłam książki na półce biblioteki. Sympatyczna bibliotekarka tylko wzruszyła ramionami z przepraszającym uśmiechem. „Powiedz mi o niej coś więcej”. Chciałabym.
Książka stała się dla mnie melodią z tyłu głowy. Nieuchwytna. Irytująca. Wspomnienie odległe, słodko-gorzkie. Na wyciągnięcie ręki, a jednak zawsze o jeden krok przede mną.
Nasuwało się oczywiste rozwiązanie. Miałam przecież dostęp do wszechwiedzącej encyklopedii współczesności. Pełna nadziei wpisałam zapamiętane szczegóły. Enter. Wyszukiwarka internetowa tylko wzruszyła ramionami. Bez przepraszającego uśmiechu.
Mogłam wracać do tamtej biblioteki, sprawdzać, szukać. Jednak przybytek okazał się być coraz bardziej nie po drodze. W kolejnych latach przeczytałam wiele lepszych książek. Pożyczone, otrzymane, kupione – wspaniałe opowieści zapełniały mój umysł. Mimo tego on ciągle, niczym uparte dziecko, wracał do tamtej.
Wyszukiwarka internetowa tylko wzruszyła ramionami. Bez przepraszającego uśmiechu.
Pytałam znajomych, starych i nowych. Słuchali uważnie, marszczyli brwi, słysząc mój chaotyczny opis. Kiwali z powagą i próbowali zgadywać w bezsensownej parodii kalamburów. Nie trafiali. Może zadawałam pytanie nieodpowiednim osobom. Dziękowałam za dobre chęci i uśmiechałam się przepraszająco, gdy rzucali tytułami wszystkich książek fantastycznych, które znali. Pudło.
Czasami mijały miesiące, w których ani razu o niej nie pomyślałam. Nauka, praca, studia. W międzyczasie kolejka książek do przeczytania rosła. Do czasu.
Długotrwałe siedzenie w domu sprzyja nadrabianiu literackich zaległości. Nawet te najbardziej onieśmielające tomy w końcu dostają swoją szansę. I może okazać się, że ona ciągle tu była, ta znajoma melodia słów zagubiona w odmętach pamięci. Ukryta na widoku, w zbiorowym wydaniu, w miejscu najmniej spodziewanym. Grubość wcale nie przeciętna, okładka wcale nie czerwona.
Coś w moim umyśle drgnęło na widok znajomej frazy. Kilka pamiętnych szczegółów, kolor włosów głównej bohaterki, tamta szczególna scena – wszystko to ułożyło się w całość. Skarb, odnaleziony po latach bezowocnych poszukiwań pomimo braku mapy.
Uśmiechnęłam się z ulgą.