O tym, dlaczego Miś bawi nieustannie.
Stanisław Bareja, choć z twarzy podobny zupełnie do nikogo, potrafił przekładać socjalizm na język filmowy. Jego specjałem, zapisanym na trwałe w kinematografii, są stworzone komedie. Sprawność w posługiwaniu się groteską, absurdem oraz humorem widać chociażby w trylogii o Ryszardzie Ochódzkim, granym przez Stanisława Tyma. Pierwsza jej część – Miś – jest tego najlepszym przykładem.
Szybcy i śmieszni
Fabuła, pomimo swojej absurdalności, jest tak zmyślnie skonstruowana, że trzyma widza w napięciu. Pojawia się tam wszystko to, co wzbudza i przytrzymuje uwagę na dłużej – lewe interesy, przekręty i zła kobieta, swoista femme fatale, knująca przeciwko byłemu mężowi.
Motywacją są pieniądze, umieszczone na wspólnym koncie w londyńskim banku. Irena Ochódzka w swoich intrygach posuwa się do uszkodzenia paszportu Ryszarda – mężczyzny nazywanego Misiem. Nie można odmówić jej przebiegłości i bystrości, zwłaszcza że wówczas nie było można podróżować jedynie z dowodem osobistym.
Czasu na wyrobienie nowego paszportu nie ma, więc najrozsądniejszą opcją wydaje się znalezienie sobowtóra. Wszystkim śmiejącym się z nierozwagi tego pomysłu należy przekazać, że doppelgangera odnaleźć się udaje. Niestety, węglarz Stanisław Paluch, to nie ideał – ma za dużo włosów na głowie. Mimo tego defektu zostaje nieświadomie wciągnięty w wyścig małżonków. Bowiem kto pierwszy w Londynie, ten lepszy. A w tym przypadku – również bogatszy.
Prawda czasu i prawda ekranu
Humor został rozłożony równomiernie – starcza go nawet na sceny poboczne, niezwiązane z głównymi wątkami. Te drobne przebłyski są migawkami z życia Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej, za czasów której został wyprodukowany Miś. Czasami wyglądają absurdalnie, jak scena w barze mlecznym Apis: naczynia poprzykręcane do stołów, z których można jeść sztućcami na łańcuchu. Hiperbolizacja sprawia, że zatarta zostaje granica pomiędzy światem rzeczywistym a zmyślonym. Idealnie sprawdza się to przy opisywaniu tzw. dekad ciemnych – czasów socjalizmu.
Takich drobnych wypunktowań poprzedniego ustroju, będących prztyczkami w nos, znajdzie się mnóstwo. Wymienienie nawet części z nich wymagałoby osobnego artykułu. Jednak na wyróżnienie zasługują sceny spoza głównego kontekstu fabularnego, dziejące się na planie filmu propagandowego Ostatnia paróweczka hrabiego Barry Kenta. To tam pojawia się kot przebrany za zająca. To tam dziedzic pruski okazuje się być nim jedynie z nazwiska. To tam starcy w nagonce odgrywają role dzieci. Oczywiście wszystkie te koncepcje były słuszne! Cały ten chaos, dopisywanie ideologii do wpadek filmowych, byleby czegoś nie poprawiać, nie zmieniać, nie wydawać więcej pieniędzy, nie przedłużać, wylicza przywary, jakimi można obarczyć ówczesny czas. Chociaż czy tylko ówczesny?
Bajera czy Bareja?
W Misiu można znaleźć wiele złotych myśli, a dokładniej tak zwanych bareizmów. Określenie to spopularyzował Kazimierz Kutz, polski reżyser, na zebraniu Stowarzyszenia Polskich Filmowców w 1969 r. Tym mianem nazwał film dla mało wymagającej widowni, odnoszący jednak sukces komercyjny. Stosuje się je również do określenia zwrotów z dzieł Barei, które przeszły do języka mówionego.
Jeżeli chodzi o ilość chwytliwych treści, przyjętych błyskawicznie przez ludzi, to bez wątpienia można go zestawić na równi z Kilerem Juliusza Machulskiego bądź Psami Władysława Pasikowskiego. Smaczkiem jest chociażby Właśnie do ciebie dzwonię, żeby ci powiedzieć, że nie mogę z tobą rozmawiać, czyli starsza wersja Ale to ty dzwonisz.
Innym elementem, związanym również z językiem, ale w inny sposób, jest scena na lotnisku. Spikerka, chcąc osiągnąć perfekcyjny angielski akcent, wkłada do ust… kluskę. O dziwo, metoda ta okazuje się skuteczna!
Krytycy w większość nie wyrażali się pochlebnie o filmie, który premierę miał w 1981 r. Na łamach magazynów „Przyjaciółka”, „Ekran” czy „Kultura” nie szczędzono krytycznych słów pod względem reżysera, jak i jego produkcji. Najczęściej wytykano brak spójności oraz jakość prezentowanego humoru. Obraz nie otrzymał również żadnej nagrody na 8. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych. Co zatem sprawiło, że Miś tak mocno osadził się w kulturze jako film ponadczasowy?
Bez wątpienia ciepły odbiór publiczności. To widzom jako pierwszym film przypadł do gustu – krytycy zrehabilitowali się później. A spodobać mógł się z wielu względów. Był satyrą, ale nie zanadto gorzką. Wzbudzał śmiech, ale nie ten przez łzy czy wymuszony. I nawet hiperbolizując, doprawiając groteską czy przerysowaniem, całość obrazu nie stanowi karykatury. Wypada zaskakująco realnie, jakby reżyser postawił kamerę i włączył nagrywanie, a następnie odszedł. Tak skutecznie udało mu się oddać realia, w dodatku humorystycznie. W tym właśnie tkwi fenomen Misia: u Barei prawda czasu i prawda ekranu zazębiają się.