Po świetnie przyjętym pierwszym sezonie The Mandalorian powraca z jeszcze lepszymi pomysłami.
Grafika okładkowa: Pau Malicka
Dalsze losy tytułowego, osadzonego w gwiezdnowojennym uniwersum Mandalorianina oraz jego małego podopiecznego, nazywanego przez fanów Baby Yodą, zostały zapowiedziane już kilka dni po emisji ostatniego odcinka pierwszego sezonu, który, mimo wielu wad, odniósł ogromny sukces. Informacja ta tchnęła w fanów nadzieję na rozwinięcie ledwo poruszonych i niedokończonych wcześniej wątków oraz kontynuację tych dobrze znanych. Rozpoczęła się zatem próba cierpliwości, ponieważ na nowe odcinki widzowie musieli czekać prawie rok. Producentami ponownie zostali: Jon Favreau (Avengers: Koniec gry) i Dave Filoni (Gwiezdne Wojny: Wojny Klonów), a reżyserią odcinków zajęli się kolejno: Jon Favreau, Peyton Reed, Bruce Dallas Howard, Carl Weathers, Dave Filoni, Robert Rodriguez, Rick Famuyiwa i ponownie Peyton Reed. Wśród osób zaangażowanych w produkcję nie znalazł się tym razem, chwalony za ostatni odcinek pierwszego sezonu, Taika Waititi (Jojo Rabbit), który prawdopodobnie jest zajęty pracą nad najnowszym filmem z uniwersum Gwiezdnych Wojen.
W drugim sezonie powracają postacie znane z poprzedniej odsłony, w tym Din Djarin, grany przez Pedro Pascala, czyli tytułowy Mandalorianin kontynuujący misję dostarczenia Baby Yody (na temat którego najnowszy sezon udziela wielu nieznanych wcześniej informacji) do podobnych mu pobratymców. Powracają także tacy bohaterowie jak: Cara Dune, w którą wciela się Gina Carano, Giancarlo Esposito (w tej roli Moff Gideon) czy epizodycznie pojawiający się Greef Karga grany przez Carla Weathersa.
Liczy się również to, czego nie widać
Zwycięskiego składu się nie zmienia. Tak też uczynili twórcy, obsadzając jako kompozytora muzyki Ludwiga Göranssona, nagrodzonego nagrodą Emmy za ostatni odcinek pierwszego sezonu The Mandalorian. Powiedzenie, że tym razem przerósł on samego siebie, byłoby poważnym niedomówieniem. Pojawiający się na początku każdego odcinka główny motyw muzyczny, złożony z fletów oraz bębnów, ponownie trzyma w napięciu i budzi niepokój, idealnie odzwierciedlając tajemniczego, skrywającego twarz za hełmem, bohatera. Każda ważniejsza postać posiada swój odmienny temat instrumentalny; można jednak wyczuć, że każdy fragment skomponowanej ścieżki dźwiękowej, mimo swojej różnorodności, stanowi całość. Świetnie sprawdza się to jako tło do westernowo-galaktycznej opowieści, podczas której, wraz z rozwojem muzyki, widać także przemianę Dina Djarina. Jego rosnące przywiązanie do Baby Yody, oddanie się misji czy ewolucja poglądów i przekonań znajdują odzwierciedlenie w muzyce. Göransson w swoich utworach nie sili się na pompatyczność i wyniosłość; sięga raczej po podstawowe instrumenty, nie miesza zbyt dużej ich liczby jednocześnie, stosuje też całkiem dużo pauz, które skutecznie budują poczucie tajemniczości. The Mandalorian pod względem muzycznym wyróżnia się także nowatorstwem, bowiem po raz pierwszy w ścieżce dźwiękowej produkcji spod szyldu Gwiezdnych Wojen pojawił się dubstep, paradoksalnie świetnie wpisujący się w wydarzenia na ekranie. Panie Göransson, zasłużył pan na kolejną nagrodę.
Klimatu na pewno nie brakuje
Ojciec Gwiezdnych Wojen, George Lucas, nigdy nie ukrywał, że tworząc swoje opus magnum inspirował się filmami Akiry Kurosawy i przedstawioną w nich feudalną Japonią. Najbardziej widocznym tego wyrazem jest nieprzypadkowy wygląd hełmu Dartha Vadera, przypominający nakrycie głowy samuraja czy sam fakt, że główną bronią Jedi są miecze świetlne. Na szczęście The Mandalorian nie zrywa z tą koncepcją – najbardziej uwidacznia się to w piątym odcinku, podczas którego można na chwilę zapomnieć, że akcja serialu dzieje się dawno temu w odległej galaktyce, a nie w Japonii. To, jak wyglądają niektóre ujęcia czy sposób, w jaki postacie trzymają broń, od razu przywołuje charakterystyczny właśnie dla filmów samurajskich styl. Co więcej, pewne sceny są jak żywcem wyjęte z niektórych filmów Kurosawy (np. ze Straży przybocznej z 1961 r.).
Jednak klimat Japonii to nie wszystko. The Mandalorian od samego początku był reklamowany jako western w świecie Gwiezdnych Wojen. Pustynnej scenerii, typowej dla dzikiego zachodu, w drugim sezonie jest zdecydowanie mniej w porównaniu do poprzednika, ale sam tytułowy bohater, Din Djarin, utrzymuje swoją pozę galaktycznego rewolwerowca – tajemniczego, bezuczuciowego (z kilkoma chwytającymi za serce wyjątkami), lakonicznie wyrażającego się i całkowicie oddanego swojej misji.
W efekcie w The Mandalorian można odnaleźć japońskie kino samurajskie i western, ale co z Gwiezdnymi Wojnami? O dziwo jest ich jeszcze więcej niż w pierwszym sezonie. Din odwiedza więcej planet – od lodowych jaskiń, przez bagienne lasy, na piaskowych pustyniach kończąc. Ta różnorodność cieszy oko, gdyż scenerie zostały solidnie i szczegółowo dopracowane, a także wzbudza ciekawość, jak będzie wyglądać kolejny cel podróży bohaterów. Pojawia się także Imperium. Twórcy serwują widzom zarówno wysoko postawione osoby, wręcz opętane wizją posiadania władzy nad innymi, jak i zwykłych szturmowców, którzy tym razem nie są zwykłymi maszynkami do zabijania (do czego przyzwyczaiły fanów filmy Lucasa), ale widać w nich człowieczeństwo, emocje i łączące ich relacje. Dla wielbicieli Gwiezdnych Wojen jednak prawdziwą ucztą jest pojawianie się na ekranie postaci znanych nie tylko z filmów pełnometrażowych, ale także animacji czy książek (a konkretnie jednej).
Dobry serial czy dobre Gwiezdne Wojny?
Oglądając The Mandalorian trzeba się jednak zastanowić nad tym, czy serial ten jest dobry sam w sobie, czy jego siłę napędową stanowi związek z tak potężną marką, jaką są Gwiezdne Wojny. Dla zagorzałych zwolenników umieszczenie w serialu tony fan service’u (smaczków przeznaczonych specjalnie dla fanów, niebędących niezbędnym elementem fabuły) w postaci wplatania historii innych, mniej bądź bardziej kluczowych bohaterów, to zachęta sama w sobie. Dodawanie znanych postaci sprawia też, że niektóre twisty fabularne okazują się o wiele bardziej zaskakujące. Niestety dla osób niezaznajomionych z uniwersum Gwiezdnych Wojen nie będzie to serial, którym można się zachwycać. Fabuła sama w sobie nie porywa, miewa zdecydowanie wolniejsze momenty, gagi nie zawsze są w punkt, zdarza się, że sprawiają wrażenie wepchniętych na siłę. Ponadto drugi sezon nie do końca potrafi naprawić to, z czym zupełnie nie poradził sobie jego poprzednik – z nierównym poziomem odcinków. Niektóre potrafią wgnieść w fotel, inne sprawiają wrażenie niepotrzebnej zapchajdziury, utrzymującej główny wątek w dziwacznej próżni. Z perspektywy czasu można stwierdzić, że tego typu zabieg w pierwszej serii mógł mieć na celu wprowadzenie postaci drugoplanowych, które teraz, w drugim sezonie, wróciły, by odegrać odrobinę większą rolę, jednak wielokrotne powtarzanie takiego manewru spragnionego emocji widza po prostu zawiedzie i zmęczy.
Pierwszy sezon The Mandalorian przecierał serialowe szlaki marce Star Wars. Co prawda powstały już wcześniej wieloodcinkowe animacje: Wojny Klonów, Rebelianci czy, skierowany raczej do młodszej widowni, Ruch Oporu, jednak to właśnie The Mandalorian stał się wyznacznikiem jakości i do niego będą porównywane przyszłe podobne produkcje, których na ubiegłorocznym Disney Investor Day zapowiedziano niemało. Pozostając jednak przy temacie porównań i animacji, warto zwrócić uwagę na jedną rzecz – zarówno w Wojnach Klonów, jak i Rebeliantach pierwsze sezony były przeciętne, niektóre odcinki czasem nawet kiepskie, momentami wręcz infantylne, przeznaczone zdecydowanie dla dzieci. Z czasem jednak, wraz z rozwojem fabuły, seriale te dojrzewały, stawały się bardziej poważne, a nawet brutalne. Można więc zaryzykować stwierdzenie że The Mandalorian czeka podobny los – nie miał on wprawdzie tak złego startu jak animacje, jednak drugi sezon w porównaniu z pierwszym pokazuje, że ta historia może jeszcze wiele publice zaoferować.
Star Wars: The Mandalorian
Reżyserzy: Jon Favreau, Peyton Reed, Bruce Dallas Howard, Carl Weathers, Dave Filoni, Robert Rodriguez, Rick Famuyiwa
Wytwórnia: Disney
Data premiery sezonu: 30 października 2020; data ostatniego odcinka 18 grudnia 2020