Wszystko sprowadza się do jedzenia i seksu. Czasami tylko do jedzenia.
Florent-Claude, bohater ostatniej powieści Michela Houellebecqua, nie różni się zbytnio od innych mężczyzn przez niego portretowanych. W Serotoninie jednak, bardziej niż we wcześniejszej prozie autora, czuć bezsilność i bezustanne zmierzanie ku nicości. Florentowi-Claudowi od początku na niczym już nie zależy, nie porusza go zdrada partnerki, bez żalu porzuca dotychczasowe życie i całkowicie poddaje się decyzjom losu. Jest niczym bezwładna, szmaciana lalka; uszczęśliwia go tylko dobre jedzenie i seks… aż do podjęcia leczenia depresji. Wtedy interesuje go już tylko jedzenie, bo nowoczesny lek z syntetyczną serotoniną sprowadza jego libido do zera, zmuszając pozostawienie fantazji seksualnych jedynie w sferze niemożliwych do spełnienia marzeń.
Jak wszystkie powieści Houellebecqua, również ta odbiła się szerokim echem. Nic więc dziwnego, że Teatr Studio zdecydował się na jej adaptację. Joanna Bednarczyk i Paweł Miśkiewicz zajęli się przystosowaniem powieści do realiów sceny, a sam Miśkiewicz – reżyserią. Zadanie było wyjątkowo trudne – Serotonina to ponad trzysta stron prozy, z rzadka przeplatanej dialogami. Pozornie pojawia się wiele postaci, w rzeczywistości są to przede wszystkim retrospekcje i wspomnienia Florenta-Claude’a. Do tego cierpki, często wyjątkowo wulgarny humor, długie monologi na temat stanu francuskiego rolnictwa i wywody na temat przewagi jednej sieci supermarketów nad drugą. Miśkiewicz i Bednarczyk musieli więc nieźle się nagłowić, jak tak obszerne dzieło przenieść do teatru, zachowując jego sens i jednocześnie angażując wymagającego widza.
Trzy godziny bezsilności
Wytężona praca twórców zaowocowała ponad dwu i półgodzinnym spektaklem (widowisko na żywo, łącznie z przerwą, trwało trzy godziny), od połowy kwietnia 2021 dostępnym do obejrzenia na platformie VOD Teatru Studio. W sztuce nie ma wyraźnego podziału na akty, granice między scenami i wydarzeniami przenikają się i zacierają. Trudno nawet określić, co następuje po czym oraz jaki jest ciąg przyczynowo-skutkowy.
Jako pierwsza na scenie pojawia się starsza wersja Florenta-Claude’a (Roman Gancarczyk) z monologiem na temat codziennych nawyków, leków przeciwdepresyjnych i ich skutków. Później dołącza do niego kochanka sprzed lat (Halina Rasiakówna) i, teoretycznie, rozpoczyna się dialog. Teoretycznie, bo bohaterowie tak naprawdę nie rozmawiają; każdy z nich mówi o czymś innym, zupełnie nie słuchając drugiej osoby. Jest to cecha charakterystyczna niemal wszystkich interakcji w tym spektaklu – każdy chce powiedzieć coś od siebie, wyrazić swoje emocje i odczucia, nie zważając na to, jak reaguje i co myśli na ten temat druga strona. Aby podkreślić ten efekt, niektóre postacie wypowiadają kwestie, które w książkowym pierwowzorze albo w ogóle się nie pojawiały, albo stanowiły tylko fantazje głównego bohatera na temat tego, co ktoś mógłby powiedzieć lub zrobić w danej sytuacji. Był to zapewne zabieg konieczny, aby uniknąć formy monodramu, w której Florent-Claude opowiada od początku do końca swoje życie.
Nie zawsze się jednak broni, przedstawiając wiele wątków w zbyt dosadny i pozbawiony nuty ulotności sposób. Yuzu (Sonia Roszczuk), ostatnia bliska dla głównego bohatera kobieta, w książkowej Serotoninie nie odzywa się właściwie wcale. Relacja z nią nie jest zbyt udana – Yuzu nie jest tak naprawdę zainteresowana Florentem-Claudem, a on nią. Postać grana przez Roszczuk ma natomiast do powiedzenia wiele, zdarzają się nawet momenty, w których niemal wyraża zazdrość o kochanka, ostro reagując na jego wywody na temat długości spódniczek młodych dziewcząt napotkanych na stacji benzynowej. Przez to zdaje się być dla Florenta-Claude’a równie ważną jak pozostałe jego kochanki (Kate, zagrana przez Martę Ziębę, a także Camille, w rolę której wcieliła się Dominika Biernat), traci natomiast wymiar bycia właściwie zachcianką, ozdobą Florenta-Claude’a. Po nieudanym związku z Camille tym bowiem stają się dla niego kobiety – przedmiotami służącymi do zaspokajania seksualnych fantazji, niewartymi zaangażowania emocjonalnego i większej uwagi.
W pewnym momencie na scenie pojawia się również młodsza wersja głównego bohatera (Marcin Czatnik), zdająca się być właściwym uczestnikiem przedstawianych wydarzeń. To on zaczyna być w centrum uwagi, starszy Florent-Claude przypatruje się większości scen z boku, jedynie co jakiś czas zamieniając się z młodszą wersją siebie lub dodając komentarze z pozycji narratora. Trudno określić, ile lat dzieli te dwa wcielenia. Nie da się również ze stuprocentową pewnością powiedzieć, który z nich brał udział w którym wydarzeniu.
Jest to zabieg ciekawy, momentami jednak może sprawiać, że widz zacznie skupiać się bardziej na ustaleniu kolejności wydarzeń niż na tym, co do powiedzenia ma postać aktualnie znajdująca się na scenie. W rezultacie traci całą energię na analizę drobnych nieścisłości czy luk fabularnych, przegapiając to, co naprawdę istotne.
Pustka
Przy tak długim dziele trzeba bardzo uważać, żeby nie popaść w monotonię. W przypadku teatralnej Serotoniny nie do końca się to udało. Jak już zostało wspomniane, scenografia spektaklu jest niezwykle minimalistyczna – stanowi ją raptem kilka krzeseł i pusta scena. To wymaga od obsady (a także twórców odpowiedzialnych za pomysł i realizację) umiejętności skupienia na sobie uwagi widza przez niemal trzy godziny. Niektórym się to udaje – sceny, w których pojawia się Krzysztof Zarzecki w roli Aymercia, są chyba najlepszymi i najciekawszymi w całym spektaklu. Nie tylko ze względu na wątek, w którym pojawia się temat protestu francuskich rolników i podejrzanie zachowujący się ornitolog, ale również na wyjątkowe dołączenie przejmującej muzyki, elementów buntowniczego tańca i zabawy światłem. Poza tym momentem podobne zabiegi nie pojawiają się zbyt często, ale za każdym razem są ciekawą odskocznią od monotonii kolejnych, nie zawsze interesujących, monologów i dialogów.
Sytuacji nie ratuje niestety, zmiękczający niekiedy prozę Houellebecqua, absurdalny humor. Serotonina Teatru Studio jest śmiertelnie poważna, z oryginału wyciągnięto przede wszystkim fragmenty związane z seksualnością, nie poprzestając na wulgarności oryginału, a za to niekiedy dodając soczyste przekleństwa czy porównania. Przez to sztuka momentami jest zwyczajnie niesmaczna, bez większego uzasadnienia. Rzeczywiście, to co głównie zajmuje książkowego Florenta-Claude’a, to seks i jedzenie. W spektaklu postawiono na seks, problemy z potencją głównego bohatera i rozmowy o tajskich prostytutkach, nie równoważąc całości zachwytami Florenta-Claude’a nad francuskim jedzeniem (czego w Serotoninie nie brakuje), które w pewnym momencie staje się dla niego główną przyjemnością w życiu. Florenta-Claude’a z prozy trudno polubić – raczej wzbudza emocje takie jak litość, niechęć czy obrzydzenie. Jego teatralny odpowiednik pozostaje w dużej mierze obojętny dla widza.
Całości nie pomaga również niezwykle minimalistyczna forma. Każde aktorskie potknięcie, każde zająknięcie się czy pomyłka są słyszalne.
Czasami, skupiając się tylko na tym, co mówi dana postać, można odnieść wrażenie, że teksty są recytowane bez większego zaangażowania i bez żadnej interpretacji. Kolejna kwestia odhaczona, można iść dalej. Świat Serotoniny cechuje bezwład i obojętność, tutaj jest go jednak aż za dużo, przez co sztuka nie daje takiego poczucia przygniatania falą bezsilności, jak robiła to powieść.
Obojętność
Większość oryginalnej Serotoniny to rozważania i przemyślenia głównego bohatera. Przeniesienie tego rodzaju prozy na deski teatru nie jest łatwe, wymaga dokładnego przemyślenia co warto, a czego nie, umieszczać w sztuce. Twórcy z Teatru Studio polegli na tym zadaniu, chociaż na pewno nie brakowało im zapału i chęci. Teatralny Florent-Claude nie wzbudza zbyt wielu emocji; postacie, które w powieści nie miały prawa się spotkać, prowadzą ze sobą dialogi; całkowicie zaburzone są połączenia pomiędzy kolejnymi wydarzeniami. Nie bardzo wiadomo co się dzieje i dlaczego – co doprowadziło Florenta-Claude’a do konkretnego punktu? Tego widz się nie dowiaduje, a to było kluczowe w prozie. Wulgarny język i koncentracja na cielesności bohatera stanowiły u Houellebecqua środkek do pokazania jego beznadziejnej sytuacji i przedwczesnego starzenia się. Bywały także wstępem do odniesienia się do bardziej ogólnych problemów współczesnego świata.
W sztuce stają się tematem samym w sobie, nie do końca wiadomo, dlaczego wszyscy cały czas rozmawiają o narządach płciowych i do czego ma to prowadzić.
Któraś z postaci rzuca, że Zachód już nigdy nie zazna szczęścia. Smutek i niechęć do dalszego życia różnych bohaterów również jest widoczna. Ich losy, a także losy całego świata, pozostają jednak dla widza obojętne.
Być może w dużym stopniu na odbiór sztuki wpływa forma przekazu – teatr na małym ekranie nie prezentuje się tak dobrze jak na żywo. Pierwsze zetknięcie ze spektaklem Serotonina w internecie nie zachęca jednak do zobaczenia go poza zaciszem domowym.