Człowiek człowiekowi psem, człowiek psu człowiekiem.
Grafika okładkowa: Mylène Travers
Rewers: Na początek najbardziej skomplikowane wyzwanie: opowiedz, czym się zajmujesz.
Agata Seruga: Rzeczywiście trudne zadanie. Myślę, że najłatwiej będzie, jak zacznę od tego, co robię teraz, potem mogę pójść w przeszłość.
Teraz zajmuję się treningiem medycznym, prowadzę kursy, online albo na placu, czasem indywidualne. Trening medyczny, jak sama nazwa wskazuje, wiąże się z sytuacjami stresującymi dla psa, takimi jak na przykład zastrzyki, pobieranie krwi, obcinanie pazurów… uczymy ludzi, jak podchodzić do zwierzęcia, jak interpretować jego zachowania, tworzymy cały system komunikacji z podopiecznym. Nie ma presji, nakazywania, chodzi o to, żeby pies miał wybór i możliwość podejmowania decyzji. Oprócz treningu medycznego prowadzę również zajęcia w Psiej Edukacji w Warszawie na Białołęce: szkolenia agility, obedience, (odpowiednio: sport polegający pokonywaniu toru przeszkód oraz posłuszeństwo – przyp. red), pregility, czyli wstęp do agility, i kładę duży nacisk na to, jak psy przetwarzają informacje, jak nas postrzegają, jak my postrzegamy je, czyli to wszystko jakoś się łączy.
Wcześniej prowadziłam też zajęcia dla szczeniąt, bardziej podstawowe, teraz skupiam się szczególnie na tych specjalistycznych jako coś bardziej wymagającego, co jest dla mnie atrakcyjniejsze.
„Przetwarzanie informacji” przez psa czy rozważanie, jak nas postrzega, to nieczęsto spotykane zagadnienia. Regularnie spotykasz się z przekonaniem, że pies po prostu zapamiętuje proste komendy, takie jak „siad” czy „waruj”, a to, czy je wykonana, to kwestia tego, czy jest „dobrym psem”, ewentualnie naszej siły charakteru?
Bardzo często. To trochę przykre, że wciąż są takie naleciałości z dziada pradziada. Nawet słowo ,,karność” w kontekście potocznym funkcjonuje jako podatność na kary. Tymczasem cała teoria uczenia się i system treningowy poszły daleko do przodu: powinniśmy bardziej zwracać uwagę na to, w jaki sposób psy się uczą, a nie co chcemy ukarać; powinniśmy bazować głównie na nagrodach, na dodawaniu czegoś przyjemnego. To wszystko, żeby zwierzę lubiło ćwiczyć i nie bało się opiekunów: a spotkam się z takimi przypadkami. Widać wtedy duże niezrozumienie, często przez wdrażanie mitów kitów, które gdzieś tam funkcjonują.
Naprawdę czasami mam wrażenie, że my, czyli też koleżanki, z którymi pracuję w Psiej Edukacji, walczymy z wiatrakami: mówimy swoje i czasami dotrze do ludzi, a czasami rzucamy grochem o ścianę. To, co właściciele robią z wiedzą, którą przekazujemy, niestety nie jest zależne od nas, chociaż chcemy jak najlepiej zakorzenić nowe informacje.
Przydałyby się kursy dla przyszłych właścicieli psów, takie jak kursy dla przyszłych rodziców?
Tak! W ogóle bardzo przydatną rzeczą byłyby jakieś zajęcia z psychologii psów, nawet w szkołach. U dorosłych za często spotykam się z oderwaniem od rzeczywistości, w ramach którego ludzie przychodzą z psem mającym z ich perspektywy jakieś problemy i oczekują, że my jako eksperci naprawimy szybko to zwierzę. A to tak nie działa. Tak samo jak pójście na terapię do psychologa. Nie powie ci, jak żyć, tylko masz wszystkie informacje przetworzyć samodzielnie i umieć zastosować, ale musi być chęć jakiejś zmiany. Niektórzy ludzie jej po prostu nie mają, tylko traktują psa bardzo przedmiotowo: jest problem, proszę go rozwiązać i naprawić jak lodówkę.
Sugerujesz, żeby zacząć edukowanie w tym kierunku od dziecka, niezależnie od tego, czy będzie się, czy nie, właścicielem psa. W sumie każdy z nas widział w życiu psa, czasami codziennie widzi, nawet go nie posiadając. Jak oceniasz stan wiedzy „statystycznego człowieka”, właściciela lub nie?
Myślę, że jest przeciętny albo nawet poniżej przeciętnego, daleko mu do zachwycającego, przynajmniej w Polsce. Mówię tak, bo gdy jadę za granicę, to jestem pod wrażeniem rozwinięcia „kultury” i braku przedmiotowego traktowania zwierząt. Na przykład jeżeli chodzi o codzienność – o tym coraz więcej się mówi w kręgach osób pracujących ze zwierzętami – nasz pies nie jest obiektem publicznym: nie każdy ma prawo go dotknąć, nie każdy ma prawo wchodzić w jego przestrzeń.
Bardzo często zdarzają się pogryzienia właśnie dlatego, że ludzie nie traktują psa jako istoty z przestrzenią osobistą, potrzebami i doświadczeniami, chociażby lękiem. Funkcjonują na zasadzie „ja chcę pogłaskać”, więc „idę i pogłaszczę”. Brak jest refleksji nad tym, co się robi. Myślę, że gdybyśmy stwierdzili „chcę pogłaskać to dziecko, które siedzi na ławce w parku”, to albo byśmy zmienili zdanie, albo zdarzenie skończyłoby się awanturą. Oczywiście niektóre psy są bardzo przyjazne i nastawione na kontakt z ludźmi, mają same dobre doświadczenia, ale znajdą się też takie, które nie chcą mieć z nimi do czynienia i to też trzeba uszanować i umieć się zachować.
Masz jakiś inny przykład ludzkiego „złego zachowania”?
Jeżeli chodzi o ludzi „nie właścicieli”, czyli o osoby, które nas mijają, to mam przykład sytuacji jeszcze z dzisiaj: kogoś przebiegającego tuż obok psa. Ogólnie nie powinno się biegać obok obcego zwierzęcia, bo to może wywołać jego nerwowość. Nie wiadomo, czy pies nie ma tendencji do gonienia wszystkiego, co się rusza albo czy się nie boi. A przecież wystarczyłoby się odsunąć.
Jeżeli pies ma jakąś traumę, to coś nieprzemyślanego zachodzącego w jego otoczeniu może ponownie wywołać u niego zachowania agresywne. Bardzo często w kontaktach z właścicielami spotykam się z narzekaniami, że ich praca jest niszczona przez kogoś, kto nie potrafi się zachować, typu ktoś prawie wjedzie w psa hulajnogą. Wtedy cały proces treningowy odwrażliwiania i uczenia, żeby na przykład nie biegać za czymś czy po prostu nie uciekać, może się popsuć.
Owszem, czasami nie ma wyboru, trzeba gonić autobus, ale można to zrobić od strony człowieka, a nie psa. Szacunek do zwierzęcia to de facto szacunek do jego właściciela i czasu, który poświęcił jego ułożeniu?
Tak, to jest bardzo dobre podsumowanie: nie żyjemy w próżni, musimy dostosowywać nasze zachowanie, żeby nie szkodzić innym. To by było najlepsze rozwiązanie, brać pod uwagę to, z czym się zmaga człowiek – opiekun psa reaktywnego – czyli wykazywać się empatią, po prostu.
Istnieje też ogólnoświatowy projekt ,,żółty pies”. Czasami pies ma żółtą wstążeczkę na smyczy, obroży, szelkach, może jego sprzęt jest w tym kolorze, teraz nawet producenci dodają napis „nie podchodź”. Oznacza to, że trzeba zwierzęciu zapewnić większą przestrzeń, żeby się poczuło dobrze. Jeżeli będzie się czuło dobrze, to nie będzie objawiało połowy zachowań problemowych na co dzień w mieście. Z jego perspektywy: nie będzie musiało się bronić przed psami, ludźmi.
To bardzo fajna zasada, że jeżeli mijamy drugiego psa, idąc z naszym, warto zapytać, czy możemy podejść: nie każdy pies jest super otwarty. Mamy znów do czynienia z mitem, że jeżeli nasz zwierzak zachowuje się bardzo przyjaźnie, to drugi też na pewno chce się pobawić. Zauważyłam, też w Polsce, że cały czas chcemy narzucać swoją wolę. Jak pójdziesz z psem w Czechach na szlak w góry – tam właściwie wszędzie możesz wejść z psem – to osoba idąca z naprzeciwka często złapie go na smycz, żeby nie wchodził w twoją przestrzeń. Nie ma takich kolizji jak w Polsce, kiedy typowy Janusz spuszcza swojego Fafika, bo on jest mały i chce się tylko pobawić. Ale problem działa w obie strony, jakby nie funkcjonowały podstawowe sygnały komunikacji niewerbalnej. Tylko w Polsce spotkałam się z tym, że gdy odchodzę ze swoim psem na bok, to ktoś idzie za mną na środek trawnika. Po prostu kuriozum, ja chcę tylko przestrzeni, a tu ktoś za mną chodzi.
Mówisz teraz głównie o ludziach, którzy na siłę „kleją się” do psa lub naruszają jego przestrzeń. Co z drugim ekstremum, ludźmi, którzy uważają, że psy „po prostu gryzą” albo boją się „ras niebezpiecznych”? Takie osoby raczej nie mają kłopotów z trzymaniem się na odległość.
Myślę, że w przypadku tego drugiego ekstremum problemy są w innych sytuacjach: na przykład gdy chcemy jechać komunikacją miejską. Ktoś z nastawieniem, że, powiedzmy amstaff, na pewno kogoś pogryzie, psuje atmosferę, tworzy wrogość.
Jeżeli ktoś uznaje z góry, że pies jest niebezpieczny, oczywiście spróbuje go unikać i to niczyj problem. Tylko potem, gdy „wieść gminna” niesie, że psy w typie amstaffa zawsze gryzą, narasta strach. A kiedy my się boimy, to nasz zapach, zachowanie też wpływa na zachowanie zwierzęcia wobec nas. Jeżeli w panice zaczniemy uciekać, ¾ psów będzie biegać za nami, niezależnie od zamiarów, na zasadzie „ruszasz się, to pobiegnę” albo „też chcę się pobawić”.
Dlatego musimy kłaść nacisk na wychowanie ludzi, od małego, w szkołach, przedszkolach, jak się zachowywać przy psie. Potrzebne jest odczarowywanie tego wszystkiego. Taka już nasza polska kultura: kiedyś, za czasów naszych dziadków, wszystkie psy żyły w budach na łańcuchu – teraz mniej, na szczęście – ale te tabliczki na posesjach „uwaga, pies” albo „uwaga, gryzę” tworzą skojarzenie: pies – niebezpieczeństwo. Pamiętam, jak mnie mama straszyła, że Yorki mnie pogryzą po nogach. Kończymy zablokowani w jednym stereotypie, a osobom zamkniętym w swoim światopoglądzie trudno się przestawić i stwierdzić, że jest inaczej. Dlatego powinnyśmy dążyć po prostu do balansu i empatii.
Także właściciele psów.
Oczywiście wobec ich psa oraz innych ludzi. Opiekunowie psów dają świadectwo o sobie, gdy potrafią uszanować tych, którzy nie chcą kontaktu z ich czworonogiem. Usłyszenie „on chce tylko się przywitać”, gdy zwierzę skacze na kogoś idącego na spotkanie w białym ubraniu, kiedy nie może przyjść brudny, też nie jest fajne. Musimy cały czas szanować i zwracać uwagę na drugą stronę – jeżeli ludzie w naszym otoczeniu nielubiący psów, zwracający na nie uwagę, zauważą, że opiekunowie potrafią kulturalnie podejść do tematu, to też zaczną pilnować swojego zachowania.
Jeżeli jako opiekunowie psów chcemy mieć wstęp do różnych miejsc, musimy się też nauczyć szanować ich reguły, by nie przeszkadzać innym, a nasz pies nie był szkodnikiem w środowisku naturalnym dla zwierząt czy ludzi. Jednocześnie inne osoby nie powinny nam tego utrudniać.
Tak naprawdę nawet bez specjalistycznej wiedzy można się domyśleć, czego pies potrzebuje. Przecież kiedy niemowlę płacze w tramwaju, to nie wydaje nam się, że krzycząc na jego rodzica, będzie lepiej. Nawet nie będąc rodzicami, dzieciom poświęcamy minimalną uwagę, jaką się poświęca nieznanemu przechodniowi na ulicy: nie wpadamy w nie i nie zaczepiamy.
Tak, to dobre porównanie: my, funkcjonując w mieście, na ulicy nie witamy się z każdym, nie wgapiamy się w ludzi, przecież to by było onieśmielające. Psy też doskonale wiedzą, na co właśnie zwracamy uwagę. Trzeba być neutralnym z jednej strony, a uważnym z drugiej: nie narzucać swojej woli. Są takie sytuacje, w których ludzie mówią, że ich psy nie lubią być dotykane, głaskane, a wtedy pada odpowiedź „ale mnie lubią wszystkie psy”. Ale co to ma do rzeczy?!
A czy to nie jest umniejszanie psu? Czy powiedzenie „ale mnie lubią wszystkie psy” to nie jest trochę „ale mnie lubią wszystkie blondynki”?
To jest w ogóle bardzo narcystyczne.
A czy sama spotykasz właścicieli z takim umniejszającym nastawieniem? Typu „ale mój pies jest mały, nikomu nie przeszkadza”?
Rzeczywiście zdarza się i jest to właśnie raczej domena małych psów i ich opiekunów. Kiedy na przykład prowadzę zajęcia i jest jakiś malutki piesek, którego łatwo pociągnąć na smyczy. On przeleci parę metrów, zanim się zwróci właścicielowi uwagę. Wychodzi brak respektowania granic drugiej istoty: takie psy są nagminnie wbrew woli brane na ręce czy przesuwane smyczą, bo są lekkie, malutkie. Co z tego, że coś chce powąchać, mnie się śpieszy. Warto sobie wyobrazić wtedy spacer ze słoniem: słonia nie będziemy szarpać, jeszcze wtedy się oberwie z trąby. Nawet Chihuahua jest psem, który ma swoją przestrzeń osobistą. Na dodatek bardzo często cały świat dla takich psów jest bardziej przytłaczający i przerażający, bo większy niż one i tym bardziej trzeba zwrócić uwagę na to, jak się czują.
Cała ta reaktywność, syndrom małego szczekającego pieska, dla ¾ małych psów stanowi jedyną formę obrony. Fizycznie nie są w stanie zatrzymać innego zwierzęcia czy człowieka. Przecież i tak się je weźmie na ręce, nieważne czy gryzą albo się wyrywają. Są miliony filmów w internecie, kiedy ludzie się śmieją z małych psów, które szczerzą zęby, mają dosyć. To jest takie przykre, one właściwie „tracą wiarę w ludzkość”, pompatycznie mówiąc. Wtedy jeszcze bardziej eskalują zachowania agresywne albo się poddają, taką wyuczoną bezradnością, na zasadzie „wszystko, co robię, i tak nie ma sensu” i wychodzi depresyjny piesek bez inicjatywy.
Nawet najmniejsze psy nie są zabawkami, chociaż tak się je często pokazuje, w ubrankach, torebkach. Zawsze powinno się iść w stronę godności dla zwierząt, a nie że „człowiek wymyślił, człowiek może”, zwłaszcza gdy jest się właścicielem.
Co ze stwierdzeniem „łatwiej mieć małego pieska”? Oczywiście mniej je, ale może wcale nie potrzebuje mniej ruchu, tylko jest mniej skutecznym szkodnikiem?
Kwestia ruchu pozostaje bardzo indywidualna, istnieją na przykład duże psy, które za nim nie przepadają. Rzeczywiście nie jest tak, że nasz zwierzak przejawi mniejszą potrzebę eksploracji, uczenia się, rozwoju, długich spacerów, bo nie będzie duży. Możemy mieć małego pieska z energią dziesięciu dużych psów albo doga niemieckiego leżącego godzinami na kanapie.
Kolejną kwestię stanowi etap życia, czyli czy weźmiemy szczeniaka, dorosłego czy seniora, ale przede wszystkim należy zwrócić uwagę różnice indywidualne. Więc czy z małym pieskiem będzie łatwiej? Na pewno znam dużo takich bardzo wymagających. Owszem, jedzą mniej, więc wychodzi mniejszy koszt jedzenia, ale za to większy weterynarza.
W 2020 r. w Polsce adoptowano największą liczbę zwierząt od 10 lat. Podejrzewa się, że jest to wynik epidemii. Zamknięci samotnie ludzie postanowili sprawić sobie towarzystwo. Oczywiście czas pokaże, ile z nich zatrzyma je, czy nie skończy się to również największą liczbą porzuconych zwierząt. Ciekawe jest jednak, że ludzie w większości decydowali się na psy rasowe. Główny argument stanowiła kwestia charakteru, którego według przekonań nie można być pewnym u psa ze schroniska. Jednak z tego, co mówisz, decydując się na starszego psa ze schroniska, mamy o wiele większe szanse na trafne oszacowanie jego charakteru na przyszłe lata, niż biorąc do domu rasowego szczeniaka.
Kierowanie się rasą stanowi niestety pokłosie krzywdzenia zwierząt modą na rasę. Na przykład istnieje taki stereotyp, że golden retriever jest świetnym psem rodzinnym: osobiście znam więcej goldenów, które nie powinny znajdować się u rodzin, niż takich, które się tam dobrze czują i odnajdują. Przez to, że zachodzi boom na jakąś rasę, pojawia się też dołączona metka. Mamy wtedy więcej osobników, które nie zostały hodowane pod względem cech wzorca, tylko dlatego, że jest na nie popyt. Mają po prostu wyglądać. U kupujących takie ślepe kierowanie, jak przy zakupie pralki, robi dużo szkód. Hodowla to nie fabryka produkująca klony danej rasy, hodowla ma i powinna mieć dużą zmienność genetyczną, oczywiście w zakresie wzorca.
Z mojej perspektywy psy ze schroniska często są nawet łatwiejsze w obyciu. Można tam znaleźć dużo właściwie idealnych kompanów do mieszkania. Dorosłe, mają za sobą okres szczenięctwa, kiedy wszystko gryzą… Osoby, które się nimi zajmują, wolontariusze, domy tymczasowe, mają czas je poznać i mogą dać konkretną informację, jaki jest pies, nie po to, żeby jak najszybciej go zaadoptować, ale po to, żeby znaleźć idealny dom dla tego konkretnego osobnika. Biorąc szczeniaka tylko dla rasy możemy się bardzo rozczarować. Potem takie psy z kolei trafiają chociażby do schroniska i mamy błędne koło niezrozumienia.
A co z traumami? Pracowałaś też w schronisku, czy wszystkie psy tam to ofiary znęcania, z różnymi traumami?
Nie, to nie jest prawda. Jak czasami patrzę na te psy w schroniskach, to mam w głowie jak one fajnie by funkcjonowały poza nimi – chociaż oczywiście nie wszystkie, nie można znów iść w czarno-białe spojrzenie. Na przykład w schronisku na Paluchu zwierzęta bardziej wymagające pod względem pracy nad zachowaniem, wychowaniem, mają swoich oddzielnych opiekunów, którzy nad tym specjalnie pracują, a te, które nie mają takich problemów, są łatwiej dostępne. Bardzo często to młode psy są adoptowane, praktycznie bez historii życia, nieskażone schroniskiem, chociaż wtedy wracamy do tego, że dorastając, mogą zachowywać się zupełnie inaczej.
Ryzyko zawsze istnieje, nieważne czy bierzemy z hodowli, z lasu, z ulicy, ze schroniska. Trzeba się z tym liczyć zawsze, każdy pies jest inny.
Wracamy do porównania z dzieckiem: znając czyjąś rodzinę, można coś założyć, jednak nic nie jest pewne.
To po prostu biologia, epigenetyka: genetyka połączona ze środowiskiem. Nie da się tego przewidzieć w sposób zero-jedynkowy, są tysiące różnych czynników, które wpływają na to, jak się kształtuje osobowość psa, tak jak u ludzi.
Rozmawiałyśmy o psach ze specjalnymi potrzebami, tak jak u tych z projektu ,,żółty pies” czy takich po ciężkich przeżyciach. Czy jeżeli pies ma traumę, to koniecznie był maltretowany?
Znów nie. Wracając do genetyki, proces socjalizacji ze wszystkimi „obiektami społecznymi” przebiega różnie zależnie od niej. Możemy brać osobnika z nagrodzonej hodowli, ale genetycznie w poprzednich pokoleniach o płochliwej i mało zsocjalizowanej matce, jednak świetnie wyglądającej – więc zbierającej lepsze noty. Jej szczeniak wyjściowo będzie prawdopodobnie bardziej płochliwy, bardziej podatny na traumy – chodzi o indywidualną odporność na stres. Znam też z drugiej strony psy, co powinny bać się ruszyć, a nie mają problemu, jakby wszystko po nich spłynęło. A są takie, w które wszystko wsiąka.
Więc nawet jeżeli jesteśmy świadomymi ludźmi, opiekunami, zaplanujemy sobie wszystko, to wciąż nie mamy wpływu na środowisko – jak coś obok nas wybuchnie, jakaś petarda, to wszystko się popsuje przez to, że ten pies jest indywidualnie bardziej podatny, na przykład na dźwięki. I też nie mamy za dużego wpływu na tę podatność. Tak jak z dziećmi, niektóre są bardziej wrażliwe, inne mniej i często nie zależy to od nas.
Idąc krok dalej z porównaniem psów i dzieci, mamy przecież psy kształcone do „zawodu”: psy przewodniki, psy policyjne… Są szkolone od szczeniaka i zachodzi ostra selekcja: nie każdy pies rozpoczynający szkołę ją kończy i nie znaczy to, że jest złym psem, tylko sprawdza się w czym innym. Jak dziecko wybierające zawód czy studia.
Tak, to porównywalne do stwierdzenia, że ludzie idący na medycynę są dobrzy, a ci idący na matematykę czy stolarkę są źli, jakieś absurdalne kategoryzowanie, niezależnie od gatunku. Labradory, goldeny, wiodą w byciu przewodnikami dla osób niepełnosprawnych, ale nie jest tak, że każdy osobnik tych ras będzie psychicznie w stanie sobie z tym poradzić: bardziej jedno na dziesięć szczeniąt.
Czasami spotykam się z rodzicami dzieci niepełnosprawnych i pojawia się stwierdzenie „chcę psa, żeby stał się dogoterapeutą w domu”. Trzeba wziąć pod uwagę, że pies, który jest wykwalifikowanym dogoterapeutą, pracuje na przykład raz w tygodniu: na pewno nie codziennie i nie 24 godziny na dobę. Z kolei spotkanie z nim nie polega na tym, że dziecko podchodzi, dotyka i ciągnie za ogon, nawet takie rzeczy nie powinny się zdarzyć. Są za to wykonywane ćwiczenia w obecności psa, na przykład dziecko czyta mu książkę, czyli aktywności, które nie obciążają bezpośrednio zwierzaka.
Spotykałam się też z informacjami, że takie zajęcia niekoniecznie dobrze prowadzono, ale teraz zachodzi ostre przesunięcie w stronę dobrostanu zwierząt, więc myślę, że z biegiem lat będzie lepiej.
Czyli nie bierzemy szczeniaka, „bo mamy dla niego robotę”, tak jak nie decydujemy się na dziecko, bo chcemy w rodzinie mieć prawnika. Nie bierzemy też psa, bo „jest ładny”. Po co bierzemy psa? Co ma nami kierować?
Powinno przyświecać nam zajęcie się dobrze tym zwierzęciem. Nie na zasadzie biorę psa, bo podoba mi się kolor, bo pasuje mi do krzesła w pokoju, tylko dlatego, że chcę się nim zaopiekować, nie ważne czy spełni moje oczekiwania, że będzie dogoterapeutą, bo może po prostu tak nie być. Trzeba go szanować, opiekować się nim, traktować jak przyjaciela, a nie „nie spełniasz moich oczekiwań, to wezmę kolejnego”.
Bardzo mnie boli, gdy psy idą w odstawkę, bo nie były w stanie spełnić oczekiwań właściciela, dokładnie tym samym mechanizmem psychologicznym, co dzieci, które nie spełniły oczekiwań rodziców.
Mówi się „pies najlepszym przyjacielem człowieka” – przyjaciela się ma niezależnie od koloru włosów, zawodu, można nawet mieć różne opinie. W przypadku pupila zaczynasz od spełnienia jego potrzeb, a on odpłaca się… będąc z tobą. I będąc przeraźliwie szczęśliwym z tego powodu.
Istnieją badania psów bazujące na badaniach przywiązania… właśnie, znów, dzieci do rodziców. Wskazują, że opiekun powinien być bezpieczną bazą, gdzie zawsze można ukoić nerwy, bez odganiania na zasadzie „poradź sobie sam”, bo czasami po prostu nie jest się w stanie.
I takie bycie obok to korzyść obopólna: my korzystamy, bo mamy w domu, w pokoju, w życiu taką istotę, na której nam zależy i pies też ma swojego opiekuna, na którym mu zależy, i obydwóm zależy, żeby wszystko było fajne i bezpieczne. Poczucie bezpieczeństwa okazuje się kluczowe.
W takim wypadku naturalnie nasuwa się pomysł wzięcia psa ze schroniska, danie domu tym, co potrzebują. Z drugiej, tak jak opisywałaś, mamy hodowle według wzorca, gdzie pewne cechy częściej występują. Jaka jest twoja preferencja?
Ogólnie jestem bardzo za adopcją i dawaniem psu domu. Ale nie możemy też piętnować ludzi za to, że nie chcą adoptować, wolą kupić, bo na przykład ktoś nie jest przygotowany na adopcję, chociaż wracamy do tego mitu, że pies ze schroniska będzie zawsze trudniejszy.
Sama mam dwa rasowe psy, myślę, że to moje pierwsze i ostatnie „rasowce” w życiu. Chciałabym dawać szansę, ale też wydaje mi się, że te wielorasowe, przez to, że mają zmiksowane geny i nie są wydmuszkami na wystawę, mają fajniejsze, bardziej elastyczne zachowania.
Na przykład psy zaganiające mają pewne zachowania genetyczne, taka moja border collie: nikt jej nie uczył wpatrywania się, ona genetycznie tak ma. Dla niektórych te zaprogramowane zachowania mogą być uciążliwe. Chcemy wziąć psa pasującego nam wizualnie czy w dotyku sierści, ale jego zachowania będą dyktowane rasą i selekcją – w granicy różnic indywidualnych, raz jeszcze.
Więc myślę, że to wygląda trochę bez wyjścia na ten moment – jest olbrzymia bezdomność, bo nie dajemy sobie rady, bo nie ma edukacji od małego, i to się zapętla. Rośnie co prawda świadomość na przykład w miastach, ale to też czasem wręcz dołuje. Oto ja mieszkam sobie w Warszawie, gdzie wiele psów chodzi w fajnych szelkach na spacer, mają zabawki, smaczki, posłanka itd., a wyjeżdżam poza Warszawę i widzę takie same psy w budzie na łańcuchu. I niestety musi minąć parę pokoleń, żeby to się zmieniło.
Agata Seruga rozpoczęła swoją historię z psami w 2008 r.; dziecięce marzenia przekuła w realną pracę, nieustannie poszerzając swoje kompetencje w zakresie szkolenia, ale przede wszystkim zrozumieniu gatunku, jego podobieństw i różnic, które pozwalają na tworzenie wyjątkowych relacji z ludźmi. Po świeżo skończonych studiach magisterskich planuje nadal przekazywać swoją wiedzę podczas szkoleń dla opiekunów psów, ale również jako prowadząca akademicka na Wydziale Psychologii UW.
Grafika: Mylene Travers