Z jednej strony – owacje na stojąco, z drugiej – modlitwy do Boga o ratowanie Gruzji od grzechu Sodomy. Jaki naprawdę jest ostatni film Levana Akina? I czy faktycznie trzeba tu od czegoś ratować?
Grafika okładkowa: Dominik Tracz
Levan Akin, szwedzki reżyser znany między innymi z Prawdziwych (2012) czy Kręgu (2015), w swoim najnowszym filmie – A potem tańczyliśmy (2019) – sięga do innego niż zazwyczaj kręgu kulturowego, snując historię nie tylko o tańcu oraz miłości, lecz również (czy może nawet przede wszystkim) o gruzińskiej obyczajowości.
Głównym boahterem tej opowieści jest młody Merab (Levan Gelbakhiani), tancerz Narodowego Baletu Gruzji w Tbilisi, który marzy o dostaniu się do pierwszego zespołu tanecznego. Jego świat jest poukładany, a on sam stara się sprostać surowym zasadom tańca gruzińskiego, w którym nie ma miejsca na słabość, a z pewnością nie na męską wrażliwość. Świat Meraba zostaje wywrócony do góry nogami, gdy do zespołu dołącza uzdolniony i nonszalancki Irakli (Bachi Valishvili), z którym zmuszony jest rywalizować. Fascynacja Meraba nowym chłopakiem prowadzi do zakwestionowania zasad leżących u podstaw etosu tancerza oraz zmusza go do skonfrontowania wpajanej mu od dziecka moralności z tym, czego naprawdę pragnie, co prowadzi do niesamowitego finału.
Levan Akin wprowadza widza w gruzińską mentalność stopniowo, choć konsekwentnie. Szczególnie ważnym aspektem pozostaje moralność, która łączy się z etyką bycia tancerzem. Reżyser nie opowiada jedynie historii miłosnej, lecz także prowadzi zawiłą opowieść o powinności, tradycji, zwyczajach, które są w Tbilisi nadal żywe i istotne. Uwagę zwraca przede wszystkim patriarchalność systemu, w którym funkcjonują bohaterowie oraz bardzo silny wpływ Kościoła na kształtowany obraz rodziny. Utrwalana jest sylwetka silnego mężczyzny, który niemal zgodnie z helleńską tradycją ma być wiecznie ortos – wyprostowany, twardy (jak fallus będący symbolem owej męskiej siły). Okazuje się, że idea ta nadal pozostaje niezwykle żywa w tradycyjnym tańcu gruzińskim. Silnie wybrzmiewają sceny, w których Merab konfrontuje się ze swoim trenerem, powtarzającym, że w tańcu mężczyzna musi być „twardy jak skała”, kobieta zaś – „niewinna, dziewicza”. Dlatego prezencja ciała tancerza to sprawa nadrzędna, odnosząca się nie tylko estetyki, ale również dotyczącą honoru narodu, jego reprezentacji, duszy, a nie tylko i wyłącznie ładna, podtrzymywana przez lata tradycja.
Film ogląda się z wielka przyjemnością, ponieważ naprawdę cieszy oko. Ciepłe ujęcia oraz nieznaczna, lecz płynna praca kamery, która w scenach tańca sunie za ciałami tańczących, cudownie współgra z muzyką. W dzisiejszym Tbilisi dźwięki mocnego techno, dudniącego w nocnych klubach, mieszają się z tradycyjną muzyką gruzińską, wytyczając rytm historii.
A potem tańczyliśmy można nazwać godnym następcą głośnych Tamtych dni, tamtych nocy. Największa różnica między nimi polega na tym, że film Akina nie zamyka się na obserwowaniu wzajemnej fascynacji głównych bohaterów. Reżyser sięga głębiej, ukazując przynajmniej część obrazu społecznego współczesnej Gruzji, ujawniając jej homofobizm i mentalną zaściankowość. Robi to bez zamiaru ataku. Pomimo piętnastominutowej owacji w trakcie premiery na Festiwalu Cannes, film spotkał się z ostrymi protestami niektórych Gruzinów, którzy w trakcie demonstracji modlili się słowami Boże, uratuj Gruzję od grzechu Sodomy. Spektakl społeczny, który miał miejsce w Tbilisi i Batumi w dość brutalny sposób przypieczętował jednak opinię, którą Akin przemyca w swoim obrazie. Choć w miękki sposób snuje historię, która sama w sobie nie jest obsceniczna czy rozerotyzowana (co dałoby się zarzucić niektórym scenom Tamtych dni, tamtych nocy), wywołał nią skandal obyczajowy. Nie zmienia to jednak faktu, że film ten ma szansę stać się niewielką wyrwą w murze ideowego zamknięcia, która może nie tylko rozpocząć dialog między stronami – konserwatywną, otuloną tradycjami i progresywną, otwartą na nowe – lecz również zachęcić do podejmowania kroków w kierunku powolnych zmian społecznych.