Człowiek czy kryminalista? Czyli o tym, że każdy zasługuje na to, by jego historia została opowiedziana.
Grafika okładkowa: Jadwiga Wąsacz
Lato 2013 r. w historii Chicago nie było szczególnie przełomowe. Ba, należało ono do jednych ze spokojniejszych, nawet pod względem współczynnika przestępczości. Mimo to liczby przerażają. We wspomnianym czasie postrzelonych zostało ok. 12 tys. ludzi, co w przeliczeniu daje ok. 30 osób dziennie. Znaczną częścią tej upiornej statystyki są zabici wskutek gangsterskich porachunków – często niewinni ludzie znajdujący się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie. Jednak czy można rozpatrywać wspomnianą niewinność w kategoriach ludzkiego „być albo nie być”? Na to pytanie odpowiada Alex Kotlowitz w najnowszym reportażu Amerykańskie lato, gdzie nie tylko daje dojść do głosu rodzinom zmarłych, winnych lub współoskarżonych, lecz także członkom gangów, ulicznym egzekutorom i byłym bossom chicagowskiego półświatka. Jak podkreśla na początku swojej publikacji, jego zamiarem jest danie możliwości wypowiedzenia się ludziom, których nikt słuchać już nie chce. Ludziom zagubionym, wciąż pokutującym za stare błędy, w konsekwencji definiowanym wyłącznie przez pryzmat tych wydarzeń. Nikogo nie wybiela, ani nie tłumaczy – jest „radiostacją”, a relacje jego rozmówców to jedne z najbardziej przykrych i rozdzierających serce audycji.
Jak podkreśla na początku swojej publikacji, jego zamiarem jest danie możliwości wypowiedzenia się ludziom, których nikt słuchać już nie chce. Ludziom zagubionym, wciąż pokutującym za stare błędy, w konsekwencji definiowanym wyłącznie przez pryzmat tych wydarzeń. Nikogo nie wybiela, ani nie tłumaczy – jest „radiostacją”, a relacje jego rozmówców to jedne z najbardziej przykrych i rozdzierających serce audycji.
Ciężar emocjonalny swojej opowieści autor opiera przede wszystkim na czytelnikach i ich zdolności do współczucia. Rozpoczynając od historii zrozpaczonej matki, której syn, zamieszany w brudne porachunki chicagowskich gangów, zginął raniony kulą podczas nieudanego napadu na dostawcę narkotyków – daje do zrozumienia, że nierzadko przypadkowymi ofiarami są także rodzice zmarłych, zmuszeni do borykania się ze złą sławą własnych dzieci. Kotlowitz pisze: Ubodło ją [matkę] jednak to, że ludzie, całkiem obcy, sądzili, że znają jej syna. „Co wy wiecie?”, chciała zapytać. Kiedy Southtown Star opisało to zdarzenie, czytelnicy zamieszczali w sieci komentarze, w których nazywali Darrena „zbirem spoza miasta” i „błaznem”. Ktoś zapytał: „Gdzie są jego rodzice?”. Czy w ostateczności Darren, handlarz narkotyków, przestępca, zasłużył sobie na pośmiertne zniewagi, choć całe życie starał się być najlepszą wersją siebie? Czy Darren, kochający mąż i ojciec, syn błagający o wybaczenie swoich błędów, zasłużył na śmierć z dala od najbliższych? A co z matką, której serce rozpadło się na tysiąc kawałków, gdy dzwoniąc do koronera usłyszała w słuchawce telefonu poważne: Tak, jest tutaj? Kotlowitz mówi wprost, że to tak ludzkie oskarżać i oceniać, nie zagłębiając się nigdy w kontekst wydarzeń czy uczucia bohaterów dramatów, rozgrywających się na co dzień. Ludzkie, a jednak niemające z człowieczeństwem zbyt wiele wspólnego.
Kotlowitz mówi wprost, że to tak ludzkie oskarżać i oceniać, nie zagłębiając się nigdy w kontekst wydarzeń czy uczucia bohaterów dramatów, rozgrywających się na co dzień. Ludzkie, a jednak niemające z człowieczeństwem zbyt wiele wspólnego.
Z każdą kolejną historią poziom współczucia w czytelniku sukcesywnie rośnie, gdy zmuszony jest do przyjmowania następnych druzgocących wiadomości o śmierci bohaterów, do których w trakcie lektury zdążył się już przywiązać. Szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że pośród nich liczną grupę stanowią dzieci, często nawet niepowiązane z kryminalnymi porachunkami, trafione zbłąkaną kulą na własnym przyjęciu urodzinowym albo w drodze do szkoły i umierające na oczach swoich zrozpaczonych rodziców. Całości przekazu dopełniają opisy, które autor zręcznie wplata w narrację i w ten sposób obrazy mordowanych w biały dzień ludzi piorunują wyobraźnię odbiorców intensywniej. W parze z brutalnym zabójstwem dziewczynki może iść bowiem motyw kapliczek stawianych na ulicach, latem ubieranych w kwiaty, a stanowiących niejako pomniki rozlewu krwi i miejsca kultu, gdzie życie łączy się ze śmiercią, a maksyma memento mori wydaje się szczególnie rzeczywista i aktualna. Realia najbiedniejszych dzielnic Chicago jawią się jako ziemski czyściec, w którym codziennością są odgłosy strzelanin, a niewystygłe jeszcze ciała, wiszące bezwładnie na drzwiach samochodowych, stanowią upiorny wzór na tapecie życia odtrąconych społecznie.
Realia najbiedniejszych dzielnic Chicago jawią się jako ziemski czyściec, w którym codziennością są odgłosy strzelanin, a niewystygłe jeszcze ciała, wiszące bezwładnie na drzwiach samochodowych, stanowią upiorny wzór na tapecie życia odtrąconych społecznie.
Kotlowitz podkreśla także problem, jakim we współczesnym mieście jest rasizm. Osoby czarnoskóre są traktowane z góry, bezpodstawnie oceniane jako członkowie gangów, co w przypadku dzieci może stanowić przyczynek do ich aktywności kryminalnej. Inne jednostki natomiast, czując się odtrącone, nierzadko wsiąkają w przestępcze środowisko, będąc przeświadczonymi o tym, że tylko w ten sposób mogą zostać zauważone i zaakceptowane przez wątpliwe moralnie środowisko. Niejednokrotnie na kartach Amerykańskiego lata rozmówcy, głównie byli członkowie gangów, wspominają, jak ważną w ich życiu wartością była miłość i świadomość tego, że w ogóle coś znaczą. Uderza to szczególnie w opowieści o gnębionym czarnym chłopcu adoptowanym przez białego samotnego mężczyznę. Mężczyznę, który w ten sposób pokazał wielką siłę i odwagę. Decyzja o adopcji czarnego dziecka wiązała się bowiem z odwróceniem od rodziny, niezdolnej zaakceptować chłopca.
Kotlowitz, wbrew powszechnej opinii, zdaje się prosić, by ocenę człowieka pozostawić bytom dalece obiektywniejszym od ludzkiej natury.
Amerykańskie lato w ostatecznym rozrachunku jest reportażem, który otwiera oczy odbiorcy nie tylko na krzywdę niewinnych, lecz także tych „złych”. Dobitnie, z siłą godną młota pneumatycznego, uzmysławia, że świat, nawet przestępczy, nie jest czarno-biały, a każdy kryminalista to także człowiek. Człowiek, który w swoim życiu popełnia wiele błędów, krzywdzi dziesiątki, a czasem nawet setki ludzi, nie zawsze unika odpowiedzialności za swoje czyny, jednak mimo tego – wciąż stanowi osobę żyjącą w społeczeństwie, posiadającą uczucia, często źle ukształtowaną poprzez wpływ szkodliwego środowiska lub problemy, których w życiu nie brak. I co najważniejsze, jest osobą zasługującą na przebaczenie i zrozumienie. Kotlowitz, wbrew powszechnej opinii, zdaje się prosić, by ocenę człowieka pozostawić bytom dalece obiektywniejszym od ludzkiej natury. Wskazuje, że definiowanie kogokolwiek przez pryzmat jednego wydarzenia, bez szerszej perspektywy, zawsze było, jest i będzie szkodliwe i niesprawiedliwe w stosunku do innych, nawet przestępców. Amerykańskie lato stanowi ostateczny dowód na to, że „druga szansa” to zwrot dawno zapomniany, a empatia w społeczeństwie może i gdzieś jest, ale na próżno jej szukać wobec ludzi zagubionych w mroku.
Amerykańskie lato. Depesze z ulic Chicago
Alex Kotlowitz
Wydawnictwo Czarne
Wołowiec 2021
Źródło zdjęcia: materiały prasowe