Gala wręczenia Oscarów okiem MK REWERS.
Grafika okładkowa: Ewa Enfer
93. ceremonia wręczenia najważniejszych nagród filmowych odbyła się w nocy z 25. na 26. kwietnia w zupełnie nowej formule, odpowiadającej restrykcjom sanitarnym związanym z globalną pandemią koronawirusa. Wyjątkowo wydarzenie nie miało miejsca w Dolby Theatre w Hollywood, a na Union Station w Los Angeles, gdzie zasiedli nominowani i prezenterzy. Całość gali nie mogła również poszczycić się podobnym rozmachem, co ubiegłoroczna, bowiem wprowadzone ograniczenia wymagały zachowania odpowiedniego dystansu między zaproszonymi, przez co wydarzenie może kojarzyć się bardziej z filmami postapokaliptycznymi, niż z wielkim świętem kina.
Mimo pandemii nie zabrakło jednak tradycyjnej już prezentacji na czerwonym dywanie, a samą uroczystość zaszczyciły swoją obecnością takie persony jak Brad Pitt, Glenn Close (nominowana za rolę w Elegii dla bidoków) czy Harrison Ford. Choć starania prowadzących były duże, gala wypadła wyjątkowo blado. Atmosfera od samego początku wydawała się poważna, a jedynymi akcentami wprowadzającymi nieco humoru do ceremonii były Glenn Close, twerkująca do piosenki Da Butt z filmu Spike’a Lee – Szkolne oszołomienie, oraz Yuh-Jung Yun uroczo przemawiająca po otrzymaniu statuetki za najlepszą aktorkę drugoplanową.
Czy Akademia zrobiła to dobrze?
Rok 2020 stanowił czas o tyle specyficzny, że wiele z filmów ostatecznie nie ukazało się w wyznaczonych terminach, nie mogąc jednocześnie startować w wyścigu o statuetkę. Uszczuplona baza produkcji nie przeszkodziła jednak w emocjonującym oczekiwaniu na werdykt Akademii, bowiem właściwie każdy z nominowanych (może z wyjątkiem Mulan) reprezentował sobą naprawdę wysoki poziom realizatorski. O ile oczywistym zdawało się wyróżnienie Nomadland Chloe Zhao w kategorii najlepszego filmu i najlepszej reżyserii, tak dużym zaskoczeniem dla widzów było nagrodzenie Manka Davida Finchera za najlepsze zdjęcia i scenografię. Subiektywnie, produkcja reżysera takich klasyków jak Zodiak czy Siedem, choć stanowiła porządne pod względem technicznym dzieło, tak pod kątem kreatywności i artyzmu plasowała się daleko poza konkurentami. I wcale nie byłoby przesadą stwierdzenie, że Mank to czysty skok na sezon nagród i oscarowy pewniak. Ceremonia jednak pokazała, że wielki faworyt, mający na koncie aż dziesięć nominacji, w tym za najlepszy film, ostatecznie skończył z dwiema nagrodami technicznymi, co wciąż wydaje się bardziej nieadekwatnym entuzjazmem członków Akademii niż faktycznie uczciwym spojrzeniem na niniejszą produkcję.
Choć cała Polska trzymała kciuki za Dariusza Wolskiego, nominowanego za najlepsze zdjęcia do filmu Nowiny ze świata, tak dalece ciekawszym wyborem byłoby wyróżnienie w tej kategorii Joshuy Jamesa Richardsa pracującego nad Nomadland. O ile Mank z dobrą stroną wizualną wspólnego miał tyle, że w sposób całkiem zadowalający udało się odwzorować w nim ujęcia charakterystyczne dla kina noir, tak w produkcji Chloe Zhao zdjęcia to wręcz osobny bohater. Łagodne przejścia i niespieszne ruchy kamerą tworzyły płynny, oniryczny świat współczesnego nomady, oddziałując tym samym na wrażliwość widzów mających okazję wsiąknąć w wykreowaną przez reżyserkę rzeczywistość.
Choć aktorsko nie pokazał takiej klasy jak legendarny Hopkins, Ahmed lwią część swojej gry w produkcji Dariusa Mardera oparł na sile spojrzenia, co poskutkowało prawdziwością i wrażliwością, a w konsekwencji – przychylnością ekspertów, przewidujących jego wygraną w kategorii najlepszego aktora pierwszoplanowego.
Również sporym zaskoczeniem było wyróżnienie Anthony’ego Hopkinsa za najlepszego aktora pierwszoplanowego, biorąc pod uwagę jego zaawansowany wiek. Mężczyzna, znany z takich produkcji jak Milczenie owiec czy Człowiek słoń, w Ojcu Floriana Zellera dał prawdziwy popis aktorski, balansując na granicy rzeczywistości i szaleństwa, zdrowia i choroby, życia i śmierci. Odwzorowanie starca, powolnie przejawiającego oznaki demencji, wzbudzało w widzach nie tylko współczucie, ale również poczucie zagubienia, a to w połączeniu z rewelacyjną konwencją nielinearności wydarzeń uderzało w odbiorcę z siłą młota pneumatycznego. Z drugiej strony jednak nominowany był również Riz Ahmed (Sound of metal), świetnie radzący sobie w roli muzyka metalowego, który powoli traci słuch. Choć aktorsko nie pokazał takiej klasy jak legendarny Hopkins, Ahmed lwią część swojej gry w produkcji Dariusa Mardera oparł na sile spojrzenia, co poskutkowało prawdziwością i wrażliwością, a w konsekwencji – przychylnością ekspertów, przewidujących jego wygraną w kategorii najlepszego aktora pierwszoplanowego.
Pozostałe statuetki trafiły do wygranych zgodnie z przewidywaniami. Frances McDormand otrzymała wyróżnienie dla najlepszej aktorki pierwszoplanowej za rolę w Nomadland, a Co w duszy gra Pixara nagrodzono za najlepszy pełnometrażowy film animowany i najlepszą muzykę, co również nie dziwi, jeśli wziąć pod uwagę ilość wspaniałych utworów jazzowych, którymi przesiąknięta jest animacja. Oscara za najlepszy scenariusz adaptowany otrzymał Ojciec, a za najlepszy scenariusz oryginalny Obiecująca. Młoda. Kobieta Emerald Fennell.
Powiew świeżości
Tegoroczna gala odbyła się pod nieoficjalnym hasłem: umiłowanie życia. Odwoływał się do tego Thomas Vinterberg, odbierając statuetkę dla najlepszego filmu międzynarodowego – Na rauszu. W pełnej bólu przemowie zadedykował nagrodę swojej córce, która zmarła w 2019 r. w wyniku wypadku. Natomiast następni laureaci już wprost podkreślali, jak ważne i kruche jest życie, szczególnie we współczesnym społeczeństwie amerykańskim trawionym przez brutalność policji i wojny ideologiczne. Widzowie ceremonii stali się również świadkami historycznego momentu, bowiem Chloe Zhao, jako pierwsza kobieta o innym niż biały kolorze skóry, wygrała statuetkę za najlepszą reżyserię, a Anthony Hopkins stał się najstarszym laureatem Oscara w kategorii aktorskiej, otrzymując go w wieku 83 lat.
Niestety, choć wyróżnienia zostały rozdysponowane stosunkowo sprawiedliwie i zasłużenie, tak nie sposób pominąć takiego tytułu jak Proces Siódemki z Chicago Aarona Sorkina, który na sześć nominacji nie zdobył żadnej statuetki, czy Obiecująca. Młoda. Kobieta nagrodzona zaledwie jednym Oscarem na pięć możliwych. Z równie słabym wynikiem galę opuścił David Fincher i jego Mank, wygrywając dwa wyróżnienia w kategoriach technicznych na dziesięć nominacji. I o ile Manka wcale nie jest szkoda w tym zestawieniu, tak Proces Siódemki z Chicago, film bliski perfekcji, ważny, aktualny i przerażający prawdziwością przedstawionych wydarzeń, zasługiwał przynajmniej na statuetki za najlepszego aktora drugoplanowego dla Sachy Barona Cohena lub najlepszą piosenkę dla Celeste i jej Hear my voice. Z drugiej strony jednak wybór pomiędzy Cohenem a Danielem Kaluuyą (Judasz i Czarny Mesjasz) wcale nie stanowił łatwej decyzji dla członków Akademii, szczególnie że Kaluuya już wcześniej pokazał niebywały talent aktorski przy okazji Uciekaj! Jordana Peele’a.
Żadnej statuetki nie zdobyli także Kolejny Film o Boracie Sachy Barona Cohena i Glenn Close (Elegia dla bidoków), nominowana dotychczas ośmiokrotnie, a nigdy nie nagrodzona.
Inna niż wszystkie
Wręczenie nagród w czasie globalnej pandemii nie było łatwym zadaniem. Nie udało się zachować rozmachu tak charakterystycznego dla Oscarów, wiele gwiazd nie miało szansy pokazać się w tym roku na czerwonym dywanie. Ograniczona liczba gości na Union Station w Los Angeles sprawiała wrażenie raczej kameralnego bankietu, niż legendarnej ceremonii nazywanej niekiedy Świętem Kina. Ponadto na przyjemną atmosferę nie wpłynęły również wydarzenia rozgrywające się w tle oscarowej nocy, a w tym wyrok skazujący dla Dereka Chauvina (zabójcy George’a Floyda), wciąż częste prześladowania mniejszości etnicznych i seksualnych, a także straty, jakie amerykańskie społeczeństwo poniosło w związku z pandemią koronawirusa. Przed ogłoszeniem wyników w najważniejszych kategoriach publice przedstawiony został krótki materiał upamiętniający zmarłych artystów w minionym roku, w tym Chadwicka Bosemana, Seana Connery’ego czy Ennio Morricone. Powagi i smutku ceremonii nie zdołały rozwiać nawet nieliczne humorystyczne wstawki, wręcz nie pasujące do patetyzmu sytuacji. Ostatecznie 93. gala wręczenia Oscarów to przykre, nieco nużące wydarzenie. Wielka szkoda, bo filmy takie jak Nomadland czy Sound of metal zasługiwały na dalece poważniejsze uhonorowanie, niż szybkie wręczenie statuetek przy maksymalnie ograniczonym towarzystwie innych person kina. Warto jednak pokładać nadzieję, że ceremonia w 2022 r. powróci do tradycyjnej formy, a widzowie na powrót będą mogli czerpać pełnię satysfakcji z podziwiania swoich idoli w Dolby Theatre.