Być może przez nasz własny wstyd boimy się nagości w teatrze.
Grafika okładkowa: Jadwiga Wąsacz
Nagość, bez względu na to, czy piękna i gloryfikowana, czy brzydka i wstydliwa, jest nieodzownym elementem ludzkiej egzystencji. Może symbolizować zarówno całkowitą bezbronność, jak i oddanie się komuś, również w sferze metaforycznej. Niestety stanowi też narzędzie do poniżania i kompromitacji. A skoro teatr, zdaniem niektórych, jest mniejszym bądź większym odzwierciedleniem rzeczywistości, jak powinna być w nim pokazywana nagość?
Na zadane wyżej pytanie nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Reżyser, podejmując się rozebrania aktora na scenie, musi być bardzo ostrożny przy włączaniu tego elementu do swojego przedstawienia, gdyż jest to zabieg stosunkowo niebezpieczny. Granica pomiędzy utrzymaniem dobrego smaku a przesadą jest bardzo cienka. Łatwo bowiem polecić rozebranemu aktorowi wyjść na scenę i wygłosić kilkuminutowy monolog (o ile on/ona nie ma nic przeciwko), jednak zawsze pozostaje pytanie, czy jest to zabieg niezbędny w realizacji przesłania sztuki.
W teatrze już od czasów antycznych wykorzystywano „szokujące trio” – politykę, seks i pieniądze – by przyciągnąć do siebie coraz większą widownię. Wraz z przemijającym czasem, zmianami obyczajowymi oraz społecznymi, twórcy teatralni zaczęli sięgać po bardziej odważne formy wyrazu, w tym nagość. Do Polski trafiła ona stosunkowo późno, co było w dużej mierze spowodowane cenzurą w okresie PRL-u oraz wpływami Związku Radzieckiego. Swego rodzaju protoplastą włączania negliżu do przedstawień był kontrowersyjny do dzisiaj Krzysztof Warlikowski, który w 1999 r. zaprezentował swoją wersję Hamleta. Całkowicie nagi Jacek Poniedziałek, wcielający się w tytułową rolę, zaszokował publiczność, jednocześnie zachęcając innych reżyserów do podobnych działań. W ślady Warlikowskiego poszli tacy twórcy jak: Adam Orzechowski, Wiktor Rubin czy Grzegorz Wiśniewski, a teatrem, w którym najczęściej doświadczyć można nagości na scenie, stał się gdański Teatr Wybrzeże.
Niezmiernie istotne jest też spojrzenie na ten problem ze strony aktorów. Z jednej strony rozebranie się przed partnerami ze sceny, a co dopiero widownią, to zadanie niezmiernie trudne i wymagające odwagi. Z drugiej strony w zawodzie aktora ciało jest swego rodzaju płótnem, a nagość jedną z farb, jakie można na nim umieścić. Co więcej, sami twórcy teatralni mówią, że na scenie nie ma aktora jako osoby, a jedynie postać sceniczna. Nagi odtwórca roli jest tylko „opakowaniem” dla bohatera/bohaterki sztuki. W zrozumieniu tego z pewnością pomaga profesjonalne podejście do charakterystyki odgrywanej postaci, jej motywacji, celów oraz sposobu zachowywania się. Nic, nawet najmniejszy ruch wykonywany na scenie, nie może mieć miejsca bez powodu. Nie inaczej jest z nagością, która musi być niepodważalnie umotywowana. Dodatkową komplikacją jest brak komfortu w przebywaniu na scenie i graniu z roznegliżowanym partnerem. Podobnie jak w samym rozebraniu się w trakcie przedstawienia, pomaga tutaj profesjonalizm, dzięki któremu grający aktor patrzy na drugą fabularną postać, a nie na swojego scenicznego kompana. Czy w związku z wymienionymi problemami, nie łatwiej byłoby całkowicie wyeliminować nagość z desek teatru? Bardzo prawdopodobne, że sami aktorzy nie byliby skłonni poprzeć tego pomysłu. Nagość na scenie, mimo że zazwyczaj nie jest niezastąpiona, jest elementem gry, tak samo jak inne pojawiające się w czasie spektaklu elementy. Ze względu na intymność i prywatność tej sfery, aktor zostaje jednak najbardziej wystawiony na krytykę i zranienie, ponieważ w szczególny sposób ukazuje odbiorcom swoją delikatność i wrażliwość.
Jedno jest pewne – nagość ze sceny nie zniknie, można wręcz podejrzewać, że będzie jej coraz więcej. Podobne zjawisko można było zaobserwować w branży filmowej: niedopuszczalne kiedyś sceny seksu, dziś znajdują się w całym ogromie dzieł. Co więcej, teatr jako sztuka ma na celu m.in. szokować i wewnętrznie poruszać widza, a nagość robi to doskonale.