– Ile ma lat?
– Dwanaście – odpowiadam z dumą.
– I jest z panią od początku?
Od początku. Miałam dziewięć lat, ona naście tygodni i jest moim pierwszym psem! Bardzo mądrym psem. Tak bardzo, że wykonuje polecenia tylko wtedy, gdy sama widzi w nich sens. Weźmy na przykład komendę „stój!”. U normalnego czworonoga powinna skutkować zatrzymaniem lub zignorowaniem. U Foxi kończy się zatrzymaniem, rozejrzeniem się w prawo, w lewo, stwierdzeniem, że przecież nie jest głupia, widzi, że jedzie samochód, po czym wznowieniem swojej drogi do celu.
„No ale wie pani, to owczarek niemiecki, one są mądre takie…” Mądre, tak. Ja wiem. Trzymam w domu inteligentnego lenia skrzyżowanego z kompulsywnym złodziejem. Ciasto leży na stole, nie policzyłeś, ile jest kawałków? Czyli nie będzie ci brakowało, jeżeli się poczęstuję. Pies nie świnia, swoje prawa ma, a ta sucha karma za 200 zł, którą sypiesz, z pewnością ich nie spełnia. Gdy była młodsza, takie same numery robiła na stole w kuchni, kradnąc pojedyncze plastry szynki, kiedy nikt nie patrzył. Zdradzała ją jedynie pietruszka artystycznie pozostawiona na posadzce. Ostatecznie jaka pani, taki pies, a ja nie cierpię pietruszki.
Czy to więc moja wina, że pies patrzy na mnie z góry i odmawia zachowywania się jak kundel? Próby zabawy w aportowanie kończą się pełnym wyrzutu spojrzeniem: „no i po co rzucasz, człowieku? Przyniosłam ci przed chwilą, a ty rzucasz znowu. Wiesz co, sam sobie przynieś”. Do czego to doszło, żeby właściciel biegał za kijem.
Trzeba było wziąć kota, przynajmniej by mruczał. Kto jednak wtedy mógłby podziwiać nasze wspólne wypady nad rzekę i wyścigi pływackie? Kociarze często mówią, że cenią swoich towarzyszy za ich niezależność. Psiarze z kolei twierdzą, że doceniają bezwarunkową miłość. A ja? Mam dwa w jednym! Niezależnego psa, który od kilkunastu lat kocha mi udowadniać, że jest ode mnie mądrzejszy.
„Ależ ciężko jej się wstaje”. W sumie… rzeczywiście. Foxi zawsze poruszała się trochę dziwnie, kręcąc zadem, ostatecznie ma dysplazję bioder, ale teraz jest jej trudniej niż wcześniej. Powrót do domu okazuje się jeszcze gorszy: plamy krwi ciągną się za nią po asfalcie, przewraca się, pazury starły się do zera, a mnie robi się nagle bardzo, bardzo zimno. Jazda do weterynarza. Kolejka wydaje się nieskończona, czuję się jak w szpitalu na Niekłańskiej w godzinach szczytu. Może to po prostu nerwy? W końcu dostajemy się do gabinetu, później na RTG. Werdykt? „No wie pani, w tym wieku…”. Aha, czyli na tej kolejce porównanie z NFZ się nie kończy: pani mi tłumaczy, że pacjent przekroczył datę przydatności do życia. Rzeczywiście, owczarek niemiecki żyje średnio dziesięć lat, ale bez przesady! Przecież to moja Foxi, ona jest wieczna.
„Proszę przejść z nią parę metrów…”. Nie wiem, czy pani weterynarz zapomniała o antydepresantach, mleku do kawy czy może obu, ale na pewno brakuje jej zapału do życia. „Wie pani, przy takich zwyrodnieniach… Ją to bardzo boli, niedługo nie będzie mogła wstać…”. Subtelna, domyślna cisza na końcu zdania. Czyli co? Mam przyjąć do wiadomości istnienie czegoś takiego jak eutanazja? Niedoczekanie! Uprzejmie żegnamy się z panią, podjeżdżamy do McDonalda, zamawiamy nuggetsy na pół. Tego nam trzeba! Miażdżyca nam nie grozi, jesteśmy wieczne: nasze zdrowie!
Od tego momentu jednak, gdzieś z tyłu głowy, siedzi chłód. Uwagi ludzi na spacerze brzmią natarczywie i przerażająco. „Ile ma lat? O, moja właśnie tyle miała, kiedy odeszła”. Ewentualnie „moja też była taka żywa, a nagle zniknęła!”. No żeż! Foxi nie planuje umierać. Ale czysto hipotetycznie, jak to jest, gdy odchodzi czworonóg? Czy będę musiała ją uśpić? Czy będę umiała ją uśpić?
Jedna wizyta u lekarza i człowiek zamienia się w filozofa. Czy eutanazję można uzasadnić? Skąd mam wiedzieć, kiedy boli „za bardzo”? Pies trąca łapą, oddaję kawałek kurczaka – nie wydaje się być bardzo przybita, nawet jeżeli według weterynarz „bardzo cierpi”. Miałabym ukrócić nasz czas razem? Chyba nie oczekiwałabym tego od przyjaciela. Wolałabym, żebyśmy udawali, że wszystko jest jak dawniej. Zawsze możemy po prostu poleżeć na dywanie, a nie włóczyć się nie wiadomo gdzie.
Więc tak robimy. Liście żółkną, zbliża się jesień, będzie można chodzić na grzyby (byle z dala od asfaltu), zasypiać przy kominku. Wyprawy rowerowe już dawno się skończyły, czas krótszych spacerów wydłuża się kilkukrotnie, ale co tam! Nie dalej jak wczoraj Foxi odkręciła zębami wieko szybkowaru i wyjadła z niego cały kuskus, więc chyba nie jest z nią tak źle. Jeździmy po warszawskich kawiarniach, zbieramy hołdy dla jej dostojności, wierności, inteligencji. Nie chcemy zauważać białego nalotu na oczach, siwiejącego pyska. No i co z tego, że pies obronny jest półgłuchy, a gdy chrapie, trzęsie oknami? Mnie to nie przeszkadza, a starszej pani okradać nie wypada.