Nagość w kinie od dawna budzi wiele kontrowersji i głosów sprzeciwu konserwatywnej części społeczeństwa. Czy faktycznie cielesność musi być przejawem wyłącznie niepohamowanej żądzy stworzenia rozgłosu, czy może jednak niesie ze sobą cel, potrzebny w obecnych czasach?
Istnieje tendencja, zgodnie z którą społeczeństwo odczuwa dyskomfort podczas oglądania scen nagości w serialach czy filmach, zarówno niszowych, jak i mainstreamowych. Wprawdzie kino masowe skutecznie stara się utrzymywać zachowawczość w tym temacie, lecz wciąż przybywa artystów, którzy usiłują zerwać z łatką „złej nagości” bądź „nagości seksualnej”. Twórcy niszowi natomiast, często oddani własnej wizji kina, starają się przemycać do swoich dzieł coraz to więcej pikanterii. Chcąc pokazać szerokiej widowni, że takie zabiegi nie mają na celu spełnienia fantazji reżysera, a służą podkreśleniu piękna ludzkiego ciała na wzór antycznych artystów.
Gra wstępna
W historii kina wielokrotnie podejmowane były próby umieszczania scen negliżu na ekranie. Z początkiem rozwoju sztuki filmowej, niemal natychmiast zaczęły powstawać pierwsze filmy erotyczne eksploatujące cielesność człowieka. Za prekursorów tego nurtu w sztuce uznaje się Georgesa Meliesa (również praojca filmu, sensu stricto) i jego Za piłką (1897 r.), w której reżyser przedstawił swoją żonę przyodzianą w specjalne body, mające symulować nagie ciało, oraz Eugene Pirou i Alberta Kirchnera. Nagość była również obecna w produkcjach o kontekście historycznym bądź religijnym, gdzie kobiece ciało pokazywano na wzór obrazów czy rzeźb wybitnych artystów poprzednich epok. We wczesnych erotykach przedstawiano głównie kobiety, ponieważ uważano, że podobna kontrowersja może zwiększać zyski z upublicznienia tychże dzieł, choć tendencję tę przełamał w 1911 r. Francesco Bertolini w swojej luźnej adaptacji Boskiej Komedii Dantego, gdzie nierzadko decydował się na pokazanie męskich organów płciowych.
Cenzura według Haysa
Wynalezienie kina pozwoliło twórcom na dużą swobodę tworzenia. Każdy, chcąc spróbować swoich sił w nowo powstałej branży, dążył do wzbudzenia kontrowersji zarówno wymyślnymi efektami specjalnymi, pomysłami montażowymi i reżyserskimi, jak i zerwaniem z teatralnością w kinie, a także wprowadzaniem nagości. Nierzadko podobne zabiegi budziły głęboki sprzeciw ze strony konserwatywnej części społeczeństwa, gdyż twierdzono, że nagość stanowi tabu i nie należy ostentacyjnie umieszczać jej w sztuce o szerokim zasięgu. Ze względu na tak duży sprzeciw opozycji, w latach 30. XX w., w USA, wprowadzono tzw. Kodeks Haysa regulujący możliwość dystrybucji wybranych scen w produkcjach filmowych. Zgodnie z jego założeniami niedopuszczalne było przedstawianie seksu, nagości, zmysłowości, związków zarówno nieheteronormatywnych, jak i par mieszanych (pod względem koloru skóry). Ponadto zabroniono pokazywania działań nielegalnych (jak włamań, kradzieży itp.), ośmieszania religii oraz przedstawiania reprezentantów danego wyznania jako postaci negatywnych lub komicznych. Nie należało również w produkcjach promować spożywania alkoholu, czy też pokazywać zbyt namiętnych pocałunków, chyba że bezwzględnie wymagał tego scenariusz. Kodeks Haysa dopuszczał natomiast ukazywanie wartości rodziny heteronormatywnej, piętnowania niewierności bądź scen gwałtu mężczyzn na kobietach (nigdy odwrotnie).
Kodeks Haysa dopuszczał natomiast ukazywanie wartości rodziny heteronormatywnej, piętnowania niewierności bądź scen gwałtu mężczyzn na kobietach (nigdy odwrotnie).
Wprowadzenie rzeczonych zasad, w sposób szczególnie inwazyjny, zamknęło drzwi wszystkim wizjonerom, chcącym pokazać przywary ówczesnego społeczeństwa, gdyż tematyka ich dzieł mogłaby zostać uznana za „gorszącą” i z tego względu mogła być niedopuszczona do szerokiej opinii publicznej. W związku z cenzurą, której intensywność stopniowo wzrastała, twórcy niejednokrotnie decydowali się na zabiegi mające na celu przekazać zakazane wartości w sposób ukryty. Ci bardziej śmiali otwarcie sprzeciwiali się, tocząc niekończące się batalie z producentami i stowarzyszeniami odpowiedzialnymi za aprobatę gotowych dzieł. Dla przykładu – Alfred Hitchcock przy okazji produkcji Psychozy z 1960 r. zdawał sobie sprawę, że scena z rozebraną Janet Leigh na początku filmu wywoła duży sprzeciw ze strony cenzorów. Do zatwierdzenia oddał więc specjalnie nakręcony materiał, w którym zawarł znacznie więcej odważnych i kontrowersyjnych scen nagości, w porównaniu do których Leigh w bieliźnie sprawiała wrażenie niegorszącej, odpowiedniej dla ówczesnego widza. Podobny zabieg wykorzystał Billy Wilder, tworząc Pół żartem, pół serio (1959 r.). Ostateczną wersję filmu pokazał najpierw dziennikarzom, którzy zachwyceni dziełem Wildera, wywarli duży nacisk na cenzorów. Dlatego ci, chcąc uniknąć społecznej wendety, zgodzili się na upublicznienie.
Nagość na nowo
Twórcy zmuszeni byli do cenzurowania swoich dzieł (bądź ciągłego wymyślania działań przeciwko systemowi) przez ponad trzydzieści lat, kiedy to w latach 60. XX wieku, pod naciskiem zmian obyczajowych, walk o prawa obywatelskie, prawa kobiet i mniejszości etnicznych czy seksualnych, ostatecznie zniesiono Kodeks Haysa. Oddech ulgi środowiska filmowego widać doskonale na przykładzie produkcji po roku 1968, gdzie nagość zaczęła na nowo być eksploatowana przez reżyserów. Do głównych przedstawicieli i entuzjastów negliżu w kinie należy zaliczyć przede wszystkim Stanleya Kubricka, wielkiego wizjonera, którego niemal każdy film uznawany jest dziś za arcydzieło kultury światowej czy Davida Lyncha, czyli człowieka, którego trudno zrozumieć, przynajmniej w kontekście filmowym. Lecz po kolei. Kubrick nigdy nie stronił od podkreślania kobiecości w swoich dziełach. Tak było w Lolicie, gdzie główna bohaterka, choć młoda, miała w sobie wiele cech kobiety w ujęciu romantycznym, a czasem nawet seksualnym, w Mechanicznej Pomarańczy, której stylistyka opiera się w dużej mierze na kobiecej fizyczności, jak również w Lśnieniu, w którym Kubrick uraczył widzów długą, przerażająco-namiętną sceną w pokoju 237 Hotelu Overlook. Podobnie u krańcu życia, przy okazji prac nad filmem Oczy szeroko zamknięte, reżyser pokazał, że kobiece ciało może stanowić wręcz obiekt kultu – ze względu na jego piękno, lecz głównie – przez prymitywne popędy mężczyzn, przyrównujących doskonałość potomkiń Wenus z seksualnym zaspokojeniem.
Dwa splecione ze sobą ciała, nieważne czy w miłosnym uścisku czy złączone żądzą, stanowią jedność, dopełniają się i łączą.
Z kolei David Lynch w swoich filmach używał nagości, by podkreślić realizm sceny. Może to zabrzmieć paradoksalnie w odniesieniu do tego reżysera, bo przecież Lynch pozostanie Lynchem, więc doszukiwanie się u niego realizmu do niczego nie prowadzi. Stwierdzenie to nie jest jednak całkowicie pozbawione sensu. Rzeczywiście, Lynch znany jest z dzieł dziwnych, surrealistycznych, balansujących na granicy sennych koszmarów, a może koszmarów, które odbiorcy widzą w sobie samych. Nierzadko stosuje środki wyrazu, które opierają się przede wszystkim na wyszukanych metaforach i poprzez sytuacje abstrakcyjne pokazuje symboliczny sens, który chciałby przekazać swojej publice. Najlepszym tego przykładem jest Blue Velvet z 1986 r., w którym Lynch, mimo charakterystycznej dla siebie dziwności, w relację postaci, granych przez Kyle’a MacLachlana i Isabellę Rossellini, wplótł tak wiele namiętności i seksualności, że sytuacje filmowe stają się znajome każdemu odbiorcy, mimo kuriozalnego kontekstu całości. Ponadto reżyser starał się pokazać widzom, że ciało ludzkie jest najdoskonalszą formą w porządku świata – stworzoną w harmonii wszystkich swoich komponentów, piękną i wartą podziwu. Natomiast dwa splecione ze sobą ciała, nieważne czy w miłosnym uścisku czy złączone żądzą, stanowią jedność, dopełniają się i łączą.
Epoka seksu?
Mimo znacznej swobody artystycznej, lata 80. i 90. minęły szybko, nie niosąc za sobą wielkich przełamań w kwestii nagości. Naturalnie wielu reżyserów dążyło do normalizacji ciała ludzkiego, lecz w pokaźnym szeregu wielu innych twórców, działania te nie odbiły się większym echem. Każdy na pewno ma w głowie własny obraz dziedzictwa filmowego końcówki XX. wieku i początku XXI., lecz interesujące jest to, czy przychodzą wówczas na myśl filmy pokroju wspomnianego wcześniej Lśnienia czy Oczu szeroko zamkniętych? Może znacznie łatwiej skojarzyć Skazanych na Shawshank albo Forresta Gumpa? Tendencja jest bardzo prosta – opinia publiczna zapamiętuje dzieła mainstreamowe, ponieważ gwarantują emocje, których przeżywanie zawsze tworzyło i zawsze będzie tworzyć wartość dodaną z seansu. Aspekty artystyczne pozostają natomiast w pamięci bardziej wymagających widzów, którzy szukają w kinie wrażeń wizualnych, emocjonalnych, lecz nie polegających na podstawowych emocjach tj. smutek czy szczęście. W przypadku Lśnienia dużą rolę odgrywała niespieszna narracja i doskonałe ruchy kamery. W Oczach szeroko zamkniętych jednym z artystycznych wrażeń była właśnie nagość, a nie fabuła bogata w twisty scenariuszowe i wielkie przeżycia emocjonalne. Zatem, skoro artyzm i odwaga reżyserska nie są często doceniane przez opinie publiczną, czy jest nadzieja, że w przyszłości twórcy decydować się będą na dalsze eksperymenty z cielesnością, kontrowersją i konwencją filmu? Z perspektywy dzisiejszego kina – jak najbardziej. Zauważa się bowiem dużą tendencję w odróżnianiu dzieł filmowych. Jest mainstream, który czasem dopuszcza nagość, a czasem nie, chcąc sprostać wymaganiom widza, który zamierza zobaczyć film porządnie zrobiony, ale nie epatujący nagością, artystyczny w zupełnie innym kontekście. W opozycji do kina masowego istnieje również arthouse i kino artystyczne, które dostarcza bogatych doświadczeń wizualnych i nie boi się pokazać tego, co przecież jest naturalne. Dzięki temu każdy segment rynku jest usatysfakcjonowany z oferty, a widz potrafi znaleźć coś dla siebie.
Wielu reżyserów eksploatuje ciało kobiece, a męskie traktuje jako wulgarne, mimo że również jest dziełem natury i stanowi wzór fizjologiczny każdego samca na świecie.
Wracając jednak do nagości – na przestrzeni ostatniej dekady powstało wiele dzieł wykorzystujących cielesność w sposób artystyczny, a nie celowo kontrowersyjny. Serial Euphoria i Sex Education operują wieloma odniesieniami do seksu czy nagości nie tylko po to, żeby nakreślić realistyczny świat nastoletnich dywagacji o seksualności, odkrywaniu swoich potrzeb i żądz, lecz także by pokazać, że we współczesnym świecie seks jest czymś naturalnym i nie stanowi tajemnicy dla dorosłego człowieka. Podobnie wyglądają filmy współczesnych wizjonerów. Pedro Almodovar w swoim Bólu i Blasku poszedł nawet o krok dalej i powiedział, że nie tylko kobiece ciało jest odbiciem perfekcji stworzenia. Pokazał nagiego mężczyznę w najbardziej ludzkiej czynności życia codziennego, którą jest kąpiel, i zwrócił uwagę na zjawisko, zgodnie z którym wielu reżyserów eksploatuje ciało kobiece, a męskie traktuje jako wulgarne, mimo że również jest dziełem natury i stanowi wzór fizjologiczny każdego samca na świecie. Nie tylko zagranicą reżyserowie walczą z cenzurą; polscy artyści starają się zerwać z cielesnym tabu i nierzadko pokazują aktorów w pełnym negliżu, czym podkreślają, że ciało to coś, czego nie należy się wstydzić, a tym bardziej uznawać za gorszące. Tak postąpił chociażby Jan Komasa w nominowanym do Oscara Bożym ciele czy Wojciech Smarzowski w osławionym w kraju Klerze.
Współczesne podejście do kinematografii promuje równość i akceptację samego siebie, szczególnie poprzez nagość, bo przecież kiedy człowiek człowiekowi nierówny, gdy obaj są nadzy? Jednak mimo swobodnego podejścia do ludzkiej cielesności, w kinie pozostawiane są sfery dające ludziom to, co chcą oglądać, a nie na siłę serwujące ideę szerzenia nagości. Ciało jest darem, lecz należy znaleźć złoty środek między faktycznie potrzebnym jego promowaniem, a dążeniem w stronę pornografii. Jeśli człowiek chce zobaczyć w kinie zwykły film, ubogi w idee, to należy uszanować jego wybór i tworzyć produkcje zarówno dla jednej, jak i dla drugiej grupy widzów; tak robi się obecnie. Każdy widz dostaje coś dla siebie, a to brzmi jak uczciwa umowa.