CW, TW – o co chodzi i po co to komu?
Grafika okładkowa: Julia Szwarc
W pewnym momencie na wielu platformach internetowych, na przykład Facebooku czy YouTubie, pojawiły się i nadal funkcjonują skróty takie jak CW i TW. Od chwili, w której po raz pierwszy zostały użyte, minęło tyle czasu, że każdy miał możliwość się z nimi oswoić. Teraz nierzadko można je spotkać także przy recenzjach dzieł oraz ogólnie w mediach społecznościowych takich jak Instagram czy TikTok. Co więcej, pojawiają się na porządku dziennym zarówno przy opisach na stronie, jak i na początku seriali w serwisach takich jak Netflix. Nie wszyscy rozumieją jednak ich właściwe znaczenie. Nie dość, że różnią się tylko jedną literą, to dotyczą także podobnych kwestii. CW, czyli content warning, dosłownie oznacza ostrzeżenie o zawartości tekstu, filmu czy zdjęcia, które poprzedza. TW, trigger warning, to natomiast informacja oraz przestroga dotycząca wyzwalaczy – tematów, które mogą przywołać u kogoś bardzo realistyczne wspomnienia z traumatycznej sytuacji.
Na pierwszy rzut oka, bez głębszej znajomości tematu, może wydawać się, że obydwa skróty odnoszą się do tej samej rzeczy, a według niektórych są wręcz niepotrzebne. Warto się jednak zastanowić, czy faktycznie nie mają sensu, czy wręcz przeciwnie – przynoszą korzyści? Dla kogo są one szczególnie istotne?
CW ALBO TW – OTO JEST PYTANIE
Główna różnica między tymi skrótami polega na obszerności tematów, których dotyczą. Nawet gdy jest napisane „CW: zaburzenie odżywiania”, trudno stwierdzić, czy przedstawiona zostanie anoreksja (jadłowstręt psychiczny, który polega głównie na unikaniu jedzenia), bulimia (żarłoczność psychiczna, opierająca się na przechodzeniu od objadania się po restrykcję jedzenia) czy zaburzenie z napadami objadania się (polegające, jak sama nazwa wskazuje, na niezdrowej relacji z ilością konsumowanego jedzenia). Choć wszystkie trzy odnoszą się do dolegliwości związanych z jedzeniem, każde z nich objawia się na swój unikalny sposób i opis każdego z nich może wpłynąć inaczej na tego samego odbiorcę.
W zawartości całego tekstu czy filmu mogą pojawić się wątki, które są dla czytelników nieprzyjemne, a nawet niezręczne. Do takich motywów należą: przemoc, wulgaryzmy, nagość czy fobie (np. trypofobia – strach przed obrazami złożonymi z niewielkich dziurek lub talasofobia – lęk przed dużymi, otwartymi głębinami mórz czy oceanów) – w takich sytuacjach używa się CW. Z kolei TW warto zawrzeć przy konkretnych aspektach utworu – takich jak wykorzystanie seksualne czy przedawkowanie narkotyków. Dodatkowo TW używa się w odniesieniu do konkretnych fragmentów, a niekoniecznie całości. Przykładowo jeden rozdział książki może zawierać scenę, w której postać pod wpływem narkotyków zostaje ofiarą przemocy na tle seksualnym i wtedy warto oznaczyć go etykietą trigger warning.
Według niektórych dodawanie tych słów przy okazji dzielenia się swoimi przemyśleniami lub historiami w internecie nie należy do potrzebnych. Zrezygnowanie z tego może jednak spowodować dodatkowy stres u bardziej czułych czytelników, którzy przyzwyczajeni są do obecności tego typu ostrzeżeń. W ich komentarzach może pojawić się mniej lub bardziej negatywna, a nawet agresywna odpowiedź, w efekcie czego osoba publikująca zaniecha dzielenia się ważnymi informacjami czy przemyśleniami z innymi. Czasem nawet ci szukający wsparcia przez opisywanie swojej sytuacji nieznajomym w internecie mogą doświadczyć dużej ilości negatywnych komentarzy przez brak lub niepoprawne użycie przestróg. Jednak dla osób cierpiących na PTSD możliwość upewnienia się, że treść danego posta będzie bezpieczna, stanowi bardzo istotny aspekt. Dla nich oznacza to szansę na uniknięcie ataku paniki, czy gorzej – flashbacków.
Czemu nie w książkach?
Choć w niektórych kręgach korzystanie z tych ostrzeżeń weszło do powszechnego użytku, rzadko widać je poza siecią. Niestety, brak zwyczaju używania ich przez wydawnictwa oznacza, że potencjalni czytelnicy niekoniecznie wiedzą, na co się piszą, zaczynając nową książkę. Opisy na tyle okładki czy stronie księgarni rzadko pokazują cały arsenał tematów – utrudniając pożeraczowi książek zyskanie stuprocentowej pewności co do nich przed sięgnięciem po dzieło.
Zaczęły się one jednak pojawiać w 2020 r. w drukowanych utworach, choć według niektórych niedostatecznie często. Wydawnictwo Jaguar, z Falling Fast Bianki Iosivoni, czy Books 4YA, z Deeply Avy Reed, publikują dzieła z opisami możliwie przykrych tematów na początku książki, co pozwala na szybkie stwierdzenie, czy jest to dzieło dla kogoś bezpieczne. Wydawnictwo Tajfuny dodaje te ostrzeżenia przy opisach na swojej stronie, na przykład przy I Hope We Choose Love autorstwa Kei Cheng Thom.
Wydrukowanie paru słów więcej nie wydaje się więc być zbyt wymagającym wyczynem, a dla niektórych moli książkowych stanowią one istotną wiedzę, od której zależy ich stan psychiczny.
Przykładowo niektóre dzieła Stephena Kinga, takie jak Lśnienie czy Miasteczko Salem, mogłyby zawierać informacje o tematach, których dotyczą, by bardziej wrażliwi czytelnicy mieli możliwość podjąć świadomą decyzję o potyczce z tymi zagadnieniami. Na przykład w To autor dodał scenę orgii nastolatków, w jego dziełach pojawiają się też wątki pedofilii. Dla osób po przeżyciu nadużycia seksualnego Nostalgia anioła autorstwa Alice Sebold mogłaby wywołać natomiast atak paniki, jeśli nie znacznie pogorszyć ich stan emocjonalny.
Trudno znaleźć sensowne argumenty przeciw korzystaniu z trigger czy content warning, zwłaszcza w książkach. Niektórzy chcą pisać utwory, które szokują, tworzą kontrowersje i dodanie nalepki „TW” czy „CW” wpłynęłyby według nich negatywnie na odbiór tych dzieł. Prawdą jest, że czytelnicy w dzisiejszym świecie, mając dostęp do forów książkowych, mogą sobie pozwolić na szukanie na własną rękę tematów poruszonych w książkach. Jednak nie wszyscy mają czas i mogą kierować się opinią publiczną, bardziej polegają na informacjach zawartych w książce czy na stronie wydawnictwa.
Co więcej, według niektórych głosów dodawanie takich ostrzeżeń wszędzie byłoby ograniczeniem sztuki czy wizji artystycznej, zwłaszcza gdyby kazano dodawać je na wszystkich książkach.
Można więc zadać sobie pytanie, na czyich barkach powinna spoczywać odpowiedzialność za szukanie ostrzeżeń. Pewnym jest, że wydawnictwa oraz autorzy mogliby znacznie ułatwić ten proces, gdyż najlepiej znają treść dzieła.