Gwiezdne Wojny – arcydzieło czy zgrabna kopia?
Grafika okładkowa: Dominik Tracz
14 maja 1944 r. Eskadry niemieckich bombowców atakują Bristol. Generał Rommel jest w trakcie przygotowywania zamachu na Hitlera. Japońskie myśliwce nękają Amerykanów nad Pacyfikiem. Tego dnia również, u schyłku II wojny światowej, w znajdującym się w Stanach Zjednoczonych Modesto, mieście oddalonym od jakichkolwiek linii frontu, na świat przyszedł George Walton Lucas Junior. Dzisiaj znany jest on całemu światu jako George Lucas, twórca Gwiezdnych Wojen. Co sprawiło, że zyskały one taką popularność, a tłumy ludzi wręcz pokochały tę serię? By się tego dowiedzieć, trzeba cofnąć się trochę w czasie.
Jak się żyło w Modesto?
Mimo że miasto narodzin Lucasa znajdowało się daleko od jakichkolwiek bitew, nie oznaczało to, że wojna pośrednio go nie dosięgnęła. Aura zwycięstwa nad Japonią mieszała się z ogromem cierpienia ludzi spowodowanym m.in. zespołem stresu pourazowego. Co więcej, nie skończyło się na tym – rozpoczął się wyścig zbrojeń w postaci zimnej wojny, a w 1955 r. rozgorzał konflikt w Wietnamie. We wszystkich gazetach pisano o żołnierzach, bitwach, zachęcano do zgłoszenia się do komisji. W kawiarniach i restauracjach rozwieszano propagandowe plakaty czy ulotki. Uczniom wielokrotnie powtarzano, jak zachowywać się podczas nalotu atomowego, pokazując im film Duck and cover (1951), w którym sprytny żółw chowa się w skorupie, gdy tylko zobaczy rozbłysk po zrzuceniu bomby, co może nastąpić w każdym momencie, dlatego nie należy tracić czasu na rozglądanie się i trzeba działać szybko i sprawnie. Filmografia również emanowała klimatem wojny – ludzie byli zasypywani takimi filmami jak Nocny nalot (1955), Eskadra 633 (1964)czy Tora, Tora, Tora! (1970). Taka rzeczywistość otaczała dorastającego George’a Lucasa, młodego chłopaka zafascynowanego komiksami, opowiadaniami z magazynów pulpowych czy wyścigami. Już od dziecięcych lat interesował się też kręceniem filmów; razem z kolegami nagrywał je w technologii stop-motion, obsadzając we wszystkich rolach plastikowe żołnierzyki, a za efekty specjalne służyło pudełko zapałek i ogień. Mimo ograniczonych możliwości mały George był w tym perfekcyjny tak bardzo, jak tylko mógł. Tak samo jak w swoich rysunkach – ogrom osób wspomina momenty, gdy Lucas wolał rysować, zamiast bawić się czy pójść na imprezę. A jednym z najczęściej spotykanych motywów w jego ilustracjach byli futurystyczni żołnierze i wojownicy.
Inspiracje od dziecięcych lat
Wyżej wspomniane magazyny pulpowe, czyli zbiory opowiadań drukowane na gorszej jakości papierze (produkowanym z pulpy – stąd nazwa), zawierały najczęściej historie kryminalne lub fantastyczne. George uwielbiał czytać te, które można określić jako space opera/space fantasy. Twórcy tacy jak Edgar Rice Burroughs a.k.a. Norman Bean, Leigh Brackett (której kilkadziesiąt lat później zostanie powierzony pierwszy szkic Imperium Kontratakuje) czy Edmond Hamilton kształtowały wyobraźnię i pomysłowość młodego Lucasa. Najbardziej zauważalne jest to chociażby w opisie miecza zawartym w opowiadaniu Kaldar, Planet of Antares spod pióra Hamiltona:
Przypadek? Nie sądzę. Podobne inspiracje George Lucas czerpał z komiksów. Dzisiaj już zapomniany bohater uniwersum DC, Tommy Tommorow, jest pułkownikiem w Planeteers – policji XXI w. (należy pamiętać, że komiksy z jego udziałem powstawały w wieku XX). Przemieszczał się on między różnymi planetami, a w pewnym momencie dołączył do niego oficer Brent Wood, zostając drugim pilotem jego kosmicznego statku. Z czasem okazało się, że antagonista całej serii, pirat Mart Black, jest ojcem towarzysza Tommy’ego. Jednak największy wpływ na późniejszą twórczość Lucasa miała seria komiksów i kolorowych (w tamtych latach to była rzadkość) seriali o Flashu Gordonie. Pierwszy sezon wyszedł w 1936 r., kontynuacje w 1938 oraz 1940. Dodatkowo nagrywano odcinki bonusowe. Nawał materiału sprawił, że mimo swojej mierności i faktu istnienia innych, lepszych produkcji, każdy młodzieniec oglądał Flasha. Fabuła skupiała się wokół przygód Flasha Gordona, Dale Arden i doktora Hansa Zerkova, który zmusza ich do wylotu w kosmos w celu lądowania na tajemniczej planecie zmierzającej w stronę Ziemi. Gdy docierają do celu, powstrzymując zderzenie planet, wchodzą w konflikt z Mingiem Bezlitosnym, Imperatorem Wszechświata, co pociąga za sobą kolejne przygody. Jedną z najbardziej widocznych inspiracji można zauważyć już w pierwszych sekundach, patrząc na słynne dziś dla Gwiezdnych Wojen napisy otwierające.
Po nitce do kłębka
Gwiezdne Wojny nie powstały w głowie George’a Lucasa ot tak; minęło trochę czasu, zanim jego opus magnum wykiełkowało i nabrało rzeczywistych kształtów. Mało kto wie, że przed kosmiczną sagą nakręcił dwa inne pełnometrażowe filmy: w roku 1971 THX 1138 (inspirowany stworzoną w czasach studenckich krótkometrażówką Elektroniczny Labirynt THX 1138 4EB [1967]; co ciekawe, bardzo pochlebnie wypowiedział się o niej nieznany jeszcze światu Steven Spielberg, określając ten film jako „nie z tej ziemi”) oraz Amerykańskie graffiti w roku 1973. Oba te filmy przyniosły Lucasowi wiele korzyści – sławę na rynku lokalnym, znajomości z aktorami, reżyserami i wytwórniami oraz przede wszystkim budżet pozwalający na zrealizowanie coraz bardziej klarującego się w jego umyśle dzieła. THX 1138 było dystopijnym filmem science-fiction, z akcją osadzoną w roku 2187 (krótkometrażowe 21-87 [1963] Arthura Lipsetta było filmem, którym Lucas oczarował się od pierwszego obejrzenia; co więcej również w Gwiezdnych Wojnach można zauważyć nawiązania do niego, np. Księżniczka Leia zamknięta jest w celi o numerze 2187). Mimo bardzo pozytywnych opinii, reżyser nie przepadał za tym filmem – był według niego zbyt rzeczywisty, co za tym idzie przygnębiający; potrzebował stworzyć coś więcej. Jego celem stało się zrealizowanie filmowej wersji Flasha Gordona. Nie było mu to jednak dane; jego wizja tego filmu była ponoć zbyt realistyczna, na co niechęcią zareagował właściciel praw do tytułu, Dino De Laurentiis. Z perspektywy czasu można pokusić się wręcz o stwierdzenie, że owa odmowa była darem od losu. Jednak dla zdegustowanego tą sytuacją George’a Lucasa stała się ona motywacją do przelania swoich wizji na papier i stworzenia scenariusza własnej produkcji.
Gwiezdne Wojny nie powstały w głowie George’a Lucasa ot tak; minęło trochę czasu, zanim jego opus magnum wykiełkowało i nabrało rzeczywistych kształtów. Mało kto wie, że przed kosmiczną sagą nakręcił dwa inne pełnometrażowe filmy: w roku 1971 THX 1138 (inspirowany stworzoną w czasach studenckich krótkometrażówką Elektroniczny Labirynt THX 1138 4EB [1967]; co ciekawe, bardzo pochlebnie wypowiedział się o niej nieznany jeszcze światu Steven Spielberg, określając ten film jako „nie z tej ziemi”) oraz Amerykańskie graffiti w roku 1973
Żmudny okres pracy
Okazało się, że przełożenie obrazów z głowy na tekst nie było takie łatwe; sam reżyser określał wielokrotnie, że pracując nad scenariuszem „krwawi na papier”. Rezultat swojego „krwawienia” pokazał nawet Francisowi Fordzie Coppoli (Ojciec Chrzestny, Czas apokalipsy), z którym blisko wtedy współpracował. Ten podsumował to krótko:
To jest straszne. Ty nie umiesz pisać.
Z czasem nawet proponował mu porzucenie autorskiego pomysłu i objęcie reżyserią Czasu apokalipsy, Lucas jednak odmówił (jak wiadomo Coppola sam zdecydował się później na ten krok). Cała ta sytuacja zmotywowało go jednak do dalszych, indywidualnych działań nad scenariuszem. Ich wynikiem była około dwustu stronicowa, zagmatwana fabularnie koncepcja. Lucas wiedział, że musi rozbić to na części, postanowił więc stworzyć „tetralogię trylogii” składającą się z 12 filmów. Prace nad pierwszą wersją scenariusza pierwszego filmu zostały zakończone wiosną 1973 r. Zawierała ona jedynie 14 stron, uwzględniając stronę tytułową. Mimo wstępnych odmów od wytwórni, nieugięty George Lucas nie poddawał się w staraniach i trzynastego lipca podpisał umowę z 20th Century Fox. Rozpoczęła się trwająca trzy lata praca nad ulepszaniem scenariusza. Reżyser prosił o pomoc i opinię swoich znajomych, którzy czasem opłacani z prywatnej kieszeni Lucasa pomagali mu zrealizować marzenie. Za datę zakończenia prac nad scenariuszem uznaje się 15 stycznia 1976 r. Ilość zmian, jakie zostały wprowadzone przez ten okres, jest porażająca. Wystarczy spojrzeć na głównych bohaterów. Luke Skywalker początkowo zaprojektowany jako Luke Starkiller chcący zostać (zależnie od wersji) rycerzem Jedi Bendu lub Dai Nogiem. Był też okres, gdy miał on być 70-letnim generałem lub nawet kobietą. Natomiast Han Solo przez pewien czas nie był nawet człowiekiem – został stworzony jako beznosy, oddychający przez skrzela kosmita o zielonej skórze. Jego żyłka do przemytu również została stworzona później – w niektórych wersjach miał być ciemnoskórym, starym Jedi (niektórzy doszukują się w kreacji tych dwóch postaci inspiracji relacjami pomiędzy Lucasem a Coppolą). Droga do rozpoczęcia zdjęć w końcu stała otworem.
Ben Burrt, człowiek odpowiedzialny za stworzenie dźwięków do Gwiezdnych Wojen, zdał ten niesamowicie trudny test celująco – jak bowiem wymyślić odgłos czegoś, co nie istnieje? Trzeba tutaj koniecznie zwrócić uwagę na czasy. W latach 70. nie było takich możliwości, jakie istnieją obecnie. Dzięki pomysłowości Burrta miecze świetlne otrzymały dźwięk pochodzący z mieszanki buczenia starego, kineskopowego telewizora z odgłosem projektora, a imperialne myśliwce TIE zyskały charakterystyczny skrzek dzięki zmodulowanemu trąbieniu słoni w jednym z amerykańskich ogrodów zoologicznych
Praca z pasją
25 maja 1977 r. o godzinie 10:45 w kinie Coronet w San Francisco zostały po raz pierwszy wyświetlone Gwiezdne Wojny (jeszcze bez dopisku Nowa nadzieja). W dniu premiery jedynie 32 kina były zainteresowane dystrybucją filmu, w 11 kolejnych zaplanowano ją na późniejsze dni. Dla porównania hity tamtych lat takie jak O jeden most za daleko czy New York, New York premierowo wyświetlano w około 400 kinach. Jednak nie przeszkodziło to Gwiezdnym Wojnom w osiągnięciu niewyobrażalnego sukcesu. W ciągu dnia premiery zarobiły one 225 tys. dolarów, czyli około 8 tys. dolarów na kino. W tamtych latach taka suma odpowiadała średnim tygodniowym przychodom kin. Liczba placówek chętnych na wyświetlanie Gwiezdnych Wojen zaczęła drastycznie rosnąć. Jak udało się osiągnąć taki sukces? Jedną z kluczowych rzeczy była pasja – do tworzenia, do kosmosu, do Flasha Gordona. George Lucas od lat dziecięcych kształtował swoje marzenie, aż wreszcie udało mu się je urzeczywistnić; większość aktorów była zafascynowana tym, że mogą być składową tego przedsięwzięcia. Większość, gdyż m.in. sir Alec Guinness wcielający się w rolę Bena Kenobiego czy Peter Cushing odgrywający Wilhuffa Tarkina otwarcie przyznali, że zrobili to tylko dla pieniędzy. Mimo to krążą plotki, że na planie z rąk do rąk wędrowały komiksy m.in. o Flashu. Duża część ekipy na nim i podobnych dorastała, a praca nad Gwiezdnymi Wojnami przypomniała im nieco zapomniane lata dzięcięco-młodzieńcze. Nawet debiutujący wówczas 26-letni Mark Hamill został wybrany do roli Luke’a między innymi dlatego, że oczarował George’a swoim entuzjazmem (który widoczny jest do dziś). Harrison Ford, znany Lucasowi z małej roli w Amerykańskim graffiti,i debiutująca wówczas Carrie Fisher zostali obsadzeni głównie dlatego, że dostrzeżono chemię, jaka tworzyła się pomiędzy nimi podczas przesłuchań.
Perfekcjonizm Lucasa i pomysłowość dotycząca wymyślania nowych efektów specjalnych oraz nowych modeli statków, pojazdów czy maszyn sprawiła, że wszyscy widzowie mogli zachwycać się filmem wielokrotnie, jakby na nowo przeżywając tę samą znaną historię. Ben Burrt, człowiek odpowiedzialny za stworzenie dźwięków do Gwiezdnych Wojen, zdał ten niesamowicie trudny test celująco – jak bowiem wymyślić odgłos czegoś, co nie istnieje? Trzeba tutaj koniecznie zwrócić uwagę na czasy. W latach 70. nie było takich możliwości, jakie istnieją obecnie. Dzięki pomysłowości Burrta miecze świetlne otrzymały dźwięk pochodzący z mieszanki buczenia starego, kineskopowego telewizora z odgłosem projektora, a imperialne myśliwce TIE zyskały charakterystyczny skrzek dzięki zmodulowanemu trąbieniu słoni w jednym z amerykańskich ogrodów zoologicznych. Wisienką na torcie jest muzyka, za którą odpowiadał nie kto inny, jak nagrodzony już Oscarem za Szczęki (1975) John Williams, który sprawił, że ścieżkę dźwiękową Gwiezdnych Wojen kojarzą nawet ci niezaznajomieni z filmem. George Lucas przy pomocy ogromu ludzi stworzył swoje nowe, nikomu wcześniej nieznane uniwersum. Był i jest wizjonerem – potrzebował jedynie elokwentnych specjalistów, by swoją wizję urzeczywistnić. I udało się to z cudownym skutkiem. Film zyskał 6 statuetek Akademii, wszystkie z kategorii „technicznych”. Pasją, jaką Lucas darzył Gwiezdne Wojny,udało się zarazić także widzów, którzy oglądali film po dziesięć czy dwadzieścia razy, a kina rozpoczęły wtedy, dzisiaj już dla każdego normalną, praktykę sprawdzania sali po seansie pod kątem sprytnych ludzi chętnych na kolejny film. Pierwsze Gwiezdne Wojny zostawiły też widzom wiele pytań: kim jest Darth Vader? Czy przeżył? Czy zniszczenie Gwiazdy Śmierci sprawiło, że Imperium przestało istnieć? Kto dostanie rękę księżniczki Lei: Han czy Luke? Przed Georgem Lucasem stało niełatwe zadanie – stworzyć jeszcze lepszą kontynuację. Lecz póki co odpoczywał na Hawajach wraz ze Stevenem Spielbergiem, opracowując koncepcję przygód archeologa, znanego potem jako Indiana Jones.
Obi-Wan jest twoim ojcem
Relaks na Hawajach szybko dobiegł końca. Po sukcesie pierwszych Gwiezdnych Wojen Lucas zrozumiał, że do stworzenia filmu o podobnej klasie potrzebny jest wykwalifikowany reżyser i scenarzysta. Za stworzenie dialogów odpowiedzialna była wymieniona już w tym tekście Leight Brackett, którą Lucas wspomagał swoją wizją. Niestety, w 1978 r. pisarka zmarła na raka. Na stanowisku zastąpił ją Lawrence Kasdan. Reżyserem nadchodzącej kontynuacji zatytułowanej Imperium kontratakuje został natomiast Irvin Kerschner (wykładowca George’a Lucasa oraz członek komisji konkursu National Student Film, którego kilka lat wcześniej laureatem został Elektroniczny labirynt THX 1138 EB). Pracę nad kolejną częścią trwały w najlepsze, a skład w dużej mierze pozostał niezmieniony – za muzykę ponownie odpowiedzialny był John Williams, kostiumy zaprojektował John Mollo, montaż i scenografia również zostały przekazane tej samej ekipie. Jednak nie obyło się też bez problemów. Warunki pogodowe podczas nagrywania scen dziejących się na ośnieżonej planecie Hoth uniemożliwiały normalną pracę: gęsto padający śnieg pozwalał na nakręcenie jedynie kilkudziesięciu sekund materiału, zanim obiektyw oblepiony zostawał białym puchem, taśma filmowa bardzo łatwa rwała się na mrozie, zdarzały się również sytuacje, gdy ktoś pracujący przy sprzęcie gołymi rękami przyklejał się do niego od mrozu.
Kolejnym problemem było wprowadzenie mistrza Yody w postaci kukiełki, do którego obsługi potrzebne były 4 osoby. Kershner proponował nawet usunięcie postaci ze scenariusza, jednak Lucas nie dał się przekonać, reżyser kontynuował więc pracę mimo braku zadowolenia z efektów. Na linii Kershner-Lucas dochodziło do częstych konfliktów, w szczególności pod koniec prac na planie. Jeden nie zgadzał się z wizją drugiego i vice-versa. Koniec końców Imperium… stało się hybrydą pomysłów twórcy Gwiezdnych Wojen i kunsztu oraz doświadczenia Irvina. Nadchodząca kontynuacja była (i nadal jest) o wiele mroczniejsza, tajemnicza i emocjonalna od swojej poprzedniczki. Tę tajemniczość można było czuć nawet na planie – według Lucasfilmu i autobiografii Davida Prowse’a, odtwórcy fizycznego Dartha Vadera (za głos Vadera w obu dotychczas wyprodukowanych filmach odpowiadał James Earl Jones), fakt o prawdziwym pochodzeniu Luke’a był ukrywany aż do publikacji filmu. W trakcie nagrywania główny antagonista miał wypowiedzieć kwestię Obi-Wan jest twoim ojcem, a Hamill dostał „symboliczne wskazówki” dopiero kilka minut przed nagrywaniem ujęcia. Co więcej, mroczna planeta Dagobah, zamrożenie Hana Solo w karbonicie, utrata ręki przez Luke’a oraz wspomniane już odkrycie prawdy o swoim ojcu – to wszystko sprawiło, że od 17 maja 1980 r., dnia premiery, ze znanymi bohaterami sagi można było zżyć się jeszcze bardziej. Nowi natomiast nie zostali wprowadzeni nachalnie, na siłę; ich pojawienie się było uzasadnione fabularnie. Jednak mimo to Imperium kontratakuje zebrało od krytyków skrajne opinie – jedni zachwycali się cudowną kontynuacją, drudzy natomiast narzekali, że to jak czytanie środka komiksu – ni tu początku, ni tu zakończenia. Akademia nie była też tak hojna jak kilka lat wcześniej; film otrzymał tylko jedną statuetką za najlepszy dźwięk oraz nagrodę specjalną za efekty specjalne. Jednak widzowie zakochali się w nim. Do dzisiaj zdecydowana większość fanów uważa Imperium… za najlepsze, co kiedykolwiek spotkało Gwiezdne Wojny.Jedno jest pewne. Ówcześni fani serii chcieli więcej, rodziły się nowe pytania: czy Vader mówi prawdę? Czy Han Solo przeżyje? Napięcie i ciekawość fanów wzbudził dodatkowo fakt, że Imperium… było wyświetlane jako Epizod V. To co z pozostałymi filmami? W 1981 r. pierwsze Gwiezdne Wojny zostały ponownie wypuszczone tym razem z podtytułem Epizod IV. Nowa Nadzieja. Wszyscy przeczuwali zbliżający się finał.
Duży swój udział miała przy tym decyzja o uczynieniu z Lei siostry Luke’a. Po dwóch filmowych przygodach widzowie byli podzieleni na tych liczących na związek Księżniczki z Hanem Solo oraz na tych kibicujących młodemu rycerzowi Jedi. Ci drudzy musieli być zdecydowanie rozczarowani, być może nawet zniesmaczeni – jakby nie patrzeć wspierali związek kazirodczy. Co więcej, można odnieść wrażenie natłoku wątków rodzinnych, a decyzja ta miała na celu jedynie przebicie plot twistu dotyczącego Vadera.
Koniec czy odpoczynek?
Produkcja Imperium kontratakuje przyniosła Lucasfilmowi 92 mln. dolarów zysku. Jednak sam George Lucas poniósł o wiele większe koszta – zaciągnięte pożyczki, ogrom osobistego zaangażowania, a jednocześnie wrażenie, że jego dziecko, jego twór ucieka mu z rąk, przynależąc coraz bardziej do kogoś innego. To natomiast sprawiło, że postanowił zakończyć wszystko na kolejnym filmie. Przynajmniej na razie. Swoistym odpoczynkiem była dla niego praca jako producent wykonawczy Poszukiwaczy Zaginionej Arki w reżyserii Stevena Spielberga, któremu udało się znaleźć, zdaniem Lucasa, niezwykle zdolną i bystrą asystentkę – Kathleen Kennedy (tej pani wielbicielom Gwiezdnych Wojen przedstawiać nie trzeba, tym niezaznajomionym na ten moment wystarczy wiedzieć, że aktualnie jest, delikatnie mówiąc nielubianą przez fanów, uniwersum szefową Lucasfilmu). Mimo to odległa galaktyka wzywała Lucasa, w międzyczasie więc zaczął on rozmyślać nad scenariuszem do Zemsty Jedi (sic!). Jednym z problemów, jakie musiał rozwiązać, była niechęć Harrisona Forda do ponownego wcielenia się w rolę Hana Solo. Publiczność pokochała tę postać, więc na szczęście (dla fanów, sam aktor żałował potem tej decyzji) Lucasowiudało się namówić go do powrotu. Gdy opracowana została już wstępna forma scenariusza, rozpoczęły się poszukiwania reżysera. Pracujący przy Imperium… Irvin Kershner odmówił dalszej współpracy, następny wybór Lucasa, Steven Spielberg, był zbyt zaangażowany w E.T., David Lynch, po obejrzeniu scenariusza oraz szkiców koncepcyjnych, dostał ataku migreny, co wziął za zły omen i odmówił (jakiś czas później otrzymał propozycję wyreżyserowania Diuny, do której prawa posiadał wyżej wspomniany Dino De Laurentiis). Ostatecznie twórca Gwiezdnych Wojen zdecydował się powierzyć swój nadchodzący film początkującemu, podekscytowanemu możliwością tej pracy, Richardowi Marquandowi.
Wraz z Lawrencem Kasdanem rozpoczęto prace nad końcową wersją scenariusza. Zdjęcia trwały 88 dni, o 66 mniej niż trwało kręcenie Imperium kontratakuje, a niespełna pół roku przed premierą podtytuł zmieniono na Powrót Jedi, gdyż uznano, że zemsta nie pasuje do pacyfistycznej natury rycerzy Jedi. 25 maja 1983 r. film trafił na ekrany kin; został on bardzo ciepło przyjęty przez fanów, potwierdzenie tego dają też wyniki finansowe – w niecałym tysiącu kin zarobił 6 mln w dniu premiery, a 45 mln w pierwszym tygodniu. Jednak mimo pozytywnych opinii fanów, do dzisiaj duża ich grupa uważa Powrót Jedi za najgorszą część Oryginalnej Trylogii. Duży swój udział miała przy tym decyzja o uczynieniu z Lei siostry Luke’a. Po dwóch filmowych przygodach widzowie byli podzieleni na tych liczących na związek Księżniczki z Hanem Solo oraz na tych kibicujących młodemu rycerzowi Jedi. Ci drudzy musieli być zdecydowanie rozczarowani, być może nawet zniesmaczeni – jakby nie patrzeć wspierali związek kazirodczy. Co więcej, można odnieść wrażenie natłoku wątków rodzinnych, a decyzja ta miała na celu jedynie przebicie plot twistu dotyczącego Vadera. Akademia również była surowa względem filmu – jako jedyny wchodzący w skład Oryginalnej Trylogii nie dostał on żadnej statuetki z tradycyjnych kategorii i musiał zadowolić się jedynie Nagrodą Specjalną za efekty specjalne. Wydaje się, że nie ma jednej głównej przyczyny takiego przyjęcia Powrotu Jedi. Wpływ miał na to na pewno pośpiech, w jakim Lucas chciał skończyć film. Co więcej, w okresie nagrywania George wraz z żoną Marcią Lucas (pracującą przy montażu Gwiezdnych Wojen) przechodzili kryzys, który zakończył się rozwodem. Mimo że udało im się ukryć swoje problemy przed resztą ekipy, nie można zaprzeczyć temu, że zwiększona nerwowość i frustracja Lucasa brała swoje źródło m.in. właśnie z prywatnych problemów. Jedno było pewne – najlepiej sprzedająca się trylogia dobiegła końca. Jednocześnie nikt wtedy nie domyślał się, że za 16 lat ponownie będzie dane wrócić do odległej galaktyki.
Odpowiedni człowiek w odpowiednim czasie
Poruszając kwestię fenomenu Oryginalnej Trylogii Gwiezdnych Wojen, nie można pominąć faktu, że wpasowała się ona wręcz idealnie w ówczesne wydarzenia na świecie. Wyścig kosmiczny pomiędzy USA a ZSRR, a w szczególności mające miejsce w 1969 r. lądowanie na księżycu pobudzało wyobraźnię każdego, zapewne nie tylko nastolatka. Wpływ na to miała również przełomowa 2001: Odyseja Kosmiczna (1968) w reżyserii Stanleya Kubricka, która nie tylko natchnęła ludzi do innego patrzenia na kosmos, ale także zrewolucjonizowała gatunek science-fiction, a nawet całą kinematografię. Dla George’a Lucasa była to natomiast wspaniała inspiracja – mimo że stworzone przez niego uniwersum rządzi się zupełnie innymi prawami niż typowe sci-fi. Ojciec Gwiezdnych Wojen, podobnie jak Kubrick, widzi obrazami, nie przywiązuje wagi do dialogów. Wiele ujęć zarówno z Oryginalnej Trylogii, jak i z przyszłych filmów Lucasa, wygląda jak żywcem wyciągnięte z Odyseji. Ale to nie wszystko – znajdują się tam sceny bardzo podobne do tych, jakie można obejrzeć m.in. w Ukrytej fortecy (1958) Akiry Kurosawy, Dobrym, złym i brzydkim (1966) Sergio Leone czy wyżej wspomnianym Tora! Tora! Tora!,z którego Lucas wycinał ujęcia bitew lotniczych i przerabiał je na te gwiezdnowojenne.
Identycznie sytuacja wygląda z bohaterami. Roboty C3PO i R2D2 wyglądają jak kuzyni tych występujących w Metropolis (1927) Fritza Langa; Leia, a w szczególności jej charakterystyczna fryzura, wygląda nieprzypadkowo podobnie do tej posiadanej przez królową Frię we Flashu Gordonie; natomiast hełm głównego antagonisty, Dartha Vadera, przypomina połączenie samurajskiego nakrycia głowy z niemieckim stahlhelmetem.
Fuzja innych dzieł
Czy w takim razie Gwiezdne Wojny to pastisz? W pewnym stopniu na pewno tak, jednak po pierwsze, nie jest to nic złego, dobry pastisz pokazuje również rozwinięty warsztat twórcy, a po drugie, nawet w nim można być oryginalnym. I Gwiezdne Wojny są oryginalne do dzisiaj, w szczególności w sferze filmowo-serialowej. To one stanowią wyznacznik jakości w gatunku space-fantasy/science-fantasy (bo jak wiadomo, do science-fiction im daleko). Nic podobnego do dzisiaj nie osiągnęło takiego sukcesu i takiej popularności. Nic nie dało ludziom motywacji do stworzenia czegoś w stylu Legionu 501 – międzynarodowej fanowskiej organizacji, która przebrana jeździ na konwenty, spotkania prasowe, a nawet udziela się charytatywnie jako Darth Vader, szturmowiec czy pilot Rebelii w szpitalach dziecięcych, domach dziecka itp. I nic nie wskazuje na to, by w kolejnych latach to się zmieniło – w szczególności, że teraz za gwiezdnowojenne sznurki pociąga Disney. Być może slogan reklamowy, którym posługiwała się firma Kenner produkująca zabawki okaże się prawdą: Star Wars is forever (Gwiezdne Wojny są wieczne).