Grafika okładkowa: Ewa Enfer
O szachach zaczęto mówić u schyłku 2020 r. Podobny obrót zdarzeń wielu może szokować w świecie, w którym większość dzieci odkłada planszówki na rzecz ciekawszych rozrywek oferowanych przez telefony, tablety, komputery czy inne cuda techniki. Rozgłos krążący obecnie wokół tej zapomnianej gry zawdzięczać należy produkcji Netflixa zatytułowanej Gambit królowej (reż. Scott Frank). Ten, utrzymany w estetyce odpowiedniej dla drugiej połowy XX w., licznie nagradzany (m.in. 2 Złote Globy, 2 nagrody AACTA) serial zgromadził przed ekranami miliony widzów. Czy to zasługa gry aktorskiej na najwyższym poziomie, nieszablonowej aktorki czy porywającej historii? Zdaje się, że najważniejszym aspektem Gambitu… jest nic innego jak opowieść o niezwykłym życiu. Jednak by móc w pełni ocenić serial, należy sięgnąć do jego korzeni, czyli w tym przypadku literackiego pierwowzoru autorstwa Waltera Tevisa.
Żelazna dama
Beth Harmon – osierocona mała dziewczynka stopniowo uzależniająca się od gry w szachy i środków odurzających. Zwyczajna? Nic bardziej mylnego. Inteligentna i stanowcza. Momentami nawet nieco agresywna, szczególnie w okresie przebywania w sierocińcu, co zadziwiające, ponieważ scenariusz serialu złość kobiety zamienił na opanowanie i zamknięcie na innych. Zdaje się, że był to lepszy wybór, który przydał Beth walor w postaci niecodziennego, dosyć skomplikowanego charakteru, natomiast odebrał jej naturalność. Stała się wzorem niedostępnej postaci, superbohaterką reprezentującą geeków, ludzi lubiących wysublimowaną rozrywkę przy angażującej, trudnej grze. Przestała jednak być człowiekiem.
Przy okazji przyglądania się bliżej tej postaci dostrzec można wiele różnic zachodzących między powieścią, a jej adaptacją. W serialu uzależnienie Beth naszkicowano wyraźną kreską dopiero w momencie, gdy Harmon staje się dorosłą kobietą. Tabletki, które dziewczyna zażywała w sierocińcu, uznać można jedynie za element pozwalający reżyserowi wprowadzić – stopniowo – wątek wpływu używek na koncentrację i talent sieroty, pomijając jedynie moment, kiedy to Beth kradnie słój z tabletkami. Motyw na jakiś czas niknie w serialu, pojawiając się ponownie dopiero w końcowych odcinkach. Jest to sytuacja zgoła inna od tej prezentowanej na kartach książki, gdzie już od pierwszych stron autor za pomocą opisów naciska na temat uzależnienia. Nie opuszcza go również w dalszej części historii, w dużo bardziej bezpośredni i ostry sposób przedstawiając chociażby scenę, w której Beth upija się samotnie w swoim domu po śmierci przybranej matki – pani Wheatley. W ogólnym rozrachunku powziąć można przypuszczenie, że Netflix celowo ocenzurował kreację Beth w celach marketingowych, sprzedażowych… kto wie? Niemniej wspomniane cechy, które na drodze poprawek i cięć uleciały z serialowego scenariusza, działają na niekorzyść odbioru produkcji w oczach świadomego widza, będącego świeżo po lekturze literackiego pierwowzoru Gambitu królowej.
Są rzeczy, wydarzenia, postacie, które faktycznie można usunąć z danej historii, ale należy pamiętać, że pominięcie pewnych spraw może okaleczać dobrze skrojoną fabułę, a zarazem odbierać jej wiarygodność. Serialowemu Gambitowi… brakuje momentów obrazujących proces dojrzewania Beth, a wszelkie możliwe wątki, mogące w niewielkim stopniu rozwinąć ten niebagatelnie ważny aspekt, zostały brutalnie spłycone do niemalże bezwartościowych, nic nie wnoszących scen.
Wieczna niedojrzałość
Są rzeczy, wydarzenia, postacie, które faktycznie można usunąć z danej historii, ale należy pamiętać, że pominięcie pewnych spraw może okaleczać dobrze skrojoną fabułę, a zarazem odbierać jej wiarygodność. Serialowemu Gambitowi… brakuje momentów obrazujących proces dojrzewania Beth, a wszelkie możliwe wątki, mogące w niewielkim stopniu rozwinąć ten niebagatelnie ważny aspekt, zostały brutalnie spłycone do niemalże bezwartościowych, nic nie wnoszących scen. Dla przykładu: relacja dziewczynki z Jolene – czarnoskórą koleżanką z sierocińca – sprowadzona jest do roli „silnej, trwałej przyjaźni”. I choć faktycznie wydarzenia potwierdzają, że tak było, to pominięto scenę, w której Jolene dopuściła się gwałtu na Beth, wsuwając jej dłoń w majtki bez jakiejkolwiek zgody, zmuszając przy tym dziewczynkę do wykonywania podobnego aktu w swoim kierunku. Sytuacja ta, choć drastyczna, pokazuje mechanizmy funkcjonowania sierocińca, obrazuje jego toksyczność oraz wskazuje na zaniedbania opiekunów. Nie przykładali oni odpowiedniej uwagi do edukacji seksualnej dziewczynek na poziomie podstawowym. Być może w serialu problem ten charakteryzować miała scena pierwszej miesiączki szachistki, jednak nie powiedziano wówczas, że informacje na temat koniecznego zabezpieczenia i możliwych sposobów radzenia sobie z krwawieniem przekazała Beth starsza i bardziej doświadczona Jolene, a to istotny szczegół, bezpośrednio wskazujący na niesprawne uświadamianie dzieci przez opiekunów sierocińca.
Zadać można pytanie: po co i dlaczego Netflix dodał wątek LGBT do Gambitu królowej? Nie był on przecież niezbędny do kreacji fabuły i chociaż warto otwierać odbiorców na tematy związane z homoseksualizmem, trzeba się zastanowić nad tym, czy każdej produkcji wątek ten jest faktycznie potrzebny.
Szach mat
Gambit królowej zachwyca, bo promuje niepopularną dyscyplinę turniejową rozwijającą intelekt, nakłania młodzież do gry w szachy, sprawiając, że nie są już passe i – uwaga – bez skrępowania tudzież piętnowania przybliża naturę związków LGBT. Dzieje się tak za sprawą jednego z bohaterów, Townesa z Lexington, oraz jego romansu ujawnionego niefortunnie w pokoju hotelu Mariposa w Las Vegas. Podobna scena nie istnieje w książce. Owszem, mężczyzna pozostaje niewzruszony, a wdzięki i uroda Harmon nie robią na nim oczekiwanego wrażenia, jednak nie ma w pierwowzorze ani słowa, nawet jednego zdania, które oznaczałoby, że młodzieniec współżyje z innym mężczyzną. Literacka gra rozgrywana między szachistką a dziennikarzem (Townesem) nie zostaje przerwana nawet na moment, a Beth emanuje rozgoryczeniem z samego już faktu, że nie udało jej się nakłonić go – tego, w którym skrycie się kocha – do współżycia pomimo jej chęci. Nie tak, jak to było w serialu, z powodu przegrania z innym mężczyzną w „bitwie” o serce urokliwego Townesa. Zadać można pytanie: po co i dlaczego Netflix dodał wątek LGBT do Gambitu królowej? Nie był on przecież niezbędny do kreacji fabuły i chociaż warto otwierać odbiorców na tematy związane z homoseksualizmem, trzeba się zastanowić nad tym, czy każdej produkcji wątek ten jest faktycznie potrzebny. Jak widać, czysto poprawnościowe pobudki, mogące zjednać sobie oddanie widzów, mogą czasem przysłonić kwestie najważniejsze, nawet tak istotne, jak profesjonalizm i rzetelność odwzorowania historii.
Nasuwa się więc wniosek, że jest to reprezentant literatury wymagającej od czytelnika zaangażowania godnego rozegrania porządnej partyjki szachów. Przy lekturze historii Beth Harmon cenna będzie cierpliwość i wytrwałość.
Nieidealna książka
Wiele przemawia za papierową wersją Gambitu królowej, jednakże jak wszystko na tym świecie, ma ona swoje wady. Podstawowym zarzutem jest jej jednostajność – brakuje zaskakujących zwrotów akcji, kulminacyjnych punktów zwrotnych lub jakichkolwiek twistów fabularnych. Narracja biegnie spokojnie, akcja toczy się powoli, a to momentami może nużyć i pozbawiać motywacji do dalszej lektury. Nasuwa się więc wniosek, że jest to reprezentant literatury wymagającej od czytelnika zaangażowania godnego rozegrania porządnej partyjki szachów. Przy lekturze historii Beth Harmon cenna będzie cierpliwość i wytrwałość. Wyjątkowo wręcz nudne są chociażby opisy rozmaitych partii rozgrywanych przez poszczególnych bohaterów. Wiadomo, że bez nich Gambit… nie mógłby istnieć, bo jakże? Te niespełna 360 stron to swoisty hołd dla szachów samych w sobie. Jednak dla osoby niezaznajomionej szerzej z tą dyscypliną, opisy pokroju: odeszła skoczkiem z linii, na której stała czarna wieża, ale zamiast na e4 umieściła go na c4, podstawiając pod bicie hetmanem (Gambit Królowej, str. 337), pozostają kompletnie niezrozumiałe, a to skutkuje brakiem możliwości wyobrażenia sobie kolejnych posunięć w grze i dynamiki, którą autor próbuje opisać. Specyfika powieści pozostaje jednak niezmienna, a wspomniane nudnawe opisy tworzą powolny, subtelny klimat Gambitu…, sugerując bezpośrednio, że dzieło to jest sztuką niedostępną dla niewprawionego umysłu. Efekt ten stanowi wartość dodaną nietuzinkowej, fenomenalnej całości opowieści.
Królowa jest tylko jedna
Czy lepiej sięgnąć po książkę czy obejrzeć serial? Trudno zdecydować się na jednoznaczną odpowiedź i tym samym wyłonić „królową” spośród tego zestawienia. W przypadku Gambitu królowej dobrze jest odkryć oba przekazy, ponieważ każdy z nich jest inny. Zarówno miniserial, jak i powieść mają specyficzny, niepowtarzalny klimat i idealnie oddają wysublimowanie szachów, towarzystwa osób w nie grających i życia Beth Harmon. Jednak wcześniejsze obejrzenie adaptacji sprawia, że wyobraźnia czytelnika nie próbuje zdobyć nieuchwytnego horyzontu nowości, a bazuje na znanym z ekranu wizerunku postaci i świata. Nie warto pozbawiać się szansy stworzenia własnej kreacji Beth, która gra pierwsze skrzypce w całym Gambicie…, jest królową i nie sposób odebrać jej tej zaklętej w genialnym umyśle korony. Serial, choć wszelako mniej sumienny pod kątem kreacji głównej bohaterki, nadrabia precyzją i dokładnością w sposobie obrazowania uczuć i relacji obecnych w życiu Elizabeth. Co więcej jest dobrą odskocznią dla leniwych. Szachowych koneserów, miłośników XX w., wszechobecnego retro klimatu i eleganckich kobiet zachęca się do sięgnięcia po literacką odsłonę opowieści Waltera Tevisa. Bez względu na obraną formę przedstawienia, historia ta jest warta poznania. Obserwowanie wzrastania człowieka w swojej wielkości pozostaje fascynującym od wieków, co nie dziwne, bo osiąganie postawionych sobie celów i spełnianie marzeń jest przecież jednym z największych przywilejów życia.
Gambit królowej
Książka:
Walter Tevis
Wydawnictwo Czarne
Premiera: 23.10.2020
Miniserial:
Scott Frank
Flitcraft Ltd Wonderful Films, Netflix