Co przekazać światu w godzinach największej telewizyjnej oglądalności?
Grafika okładkowa: Pau Malicka
Sylwester, rok 1999. Wszyscy boją się, że wraz z nadejściem nowego tysiąclecia świat przestanie funkcjonować w dotychczasowy sposób. W telewizji od rana pojawiają się podsumowania mijającego roku, rozdawane są noworoczne nagrody. Nikt nie spodziewa się, że za chwilę do studia wtargnie Sebastian i będzie miał coś ważnego do powiedzenia. Zanim jednak powie, o co właściwie mu chodzi, będzie groził pracownikom pistoletem, zamknie się z dwoma zakładnikami w studio. Tak w skrócie przedstawia się fabuła Prime Time w reżyserii Jakuba Piątka.
Opisy filmu ze strony dystrybutora i producentów zapowiadają mocne przeżycia już od pierwszych minut: „Prime Time” to trzymający w napięciu dramat psychologiczny. Historia zamachu terrorystycznego zamknięta w jedności miejsca, czasu i akcji konfrontuje widza z pytaniem: co Sebastian chce przekazać i co doprowadziło go do tak ekstremalnego kroku? Tymczasem pierwsze minuty filmu, można się pokusić nawet o stwierdzenie, że pierwsze pół godziny (około jednej trzeciej całości), widz przeżywa bez większego napięcia i zaangażowania w historię. Nic do siebie nie pasuje, nie wiadomo, jaka motywacja przyświeca Sebastianowi (Bartosz Bielenia), postać Miry (Magdalena Popławska) niezwykle irytuje, a wszyscy poruszają się niemalże w zwolnionym tempie. Z jednej strony wydaje się, że Sebastian działa na tyle nieporadnie, że jego plan nie może się udać. Z drugiej – osoby mające zapobiec powodzeniu akcji działają irracjonalnie, zdają się nie wiedzieć, jak szybko i skutecznie spacyfikować napastnika. Ta pierwsza część jest jak wspominane później w filmie śliwki robaczywki. Nie do końca udana, bijąca po oczach niewykorzystanym potencjałem. Później na szczęście jest lepiej, pojawiają się możliwości zrozumienia bohaterów i ich odczuć. Nic nie zostaje jednak podane na tacy i widz musi się wysilić, żeby ze strzępków informacji stworzyć w miarę spójny, zrozumiały obraz wydarzeń i występujących w nich postaci. Atmosfera gęstnieje wraz ze zbliżaniem się końca, tak, że w ostatnich minutach napięcie staje się nie do zniesienia.
Produkcja opowiadająca prostą historię, angażująca niewielu aktorów, nie potrzebowała jaskrawych barw i głośnej muzyki, żeby zaistnieć na ekranie.
Skupienie na istotności poszczególnych, nawet pozornie błahych, decyzji postaci umożliwia fakt, że bohaterów dramatu jest niewielu – przez większość czasu uwaga skupia się na wspomnianym już Bartoszu Bieleni w roli Sebastiana, Magdalenie Popławskiej – Mirze – oraz Andrzeju Kłaku, który w Prime Time gra Grzegorza, przetrzymywanego przez napastnika ochroniarza. Cała trójka spisuje się niezwykle dobrze, ale to Bielenia kradnie całe show. Młody aktor, wraz ze swoim hipnotyzującym spojrzeniem znanym już z Bożego Ciała, doskonale odnajduje się w centrum akcji: gra osobę zagubioną w swoich emocjach i właśnie na taką wygląda. Płynnie przechodzi od złości do smutku, a później śmiechu, nigdy nie wiadomo, co zrobi za chwilę. Warta uwagi jest również Popławska w roli Miry, w pełni oddająca zmanierowanie i egoizm postaci. Daje się poznać jako pani z telewizji, która jest przekonana, że wszystko kręci się wokół niej. Jest też Andrzej Kłak, którego motywacji wprawdzie nie da się odczytać, nawet na końcu, trudno jednak nie odczuwać do niego sympatii. Aktorzy, wbrew pozorom – historia w końcu była stosunkowo prosta – nie mieli łatwego zadania. Cała uwaga skupiona była na nich, musli więc w pełni wejść w role i nie pozwolić sobie na żadne potknięcie. Zadanie zostało przez nich wykonane w stu procentach.
Produkcja opowiadająca prostą historię, angażująca niewielu aktorów, nie potrzebowała jaskrawych barw i głośnej muzyki, żeby zaistnieć na ekranie. Jakość zdjęć i obrazu, a także kolory kadrów, zaburzają wprawdzie momentami realizm prezentowanych czasów (wszystko wygląda zbyt gładko i ładnie), w obliczu dramatyzmu wydarzeń przestaje się jednak w pewnym momencie zwracać na to uwagę. Przez większość filmu nie pojawia się również muzyka, słychać tylko dialogi, stukot obcasów, dźwięk przeładowywanego pistoletu. Przygaszone barwy, częste bliskie ujęcia twarzy głównego bohatera i okrojona ścieżka dźwiękowa pozwalają, przede wszystkim, skupić się na wydarzeniach i towarzyszącym im emocjach, a nie na tym, jaka melodia pojawia się w tle i jaki kolor ma koszula prezesa telewizji.
Prime Time nie jest produkcją spektakularną, ale za to porządną. Dobrze dobrani aktorzy, scenografia i stosunkowo prosta historia to klucz do sukcesu tego filmu. Źle zagrana chociażby jedna rola mogłaby zaważyć na sukcesie całości, a przy tak wąskim składzie nietrudno o potknięcia. Wszyscy aktorzy wykazali się jednak brawurą, a gra Bieleni pozwala widzowi momentami kibicować Sebastianowi, chociaż przez większość czasu ekranowego jawi się jako główny antagonista. Przestaje być ważne, dlaczego zdecydował się na taki krok, a interesuje to, co robi otoczenie i jak reaguje na jego kolejne decyzje; właśnie to może sprawić, że losy wszystkich potoczą się zupełnie inaczej.
Prime Time
Reżyseria: Jakub Piątek
Scenariusz: Jakub Piątek, Łukasz Czapski
Premiera w serwisie Netflix: 14.04.2021
Dystrybucja w PL: Next Film