Historia Krajowego Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu sięga początku lat 70., a dokładnie 1963 roku, kiedy to muzycznie objawiła się słuchaczom, znana do dzisiaj, Ewa Demarczyk. Nie da się ukryć, że przez lata charakter koncertu ewoluował; i choć nadal otwiera on wrota do sławy młodym artystom z całego kraju, nie zapomina o tych, którzy przetarli muzyczne szlaki kilkadziesiąt lat wcześniej, zapisując się na zawsze wśród pożółkłych kart historii.
Grafika okładkowa: Dominik Tracz
57. Festiwal Polskiej Piosenki w Opolu budził wiele kontrowersji na długo przed rozpoczęciem. Niełatwo bowiem zorganizować koncert w czasach pandemii, która narzuca organizatorom konieczne do wdrożenia restrykcje sanitarne. Priorytetem tegorocznych występów stało się więc bezpieczeństwo. Należy przyznać, że udało się zachować porządek w tej kwestii; sprawiły to nie tylko wszechobecne maseczki ochronne, lecz również odstępy zachowane między widzami. Pomimo stosunkowo mniejszej liczby odbiorców zgromadzonych w opolskim amfiteatrze, Telewizja Polska postawiła na przepych, przygotowując dla sympatyków muzyki obfitą ucztę.
Ten pierwszy
Zdaje się, że otwarcie jakiejkolwiek honorowej imprezy powinno być huczne. W przypadku opolskiego festiwalu trudno mówić o tym, by pierwszy dzień koncertów był niezapomniany i mógł pozostawić w widzu chęć śledzenia wydarzenia przez resztę weekendu. Dlaczego? Sam unikatowy sygnał dźwiękowy, skomponowany przez Bogusława Klimczuka i przypisany przez lata tradycji do rozpoczęcia KFPP, show nie czyni. Podstawą wydarzenia jest przecież muzyka. Szkoda, bo Telewizja Polska nie postawiła na nią 4 września.
Po półgodzinnym fragmencie relacji na żywo przerwano koncert „Opole na start!” na poczet meczu Ligii Narodów, w którym reprezentacja polski w piłce nożnej mierzyła się z drużyną holenderską. Po zakończeniu niebagatelnie długiej transmisji i dodatkowym bloku reklamowym, powrócono do Opola, gdzie rzekomo „na żywo” toczył się w najlepsze kolejny koncert. Warto sobie jednak postawić uzasadnione, w kontekście zaistniałej sytuacji, pytanie – jak bardzo aktualny mógł być pokaz, na którym zgromadzeni byli ludzie; co takiego robili słuchacze siedzący na widowni, w trakcie niespełna dwugodzinnej przerwy na mecz? Czekali pod pustą sceną? Odpowiedź poznaliśmy w sobotę; niefortunnie padła z ust niewprawionego, albo nadto zgryźliwego, prezentera, który postanowił uchylić nam, odbiorcom, rąbka tajemnicy. Niemniej jednak widzowie, zdyszani po piłkarskich emocjach, wrócili na czas do stolicy polskiej piosenki, by móc obejrzeć koncert muzycznie podsumowujący ostatni rok, czyli „Od Opola do Opola”. Tę część festiwalu sprawnie prowadziły gwiazdy, znane już powszechnie z rozmaitych programów TVP, a mowa tu o Izabelli Krzan, Rafale Brzozowskim i Mateuszu Szymkowiaku. Wśród tegorocznych uczestników koncertu nie zabrakło takich wokalistów jak: Cleo, Golec Orkiestra, Lanberry czy Viki Gabor. Statuetka plebiscytu powędrowała jednak w ręce jednej z najbardziej obiecujących obecnie wokalistek z nurtu tzw. quality pop – Sanah (właściwie Zuzanny Ireny Jurczak), która zaprezentowała utwór Melodia, znajdujący się na jej debiutanckim krążku „Królowa dram”. Trudno się nie zgodzić, że nagrodzony przebój zdefiniował muzycznie ostatni rok, trafiając szczególnie do grona młodych słuchaczy.
Krajowy Festiwal Piosenki Polskiej w Opolu nie mógłby się obyć bez promowania wschodzących gwiazd polskiej estrady. Podczas 57. KFPP zaprezentowało się dziesięciu wokalistów z całej Polski, wykonujących różne gatunki muzyczne. Decyzją jury, z Natalią Kukulską na czele, nagrodę główną festiwalu Zaczarowanej Piosenki, czyli opolską „Karolinkę” (inaczej: nagrodę im. Anny Jantar) wygrał 28-letni Kamil Czeszel z Torunia; chłopak, który mimo przeciwności losu związanych z niepełnosprawnością ruchową, solidnie pracuje, by móc spełniać marzenia. Publiczność uhonorowała natomiast Izabelę Zalewską i jej singiel Cień nadziei, który zapewne wywołał łzy na twarzy niejednego wrażliwego widza. Zwycięzców ogłoszono podczas sobotnich koncertów, przedłużając tym samym głosowanie SMS-owe. Łatwo powziąć podejrzenie, że decyzja ta wynikła ze stosunkowo małej oglądalności piątkowego show, która wynosiła (według najnowszych danych opublikowanych w mediach przez Telewizję Polską) 1,35 mln widzów, co w porównaniu do frekwencji podczas „Złotych Opolskich Przebojów” (4 mln widzów), emitowanych kolejnego dnia, wypada blado.
Złoty środek
Sobota za to, w przeciwieństwie do debiutów, przyciągnęła więcej Polaków przed telewizory. Jak wynika z szacunków, znaczna część odbiorników nastawiona była wieczorną porą na program pierwszy Telewizji Polskiej. Opole ponownie zabrało wszystkich w muzyczną podróż, tym razem szlakami pereł polskiej piosenki. Podczas koncertu „Festiwal! Festiwal!” wystąpili między innymi: Bajm, Pectus, Justyna Steczkowska, Andrzej Rybiński, Edyta Geppert, Izabela Trojanowska, Halina Młynkowa czy Ryszard Rynkowski. Koncert pozwolił wspomnieć najznakomitszych polskich wokalistów, tych żyjących i niestety w większej mierze tych, którzy odeszli. Wzruszające wykonania niezapomnianych przebojów z honorem oddały cześć twórcom tj. Zbigniewowi Wodeckiemu, Markowi Grechucie czy Irenie Jarockiej, której Kawiarenki niezwykle przejmująco przedstawiła Anna Wyszkoni. Znaczną część koncertu, nazywaną również recitalem ku pamięci, poświęcono Annie Jantar i jej mężowi Jarosławowi Kukulskiemu z uwagi na 70. rocznicę urodzin artystki oraz 40. rocznicę jej śmierci. Wprost ze sceny spłynęły na widza dawno już niesłyszane Nic nie może przecież wiecznie trwać, Ktoś między nami czy chociażby Tyle słońca w całym mieście, czyli jedne z najsłynniejszych kompozycji prezentowanych niegdyś przez Annę Jantar. O łzy wzruszenia postarała się natomiast Natalia Kukulska, która z pomocą charakteryzatorów przygotowała inscenizację, podczas której prowadziła rozmowę ze swoją mamą. Za pomocą nowoczesnej techniki i prób nałożenia obrazu, uzyskano taki efekt jakby kobieta rozmawiała z nieżyjącą artystką, chociaż w rzeczywistości prowadziła dialog sama ze sobą. W trakcie tych kilku chwil ujawniono jednak, dotąd niepublikowane, nagrania rozmów zarejestrowanych w domu Anny Jantar. Na kasetach nie zabrakło radosnego śmiechu Natalii i dźwięcznego głosu jej mamy. Całość recitalu zwieńczył występ Kukulskiej, której melancholijne i nieco nostalgiczne wykonanie utworu Co powie tata na zawsze zapisze się w historii opolskiej sceny, ponieważ skutecznie złamało niejedno miękkie serce.
Drugą część koncertu, przerwaną jedynie na chwilkę celem ogłoszenia zwycięzców „Debiutów”, stanowił koncert literacki zatytułowany Odpowiednia pogoda na szczęście…, czyli nadzieje poetów będący tradycją festiwalu. Chociaż widzowie nie byli już na niego łakomi po zaspokojeniu muzycznego głodu za sprawą obszernej części pierwszej, na te występy warto było czekać. Artyści, znani głównie ze scen teatralnych lub planów filmowych czy serialowych, zaprezentowali wyśmienite wykonania utworów napisanych piórem polskich poetów rocka, popu czy bluesa, czyli Wojciecha Młynarskiego, Andrzeja Mogielnickiego, Marka Grechuty, Agnieszki Osieckiej, Jeremiego Przybory i innych, w tym współczesnych, m. in. Olgi Jackowskiej i Katarzyny Nosowskiej. Jednak nawet w przypadku tego wydarzenia nie zabrakło skandalu. Rolę prowadzącego objął w tym roku Przemysław Sadowski, który od samego początku uraczył widzów bezpośrednimi zwrotami, nie szczędząc „delikatnych” przekleństw tj. „cholera”. Część jego wypowiedzi, choć być może miejscami trafna, wymykała się nieco spod kontroli. Jeśli wierzyć, że prezenter pragnął za pomocą tych zabiegów językowych nawiązać bliższy kontakt z publicznością, pech chciał, że osiągnął zupełnie odwrotny efekt od zamierzonego. Jego nazbyt odważne stwierdzenia można uznać za brak profesjonalizmu i obycia, czyli nieocenzurowany zanadto element koncertu. Konsekwencją słów prezentera oraz późnej emisji jest fakt, że show przyciągnęło stosunkowo mały odsetek widzów chętnych do zerknięcia, co tam w Opolu słychać. Jasnymi punktami literackiej odsłony festiwalu były: wykonanie Krakowskiego Spleenu we wzniosłej wersji otwierającej wydarzenie, w której zaśpiewali wszyscy artyści tworzący Odpowiednią pogodę na szczęście…, jak również samodzielna interpretacja Kuriera,napisanego przez Krzysztofa Zalewskiego,w wykonaniu Jana Traczyka (aktora znanego między innymi z musicalu Piloci, wystawianego na deskach Teatru Muzycznego Roma w Warszawie) i chóru TGD.
Aplauz na koniec
Przeostatni festiwalowy dzień wydaje się, w subiektywnej ocenie, najbardziej owocnym, jeśli chodzi o muzyczne doznania. Nie da się ukryć, że największe laury należą się części drugiej koncertu poświęconej zmarłemu kompozytorowi – Romualdowi Lipko. Recital „Majewska & Korcz Okrągłe 45”, choć niepowtarzalny i podniosły, nie był w stanie wywołać nawet w połowie tak gwałtownych emocji jak wspomnienie legendy polskiej muzyki. Na wielki finał zdołała nastroić widzów część festiwalu poświęcona tegorocznym premierom. Młodzi artyści ożywili scenę, chociaż nie da się ukryć, że wielu czołowych utworów, obecnych na szczytach list przebojów, zabrakło wśród prezentowanych hitów. Taki stan rzeczy mogł wynikać z konfliktów, z których słynie upolityczniona stacja TVP (słychać było w internecie chociażby o sporach między stacją a polską wokalistką Ewą Farną). Niemniej należy docenić chociaż tę odrobinę świeżości, która została dana koneserom brzmień. Na zakończenie koncertu „Premiery” wręczono cztery statuetki: dwie z nich (za tekst oraz za muzykę) powędrowały w ręce nagrodzonej już wcześniej Sanah, nagrodę im. Karola Musioła zdobyła natomiast Lanberry, a serce publiczności (i dedykowaną jemu nagrodę) Stanisława Celińska za piosenkę Ptakom podobni, którą artystka pragnęła nakłonić ludzi do wyzbycia się uprzedzeń i zaprzestania hejtu. Tak poruszające chwile radości i wielkich zaskoczeń, które zafundowały nam reakcje wyróżnionych gwiazd, przygotowały grunt pod clue całej imprezy i – śmiało można rzec – najlepiej wyreżyserowaną i zaprezentowaną część Krajowego Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu.
„Cisza jak ta”, czyli zestawienie najznakomitszych utworów napisanych zarówno pod kątem muzycznym, jak i literackim przez Romualda Lipko, w wykonaniu artystów blisko z nim związanych lub tych, którzy zechcieli go upamiętnić z uwagi na autorytet, jaki kompozytor dla nich stanowił istanowić będzie nadal, było wspaniałym ukoronowaniem wydarzenia. Niesłychanie zaskakujące aranżacje rozbrzmiały w opolskim amfiteatrze. Z tekstów wydobyto liryczność, którą sam autor zdołał w nich ukryć. Interpretacje, najczęściej wzruszające, niejednego mogły wprawić w osłupienie, a najpewniej w błogi zachwyt. Na szczególne wyróżnienie zasługuje wykonanie hitu Jolka, Jolka, pamiętasz przez Felicjana Andrzejczaka oraz Cisza jak ta w oryginale, czyli wokalnym przedstawieniu Krzysztofa Cugowskiego. Ciekawe anegdotki, przygotowane na okoliczność wybranych utworów, starannie wtrącane przez prowadzącego Artura Orzecha, bawiły, gdy bawić miały, niekiedy wprawiały w konsternację, jednakże w pełni obrazowały osobę, jaką w rzeczywistości był Lipko. Być może niektóre wykony były zbyt nowatorskie, momentami przekombinowane, jednak miały swój indywidualny urok. Niesamowite wydarzenie, które zafundowali nam weterani polskiej sceny, choć otoczone aurą skandalu związanego z nieobecnością muzyków z formacji Budki Suflera, okazało się hucznym, szczegółowo przygotowanym, chociaż nieco przykrym, widowiskiem. Nie można wręcz pojąć, dlaczego wśród artystów zabrakło najbliższych kolegów wspominanego. Koncert ku pamięci Romualda Lipki bez Budki Suflera, której utwory były największą i najbardziej znaną etiudą twórcy, wydaje się niemalże koncertem pozbawionym podstawowego znaczenia. Szkoda tylko, że Telewizja Polska na czele z Markiem Sierockim, który odpowiadał za organizację koncertu, ucieka się do zdawkowych, mocno nachalnych komentarzy, dbając jedynie o własny interes, a nie faktycznie możliwie najlepsze upamiętnienie chluby polskiej muzyki. Jak głosi piosenka Tyle samo prawd, ile kłamstw – właśnie tak można podsumować tegoroczny Krajowy Festiwal Piosenki Polskiej w Opolu.
Brzmieniowe eksperymenty
Opole eksperymentalnie, czyli muzyka alternatywna królową sceny – tak właśnie zaprezentował się ostatni, najmniej lubiany i najrzadziej oglądany przez Polaków, dzień festiwalu Polskiej Piosenki. W części pierwszej sympatycy mieli okazję zobaczyć niesamowite występy, które uhonorowały 50-lecie działalności zespołu SBB, który był jednym z pierwszych tworzących alternatywne, niekonwencjonalne brzmienia w Polsce. Następnie razem z Idą Nowakowską-Herndon słuchacze mogli uczcić pamięć Marka Nowakowskiego, jednego z najznakomitszych przedstawicieli polskiej prozy wojennej. Przesłanie, które poeta głosił niejednokrotnie, stanowiło oprawę koncertu. Nie da się ukryć, że show, choć może mniej doceniane, było jak najbardziej udane.
Porażka czy sukces?
Ciężko ocenić 57. opolski festiwal piosenki jednoznacznie, ponieważ składa się na niego wiele czynników. Zachwyt budziły stroje artystów, w szczególności kobiet, które na tym polu naturalnie mogły się wykazać najbardziej. Na westchnienia zasługują chociażby ubiory Sanah, Anny Karwan czy Justyny Steczkowskiej. Żadna z pań nie szczędziła środków na festiwalową kreację i wszystkie zdecydowanie zasłużyły na miano „damy wieczoru”. Uznanie winne jest również oprawie muzycznej, bezbłędnej i wzniosłej, o którą postarała się orkiestra pod dyrekcją Grzegorza Urbana – dodała uroku wielu utworom i sprawiła, że wydarzenie zyskało na wartości. Zadziwiająca i równocześnie oszałamiająca okazała się kondycja Justyny Steczkowskiej, jej choreografie sceniczne i siła głosu, która pomimo wielu skomplikowanych figur tanecznych i niemal ciągłego pozostawania w ruchu była w stanie oddać z wiernością śpiewane przez nią utwory (przy tej okazji warto obejrzeć występ przygotowany do piosenki Takie tango napisanej przez Romualda Lipko). Równowaga została jednak zachowana, a wady festiwalu w kilka chwil stały się widoczne i równocześnie tak samo liczne jak zalety. Największą porażką tegorocznego Krajowego Festiwalu Piosenki Polskiej była tendencja do „odgrzewania kotletów”, czyli promowania znanych już szerokiemu gronu artystów, a co za tym idzie przejedzonych utworów. Opolski festiwal, sensu stricto, zakładał coś całkowicie odwrotnego, czyli promowanie topowych artystów danego roku. Liczne jubileusze mogą więc świadczyć o tym, że rynek polskiej muzyki stoi w martwym punkcie, ale w żadnym razie nie jest to prawdą. Mocno upolityczniona, co wiadomo nie od dzisiaj, Telewizja Polska odrzuciła wielu artystów z powodów znanych zapewne jedynie stronom zainteresowanym; wśród wokalistów nie znaleźli się chociażby Dawid Podsiadło, Daria Zawiałow czy, popularny wśród młodych Polaków, zespół Kwiat Jabłoni. Zabrakło świeżości, w której tkwi siła obecnych czasów, również ta muzyczna.
Nic nie może przecież wiecznie trwać?
Warto zadać sobie pytanie, czy powtarzanie historii muzycznej sprzed lat jest wystarczającym pretekstem, by organizować festiwal piosenki rozsławiony na wysoką skalę. Czy oglądamy „Opole” tylko po to, by czterdziesty raz zobaczyć na deskach amfiteatru Marylę Rodowicz w nazbyt jaskrawym makijażu, która próbuje wykrzesać z siebie resztki energii? Czy naprawdę tego oczekuje publiczność? Zdaje się, że skandale, rozrastające się wokół festiwalu a przede wszystkim wokół jego organizacji, niszczą wizerunek sceny, która przez tyle pokoleń była kreowana na serce polskiej piosenki, to, które nie wyklucza narodowych artystów, a przyjmuje z otwartymi ramionami. Największym honorem dla twórców byłoby zatem zmienienie obecnej, mocno selektywnej formy wydarzenia, na tolerancyjną, otwartą na artystów i sztukę, czyli adekwatną do współczesności, w której podobno króluje wzajemna akceptacja. Więc już…
sza, cicho sza, czas na ciszę.[1]
[1] Cytat pochodzi z utworu Cisza jak ta z albumu zespołu Budka Suflera z 1993 roku, zatytułowanego Cisza. Autorami utworu są R. Lipko, K. Cugowski i A. Mogielnicki.