O poszukiwaniu ducha Barcelony.
Ludzi podobno można podzielić na dwie grupy – tych lubujących się w lecie, cieple i promieniach słońca oraz zimnolubów, dla których możliwość założenia kurtki, czapki i rękawiczek stanowi wręcz przyjemność. Ci pierwsi przeżywają teraz prawdziwe katusze, powtarzając sobie z każdym wyjściem na zewnątrz kultowe „Co za miejsce, nie do życia, co najmniej minus siedemset”. Istnieje jednak pewne dość proste rozwiązanie tego problemu – opuścić granice Polski. Wystarczy skierować swoje kroki ku cieplejszym krajom, jak chociażby Hiszpania i jej słynna Barcelona, w których mimo że wysoki, upalny sezon przyciągający turystów się skończył, to nadal można trafić na temperatury powyżej 0oC.
Gdzie, jak i po co?
Barcelona, jako stolica Katalonii (1 z 17 hiszpańskich wspólnot autonomicznych), stanowi drugie miasto Hiszpanii pod względem liczby ludności wynoszącej ponad 1,5 miliona. Wyprzedza je jedynie Madryt, posiadając prawie dwa razy tyle mieszkańców… jednak jest on od niej sześć razy większy! W konsekwencji na 1 km2 przypada prawie 16 000 ludzi. Dla porównania, najbardziej zaludnione miasto w Polsce, podwarszawskie Legionowo, może pochwalić się, bagatela, 3 929 osobami na km2.
Obecnie Barcelona, której historia sięga aż czasów starożytnego Rzymu, jest jednym z najważniejszych światowych centrów sportu, kultury, mody czy szeroko pojętej turystyki. W roku 2023 docenili ją także twórcy gry Pokemon Go, lokując w niej City Safari, jedno z ważniejszych wydarzeń w grze, ściągając tysiące graczy nie tylko z Hiszpanii, ale z całej Europy, a nawet świata.
Odkładając na bok warunki finansowe, Barcelona stanowi świetną destynację turystyczną dla Polaków. Najwygodniejszym i najszybszym sposobem dostania się do niej są oczywiście samoloty – z kilku polskich miast regularnie do stolicy Katalonii kursują loty zarówno tańszych, jak i droższych przewoźników. Lotnisko ulokowane zostało niedaleko od miasta, dodatkowo połączone jest z nim metrem. Można również oczywiście zdecydować się na połączenia pociągowe lub autokarowe – taką możliwość oferuje m.in. Flixbus.
Jednak trzeba zadać sobie pytanie – po co jechać do Barcelony? Powodów jest wiele: zaczynając od błogiego relaksu na jednej z dziewięciu plaż (które zimą jednak nie są głównym celem zarówno mieszkańców, jak i turystów), poprzez potrzebę dokształcenia i uzupełnienia braków kulturalnych w różnych muzeach i wystawach, aż po bogate nocne życie, pełne imprez, tańca i muzyki. Nie można także zapomnieć o miejscach i wydarzeniach tworzonych z myślą o osobach LGBTQ+. Festiwal m.in filmów gejowskich oraz lesbijskich, księgarnie z tematyczną literaturą czy hotele lub kluby określające się jako „gay friendly” spotyka się tam na porządku dziennym. Miejsce dla siebie znajdą również fani sportu, a wszystko za sprawą słynnej na cały świat FC Barcelony z równie słynnym stadionem Camp Nou. No i tak wędrując po Barcelonie nie sposób nie zauważyć pewnych charakterystycznych budynków…
Z pamiętniczka dziennikarza-podróżnika
Po dotarciu do Barcelony od razu uderza w nas zapach typowego śródziemnomorskiego powietrza (mimo że w kalendarzu październik), hiszpańskiej paelli oraz owocowej sangrii. Na szczęście udało się nie trafić na czas sjesty, podczas której wszystkie lub większość miejsc gastronomicznych zamknięta jest na cztery spusty. Chcąc rozpocząć naszą przygodę w sercu Katalonii, pierwszym celem, pozornie błahym, jest zanurzenie się w gąszcz charakterystycznych, prostopadle do siebie ułożonych ulic i alejek, wręcz czekających na odkrycie i zbadanie. Do odnalezienia jest wiele, trafiliśmy bowiem do miasta słynnego Gaudiego.
Gdy zabraknie sił bądź chęci na spacery lub po prostu nie dopisze pogoda, jednocześnie zbawieniem, jak i przekleństwem, okazuje się barcelońskie metro. Z jednej strony świetnie skomunikowane 11 linii o łącznej długości ponad 100 km potrafi dowieźć w prawie każdy zakątek miasta, z drugiej natomiast naszym oczom umyka tak wiele charakterystycznych miejsc Barcelony. Poza metrem po mieście kursują również autobusy oraz tramwaje, aczkolwiek służą one bardziej jako dodatek, aniżeli główny środek poruszania się po metropolii.
Kataloński wizjoner
Nam, niewładającym biegle językiem hiszpańskim, podczas podróży metrem jedna rzecz w szczególności rzuca się w oczy – stacja o znajomo brzmiącej nazwie: Sagrada Familia. Z tego też względu od niej zaczynamy wędrówkę. Słynna na cały świat secesyjna katedra, której budowę rozpoczęto w 1882 r. i nadal nie dokończono. A wszystko to za sprawą geniuszu i skrupulatności jej architekta, Antonio Gaudiego – katalońskiego artysty, twórcy niesamowicie wymagającego i kosztownego projektu, któremu poświęcił swoje ostatnie 15 lat życia. Co więcej, od samego początku przedsięwzięcia, fundusze na budowę świątyni pochodzą wyłącznie z datków i darowizn ofiarowanych przez ludzi. Jakby tego było mało, przez lata brakowało wielu stosownych decyzji budowlanych, potrzebnych do kontynuowania prac, co tylko opóźniało realizację inwestycji.
Na szczęście udało się kontynuować budowę i obecnie Sagrada Familia, z jej charakterystycznymi trzema fasadami oraz kilkunastoma strzelistymi wieżami, zgarnia miano najbardziej znanej budowli Gaudiego. Te pierwsze znacząco się od siebie różnią. Fasada Narodzenia Pańskiego, stanowiąca obecnie główne wejście, zawiera cały ogrom elementów przyrodniczych – liści, zwierząt czy słynnych żółwi podpierających kolumny – lądowego od strony lądu, wodnego od strony morza. Z drugiej strony budynku, niczym w kontrze, ulokowano surową i wyróżniającą się ostrymi kształtami oraz krawędziami, fasadę Męki Pańskiej. Trzecia z nich, nosząca miano Chwały Pańskiej… z kolei jest jeszcze w budowie. Prowadzić mają do niej już gotowe odlane z brązu drzwi, na których widnieje cała modlitwa Ojcze Nasz po katalońsku, a w pięćdziesięciu innych językach zapisany jest wers „Chleba naszego powszedniego”. Drugi charakterystyczny punkt budowli stanowi osiemnaście wież, symbolizujących dwunastu apostołów, czterech ewangelistów, Maryję i Jezusa – na ten moment ukończono większość z nich, jednak ostatnie są jeszcze w budowie. Najbardziej intrygującym aspektem w całej tej świątyni jest fakt, że mimo ogromnego natłoku sakralnych elementów z zewnątrz, w środku ograniczono je do minimum. Kolumny podpierające sklepienie prawie w ogóle nie są udekorowane, ale jednocześnie same w sobie stanowią upiększenie – ustylizowane na drzewa, spomiędzy których koron do wnętrza wpadają promienie światła. W połączeniu z wielokolorowymi witrażami, umieszczonymi w oknach, nadaje to świątyni niepowtarzalny, wręcz magiczny klimat.
Z racji że Sagrada Familia jest ostatnim dziełem Antonio Gaudiego i stanowi jego opus magnum, widać w niej wszystkie charakterystyczne cechy wyróżniające twórczość Katalończyka. Na pierwszy plan wybijają się specyficzne, niemal płynne kształty oraz forma czerpiącą z przyrody – w szczególności liści, łodyg czy pnączy. Nie sposób nie zauważyć jego eksperymentów ze światłem, w których wykorzystywał witraże czy lustra. Ostatnim i jednocześnie najważniejszym dla niektórych szczegółem w pracach Gaudiego jest charakterystyczny dla Katalonii styl wykończenia zwany trencadis, polegający na tworzeniu mozaiki z potłuczonych fragmentów szkła, płytek czy porcelany. Wykorzystując go, Gaudi w dosadny sposób podkreślał swoje katalońskie pochodzenie i poglądy dotyczące autonomii tego regionu, jednocześnie umieszczając w swoich dziełach coś mistycznego, rozpoznawalnego – można rzec, swojego ducha.
Gaudi à la profanum
Zachwyceni monumentalną świątynią, wracamy czym prędzej do metra, by ekspresowo znaleźć się pod oddalonym o około 2 km w linii prostej jednym z pierwszych budynków zaprojektowanych przez Gaudiego. Mowa o Casa Vicens, przez wielu traktowanej jako manifest architekta, przedstawienie wizji i kunsztu. Brak tu jeszcze typowego charakteru najsłynniejszych barcelońskich budynków spod jego ręki, jednak po bliższym przyjrzeniu się widać akcenty, które z łatwością można odnaleźć w późniejszych dziełach Gaudiego – Casa Batlló oraz Casa Milà, zwana też La Pedrera. Ruszamy zatem w dalsze poszukiwania ducha architekta.
Po przejechaniu dwóch stacji metra lądujemy na najdroższej ulicy zarówno Barcelony, jak i całej Hiszpanii – Passeig de Gràcia. To właśnie tu znajduje się Casa Batlló, budynek powstały na przełomie XIX i XX w. Początkowo była to zwykła kamienica, której właściciel w roku 1904 zdecydował się zlecić przebudowę właśnie Gaudiemu. Ten ze zwykłego budynku stworzył dzieło sztuki – rybie łuski pokrywające dach i gdzieniegdzie fasadę budynku od razu przywołują zwierzęce, przyrodnicze skojarzenia, tak lubiane przez Gaudiego. Z drugiej strony elementy te przypominają też smoka, co jednoznacznie łączy się z częścią katalońskiej kultury – legendą o św. Jerzym i Smoku. Po wizycie w powyższych miejscach czujemy bliskość Gaudiego, coraz bardziej go poznajemy, jednak do pełnego odkrycia czegoś jeszcze brakuje, wędrujemy więc dalej.
Spacerem dostajemy się w stronę Casa Milà – ostatniego świeckiego projektu artysty. Przy jego tworzeniu ograniczono korzystanie z prostych linii do absolutnego minimum. Dzięki temu cały budynek płynie, wygląda jakby falował na wietrze. Casa Milà doczekała się także „przezwiska” – ze względu na swoje podobieństwo do skały, mieszkańcy zaczęli nazywać go La Pedrera, czyli kamieniołom. Mimo to Casa Milà jest jednym z najpełniejszych wyrazów twórczych Gaudiego – każdy szczegół, zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz, został wykończony w najdrobniejszym stopniu. W ten sposób Barcelona wzbogaciła się też o kolejne dwa dzieła sztuki.
Ten długi dzień dał nam więcej, niż samo zapoznanie z twórczością Gaudiego w stolicy Katalonii. Dzięki niemu możemy powiedzieć, że poznaliśmy odrobinę samego artystę, który przemawia do nas przez zaprojektowane przez niego budynki, zachęca do wewnętrznego monologu, refleksji, a nawet dialogu, w którym on sam posługuje się ponadczasowymi, niewerbalnymi komunikatami swojej twórczości. Lecz końcówka dnia zapowiadała jeszcze jedną atrakcję…
Na zmierzch zostawiamy sobie swoistą wisienkę na torcie, miejsce, o którym nie można zapomnieć, gdy mowa o Antonio Gaudim. Park Güell, czyli wspólne przedsięwzięcie katalońskiego architekta i jego przyjaciela, Eusebiego Güella. Projekt ten, tworzony jako osiedle dla bogatych mieszkańców, nigdy nie został ukończony, a od 1922 r. pełni funkcję parku, w którym można podziwiać architekturę z tak charakterystycznymi dla Gaudiego mozaikowymi wykończeniami.
Wyjątkowość dzieł Gaudiego podkreśla dodatkowo fakt, że wszystkie powyższe pięć budynków znalazło się na liście światowego dziedzictwa UNESCO.
Ile można o budynkach?
Oczywiście Barcelona to nie tylko Gaudi, architektura i kościoły. Mimo to udzielił się nam duch katalońskiego architekta i z chęcią głębszego poznania jego rodzimego miasta nabraliśmy ochoty na porzucenie metra i pobyt na świeżym powietrzu. Doskonałym sposobem na połączenie tego z edukacją jest ogród zoologiczny, rozciągający się na powierzchni około 13 hektarów. Podzielony na kilkanaście stref tematycznych obiekt, umożliwia każdemu odwiedzającemu znalezienie czegoś dla siebie. Oczywiście dużym minusem jest to, że w przypadku wizyty jesiennej lub zimowej, części zwierząt może nie udać się dojrzeć, ze względu na niższą temperaturę.
Po wizycie w ogrodzie zoologicznym bez problemu można przespacerować się do różnych muzeów, którymi Barcelona dumnie (i nie bez przyczyny) się chwali. Do najbardziej okazałego z pewnością należy zaliczyć Narodowe Muzeum Sztuki Katalonii. Jednakże po odkryciu, że przejście do niego zajmie godzinę, a my nie mamy zbyt dużo czasu, tymczasowo pogodziliśmy się z metrem. Obiekt ten stanowi istny skarbiec dzieł od czasów romańskich aż po współczesną awangardę. A wszystko to zwieńcza cudowny widok rozciągający się ze szczytu schodów, na które trzeba się wspiąć, by dotrzeć do tego muzeum.
Już spacerem, wracając i wędrując poprzez starszą część Barcelony, można natknąć się (i warto to zrobić) na m.in. muzeum Picassa, prezentujące słynnego kubistę z zupełnie innej strony, pokazujące jedne z jego pierwszych, mniej znanych prac. Widać też tam całą drogę artysty do odnalezienia swego unikalnego stylu np. poprzez jego interpretacje dzieł innych twórców. W poszukiwaniu jeszcze nowszych, kulturalno-artystycznych doznań wybraliśmy się również do muzeum sztuki współczesnej MOCO, którego oddział w Amsterdamie odniósł ogromny sukces, przyczyniając się do powstania tego typu miejsca również w Barcelonie.
Jednak by odnaleźć prawdziwego ducha Barcelony, nie można poprzestać na tych najłatwiej dostępnych atrakcjach. Mniej znanym muzeum, które warto odwiedzić, jest chociażby La Llotja de Mar – budynek pełniący dziś funkcję centrum konferencyjnego, wystawienniczego itp., jednakże w miejscu wybudowania istnieje od setek lat, po jego korytarz chodziły takie osobistości jak Krzysztof Kolumb czy wyżej wspomniany Gaudi. Z tego też powodu, w celu szerzenia wiedzy o kulturze, historii i architekturze zarówno owego miejsca, jak i całej Barcelony, La Llotja de Mar oferuje wycieczki z przewodnikiem, a ze względu na niewielkie zainteresowanie (co jest niezmiernie dziwne) przy niewielkim szczęściu można liczyć na prywatne oprowadzenie. Całą podróż po Barcelonie warto zakończyć na Muzeum Czekolady, które zaskakuje już na samym wejściu – bilety wydawane są w formie czekoladki, a kod QR potrzebny do wejścia znajduje się na opakowaniu.
To wszystko tyle kosztuje…
Jeśli jednak ktoś nie chce lub nie jest w stanie wydawać pieniędzy na bilety wstępu do muzeów, Barcelonę można odkryć i poczuć jej klimat również na wiele innych, tańszych lub darmowych, sposobów. Pierwszymi wartymi wspomnienia są dwa punkty widokowe – Tibidabo i Monjuïc. Przy dużym samozaparciu i sile woli jeden z wariantów to wejście pieszo na oba te punkty, jednak nie będzie to łatwa i krótka wyprawa. Dla bardziej leniwych lub ograniczonych ruchowo czy czasowo istnieje opcja wjazdu na górę kolejno kolejką szynową oraz kolejką linową. Oczywiście zarówno jedno, jak i drugie miejsce to nie tylko widoki. Na Tibidabo znajduje się park rozrywki, skierowany głównie do młodszych, oraz kościół, zwieńczony pomnikiem Chrystusa, przywołującego na myśl skojarzenia z posągami z Rio de Janeiro czy Świebodzina. Montjuïc natomiast, poza widokami i przyrodą, ugości chętnych możliwością wizyty w dawnej fortecy wojskowej Castell de Montjuïc.
Nieodzownym pseudo-darmowym miejscem jest La Rambla – niby zwykła ulica, ale mnogość straganów i kawiarenek sprawia, że zaraz wyda się pieniądze. Festiwal kolorów, różności, przysmaków, ulicznych grajków, mimów… to należy do rzeczy, które trzeba przeżyć. A jeśli powyższe nie zachęca do odwiedzenia Barcelony, należy pamiętać, że miasto to posiada aż dziewięć plaż i wszystkie one uznane zostały przez Discovery Channel oraz National Geographic jako jedne z najlepszych tego typu obiektów miejskich na świecie. Będąc w sezonie, grzech nie skorzystać, będą poza sezonem, grzech przynajmniej nie spojrzeć.
Czy Barcelona jest miastem kontrastów? Zdecydowanie tak. Czy Barcelona jest miastem multikulturowym? Zdecydowanie tak. Ma to jednak same plusy – dzięki temu każdy turysta, czy to hiszpański, czy kataloński, czy zagraniczny, jest w stanie odnaleźć coś dla siebie, coś co go zainteresuje i coś co sprawi, że będzie chciał do tej Barcelony wrócić. Bo jak to śpiewa zespół Pectus To był sen, piękny sen, w Barcelonie, w San Andre.
W celu odnalezienia większej ilości turystycznych informacji warto wpaść również do siedziby Barcelona Turisme – niezmiernie pomogli nam dzieląc się wiedzą o Barcelonie i wspierając w stworzeniu tego artykułu.