Leopold Tyrmand sentymentalnie i z uczuciem o muzyce, która inspirowała miliony.
Grafika: Aleksandra Błęcka
U brzegów jazzu to książka, którą trudno opisać. Nie jest ona ani kompleksowym podręcznikiem dla raczkujących entuzjastów jazzu, ani pełnoprawnym tekstem naukowym przybliżającym genezę tego gatunku muzycznego. Z jednej strony autor wspomina tu o historii jazzu, z drugiej o technice i sztuce, a to wszystko łączy wspaniałym i rozpoznawczym dla siebie gawędziarsko-publicystycznym tonem, czym dodaje całości charakteru bardziej swobodnego eseju, niż formalnie skrojonego kompendium wiedzy.
Na kartach książki Tyrmand prowadzi czytelnika za rękę – pokazuje, jak jazz ewoluował od karczemnego gwaru do gatunku muzyki współcześnie (a przynajmniej współcześnie autorowi – publikacja została wydana po raz pierwszy w 1957 r.) niezwykle docenianej i chętnie kontemplowanej. Zwraca uwagę na liczne bariery, w tym niechęć towarzystw salonowych do utworów ulicznych tworzonych nierzadko w trakcie rozgorączkowanych, pijackich improwizacji w zadymionych knajpach. Z dywagacji natury historycznej gładko przechodzi do rozważań nad techniką i choć niezaznajomiony z muzyczną terminologią czytelnik nie zawsze zrozumie płomienne wyjaśnienia autora, tak przepełniająca strony U brzegów jazzu pasja i miłość wynagradza nie do końca jasne kwestie natury technicznej. Bo właśnie tym ta książka w dużej mierze jest – listem miłosnym do jazzu i laurką dla największych twórców tego gatunku. Wielki podziw Tyrmanda dla sztuki improwizacji i zawodowej aranżacji utworów wynosi jazz niemalże w stan boskiej nietykalności, a jego zachwyt nad umiejętnościami gry, często niemającej zbyt wiele wspólnego z formalną techniką muzyczną, potrafi udzielić się nawet jazzowym laikom.
Bo właśnie tym ta książka w dużej mierze jest – listem miłosnym do jazzu i laurką dla największych twórców tego gatunku. Wielki podziw Tyrmanda dla sztuki improwizacji i zawodowej aranżacji utworów wynosi jazz niemalże w stan boskiej nietykalności, a jego zachwyt nad umiejętnościami gry, często niemającej zbyt wiele wspólnego z formalną techniką muzyczną, potrafi udzielić się nawet jazzowym laikom.
Ostatecznie krótki esej Tyrmanda to ukłon dla wszystkich muzyków, dzięki którym stworzył swoje wspomnienia, wrażliwość i pasję, którym pozostał wierny aż do końca życia. Na zaledwie dwustu pięćdziesięciu stronach autor zawarł całe swoje serce, a liczne anegdoty z własnego życia tylko urozmaicają ten obraz uwielbienia i absolutnego oddania. Czy U brzegów jazzu jest jednak dobrą propozycją dla osób, które pragnęłyby szkolić się w tym zakresie? Nie. To książka-pamiętnik. Osobista, szczera i wypełniona uczuciem, którego często na marne szukać w innych publikacjach o jazzie. I o ile publikacja Tyrmanda nie nauczy przeciętnego czytelnika gry, ani nawet prostych aranżacji, o tyle jednak pozostawi w nim miłość i przyczynek do tego, by zgłębiać temat dalej, a w przyszłości, kto wie, może zostać kolejnym Milesem Davisem lub Rayem Charlesem.
U brzegów jazzu
Leopold Tyrmand
Wydawnictwo MG
Warszawa 2021