Warzywa, duchy i wszyscy święci.
Grafika okładkowa: Piotr Pawłowski
Ten rodzaj roślin wyewoluował na rozległym obszarze obu Ameryk. Już od początków rolnictwa towarzyszy ludzkości, dłużej nawet niż fasola czy kukurydza. Jego przedstawicieli, czyli około 20 gatunków, podawano zarówno latem, jak i zimą, na słono i na słodko, a nawet jako środek leczniczy. Z czasem jednak ich status miał ewoluować: od pomarańczowego warzywa do lampionu konfliktu, dynia nie przestała wpływać na świat ludzi.
Rozdział 1: Warzywo nad warzywami
Dla rodowitych mieszkańców Ameryk starsze odmiany dyni, czyli rodzaju Cucurbita, należały do codzienności. Cudownie wszechstronne, były podawane na różne sposoby: suszone, prażone czy gotowane. Inne pokrewne gatunki, takie jak tykwy, po wysuszeniu wykorzystywano jako pojemniki lub bukłaki. Wszystkie te warzywa o grubych i twardych skórach łączyła jedna cecha: można było je długo przechowywać, co pozwalało przetrwać okresy ubogie w pożywienie.
Zima, rok 1620, okolice nieistniejącego wtedy jeszcze miasta Plymouth. Po przeprawie Atlantyku Pielgrzymi z okrętu Mayflower nie byli przygotowani na ekstremalne temperatury nieznanego kontynentu. Bez zapasów, niewprawieni do przeżycia w obcych stronach, podjęli decyzję o przeczekaniu mrozów na pokładzie statku. Odwilż nadeszła w marcu. Ze 102 pasażerów tylko 66 dożyło zasiedlania wybrzeża. Po miesiącach głodówki, w szponach szkorbutu, wierzyli, że tylko cud może uchronić ich przed śmiercią. Nie przypuszczali, że może nim być warzywo.
Ratunek przyszedł od dyni, a dokładniej od autochtonów – Samoseta i Squanto – którzy ofiarowali ją Europejczykom. Obydwaj, mówiący po angielsku, nie tylko dostarczyli Pielgrzymom pożywienia, lecz także nauczyli ich podstaw przeżycia na nowym terytorium: od rolnictwa, przez zbiory syropu klonowego, do porozumienia z lokalnymi plemionami ‒ Wampanoag i Pawtuxet. W ten sposób rośliny znalazły się w sercu jednej z nielicznych pokojowych relacji Europejczyków z rdzennymi Amerykanami, zaczynając jako dar dla wygłodniałych, a kończąc jako danie dziękczynne po pierwszych udanych zbiorach w listopadzie 1621, kiedy miało miejsce pierwsze Święto Dziękczynienia. Jako cudownej uzdrowicielki i dyplomatki, przy okazji tego dnia dyni nie mogło zabraknąć na stole. „Zasiada” ona przy nim po dziś dzień.
W ten sposób rośliny znalazły się w sercu jednej z nielicznych pokojowych relacji Europejczyków z rdzennymi Amerykanami, zaczynając jako dar dla wygłodniałych, a kończąc jako danie dziękczynne po pierwszych udanych zbiorach w listopadzie 1621, kiedy miało miejsce pierwsze Święto Dziękczynienia.
Rozdział 2: Rzepa kontra dynia
Po drugiej stronie oceanu, od jej sprowadzenia w XVII w., kariera rośliny również się rozkręcała, chociaż może nie tak spektakularnie. Wpasowując się do istniejących tradycji tart nadziewanych (tzw. pyes), słynna po dziś tarta dyniowa ‒ pumpkin pie ‒ zadebiutowała w 1651 we francuskiej książce kucharskiej Le Vrai Cuisinier Francois jako placek (tourte) z dyni. Trudności w uprawie, wymagającej długiego wzrostu w cieple, ograniczyły jednak jej sukces w Europie.
Do połowy XIX w. dynie wiodły więc monotonną egzystencję – chociaż często spotykano je na amerykańskich stołach, a rzadziej na europejskich – coraz mniej wspominano ich doniosłą rolę w historii. Może nawet zdegradowanoby ich status do rzędu banalnego warzywa, gdyby nie ziemniaki.
XIX w. stał się świadkiem jednej z największych ekspatriacji w historii świata ‒ populacja Irlandii zmniejszyła się o 20%, a jednocześnie doszło do olbrzymiej fali emigracji do Ameryki. Odpowiedzialny był An Gorta Mór, czyli Wielki głód, spowodowany przez pierwotniaka grzybopodobnego (Phytophthora infestans, zresztą również przywiezionego z Ameryki), który niszczył plony ziemniaka. Obojętna reakcja brytyjskiego rządu doprowadziła wtedy do śmierci miliona Irlandczyków, a drugie tyle podjęło decyzję o exodusie za ocean.
Na nowy kontynent przybywała głownie młodzież – emigracja zamieniła się w rytuał przejścia dla Irlandczyków obu płci (historyczna rzadkość – zazwyczaj liczba mężczyzn przeważała nad liczbą kobiet w tego typu migracjach). Często biedni, imigranci gromadzili się w miastach portowych, do których docierali, a wraz z nimi ich tradycje, w tym jedna szczególna dotycząca kolejnego warzywa: rzepy.
Irlandzka legenda opowiada historię mężczyzny o imieniu Jack cechującego się… dużym zamiłowaniem do posiadania pieniędzy. Pewnego razu, odwiedzony przez Szatana, zaprosił go do pubu. Nie chcąc płacić, przekonał diabła, by ten zamienił się w monetę. Gdy fortel się udał, Jack włożył do kieszeni monetę wraz z krzyżem, powstrzymując kreaturę od powrotnej zmiany. Ostatecznie zawiązał z nim pakt: wypuści go, jednakże diabeł nie będzie mógł ani się zemścić, ani zabrać duszy swojego ciemiężyciela po jego śmierci. Scenariusz powtarzał się jeszcze kilka razy aż do końca życia Jacka. Nie mając wstępu do nieba (ze względu na swoje rozwiązłe i skąpe życie) ani do piekieł, dusza mężczyzny skazana została na wędrowanie po ziemi – jego własnym piekle. Na pożegnanie Szatan powierzył mu płomień piekielny, który wsadził w rzeźbioną rzepę, zamieniając skąpego Jacka w Jacka z latarnią: słynnego Jack O’Lantern.
Na pamiątkę skąpca Irlandczycy od wieków rzeźbili rzepy i umieszczali w nich świece. Gdy dotarli do Ameryki, okazało się jednak, że dostępna jest prostsza do rzeźbienia i ładniejsza alternatywa: dynia. Tak oto święto Halloween, a także cały październik, zyskało w amerykańskiej kulturze pomarańczowy kolor dyni.
Czy więc wystawienie dyni przed domem można uznać za oznakę wypowiedzenia wojny kościołowi i kulturze chrześcijańskiej?
Tylko wtedy, gdy potraktuje się tak również ofiarowywanie sobie prezentów na Boże Narodzenie.
Rozdział 3: Kaganek konfliktu
Wraz z amerykanizacją kultury światowej zwyczaj rzeźbienia (co prawda w formie zmodernizowanej) w końcu wrócił do Europy. O dziwo jednak nie przywitano go dobrze, traktując dynię jak najeźdźcę, niszczyciela starych chrześcijańskich tradycji. Ostatecznie przecież struganie rzep, brukwi czy drewnianych masek (znanych na wschodzie jako kraboszki) zapoczątkowali Celtowie i Słowianie w ramach celebrowania święta zmarłych zwanego Sawhain. Czy więc wystawienie dyni przed domem można uznać za oznakę wypowiedzenia wojny kościołowi i kulturze chrześcijańskiej?
Tylko wtedy, gdy potraktuje się tak również ofiarowywanie sobie prezentów na Boże Narodzenie.
Kultywowane współcześnie obchody święta zmarłych to swoisty chrześcijańsko-komercyjny miszmasz, podczas którego bardzo często zapomina się o samych przodkach, pisze redakcja „Sławosława” – portalu poświęconego kulturze słowiańskiej. Podczas gdy rdzenne tradycje dążą do upamiętnienia przodków, dania im gościny i okazania szacunku, powszechnie obchodzone Halloween nawołuje do psikusów i cukierków.
Z kolei „Niedziela”, znany tygodnik katolicki, wspomina: Ważne jest jedno: dzień, w którym wszyscy modlimy się za zmarłych, o Boże zbawienie, Boże światło, światłość wiekuistą, że dzień, w którym dbamy o cmentarze, będące znakiem naszej wdzięczności i pamięci o tych, którzy odeszli — zostaje zamieniony na kolejną okazję do zabawy.
Wychodzi na to, że w pozornie manichejskim sporze prasy katolickiej przeciwko słowiańskiej, nikt nie chce przyjąć roli obrońcy nowej odsłony święta Halloween. Kim są więc groźni poganie nawołujący do satanizmu, którzy pukają do drzwi domów udekorowanych dyniami? Sądząc po rozrastającej się ofercie różnorakich słodyczy, kostiumów i dyń – jest to przede wszystkim wolny rynek. Tymczasem wiadomo, że i on proponuje tylko to, czego ludzie chcą. Podobnie jak kwestia prezentów pod choinkę, cała debata nad diabolizmem dyni wydaje się sprowadzać do banalnego wniosku – by nie zapominać, na czym polegać ma obchodzone święto (Sawhain, dziadów czy Wszystkich Świętych).
Gdyby jednak dynie mogły mówić, wspomniałyby, że watykańskie pismo, „Vatican News”, opublikowało w 2019 r. artykuł o obchodzeniu Halloween: Vatican News rozmawiał z dr Marcelem Brownem z Instytutu Kultury Katolickiej Alcuina w Tulsie o katolickich korzeniach Halloween. „Święto Halloween to jedno z tych świąt w katolickim kalendarzu, które obchodzone jest w przeddzień wielkiej uroczystości” – powiedział.
Dr Brown wyjaśnił, że słowo Halloween odnosi się do Święta Wszystkich Świętych. Samo słowo jest wzięte ze starszego angielskiego terminu „Hallows”, co oznacza „święty”; i „e’en”, skrótu słowa „wieczór” w odniesieniu do Wigilii Święta. „Tak naprawdę Halloween jest celebracją zbliżających się Wszystkich Świętych” – powiedział. „Jest to więc dzień, w którym katolicy świętują triumf Kościoła w niebie i życie świętych na ziemi”. (tłum. red.)
Tymczasem dynie są ładne, okrągłe i pomarańczowe, pasując do barw polskiej jesieni niezależnie od przekonań i wiary kogokolwiek. Nie raz zmieniały losy historii, może więc nie ma sensu przypisywać warzywu, nieważne jak wystrojonemu, większego znaczenia niż to, jakie ma na stole.