Kobieca kraina mlekiem i miodem płynąca.
Grafika okładkowa: Mylène Travers
Najnowsza powieść Lauren Groff, Wyspa kobiet, lawiruje między kronikarską rzetelnością a piękną literacką fikcją. Akcja rozgrywa się w XII w., gdy do Jerozolimy wyruszają kolejne wyprawy krzyżowe, a Anglia zostaje włączona do imperium andegaweńskiego. Właśnie w tym czasie siedemnastoletnia Marie (której postać luźno wzorowana jest na Marie de France) zostaje wysłana do królewskiego, paradoksalnie ubogiego, klasztoru. Mimo że to przyrodnia siostra króla, nie uznano jej za godną życia na dworze – to bękartka. Dodatkowo, według królowej Eleonory, zbyt szpetna, żeby wydać ją za mąż.
W chwili zesłania opactwo liczy jedynie kilkanaście przymierających głodem i dziesiątkowanych chorobami zakonnic. Brakuje tam wszystkiego – jedzenia, pieniędzy, leków, a zwłaszcza osoby, która twardą ręką zaprowadziłaby porządek. Być może dlatego, mimo braku powołania i wcześniejszego zainteresowania religią, Marie zostaje przydzielona funkcja przeoryszy. Do jej zadań będzie należeć zajmowanie się księgami rachunkowymi i organizacja życia klasztornego. To zaraz po ksieni (matce klasztoru) druga najważniejsza osoba w zakonie, więc wybór nowicjuszki (znanej z nieokrzesania i porywczości) na podobne stanowisko budzi wzburzenie wśród kobiet od lat należących do wspólnoty.
Szybko okazuje się, że opactwo pod okiem nowej opiekunki w zaskakującym tempie przechodzi ogromną przemianę. Z dnia na dzień zakonnicom żyje się dostatniej, a Marie coraz lepiej odnajduje się we wspólnocie. W końcu zaczyna myśleć o towarzyszkach jak o siostrach, a z biegiem czasu i napływem młodych oblatek – o córkach.
W Wyspie kobiet nieustannie coś się dzieje – królowa nieraz stara się uprzykrzyć Marie życie, mieszkańcy miasteczka podejrzliwie patrzą na bogactwo klasztoru, winni zakonowi pieniądze starają się wykręcić od zapłaty. Mimo tego trudno powiedzieć, żeby powieść Groff budziła wiele emocji. Potencjalnie bardziej skomplikowane, popychające akcję do przodu wątki rozwiązywane są zazwyczaj na przestrzeni kilku akapitów. Brakuje dreszczyku emocji i napięcia, dania czytelnikowi chwili do zastanowienia się, kto tym razem zwycięży, czy Marie znowu uda się wywinąć z kłopotów?
Główna bohaterka początkowo intryguje swoim brakiem dopasowania do otoczenia, barwną przeszłością i sprytem. Z upływem czasu cechy Marie stają się jednak coraz bardziej rozmyte, a ona sama wtapia się w tło. Zaczyna stanowić wraz z innymi zakonnicami niemal jeden organizm. I nawet jeśli ma jakieś nietuzinkowe (czy nawet szalone) pomysły, nie czuć już w nich jej silnego charakteru i niezłomności. W dodatku Marie właściwie wszystko się udaje. Czasami w klasztorze dzieje się coś nieoczekiwanego – czy to powódź, choroba bydła, czy atak miejscowych na ziemie klasztoru. Jednak przeorysza zawsze znajduje wyjście z sytuacji. Przy okazji zacieśnia więzi między mieszkankami klasztoru i buduje tytułową wyspę kobiet: otoczenie, gdzie każda z nich może czuć się bezpiecznie i znaleźć dla siebie miejsce. Ponadto relacje między zakonnicami rozwijają się gdzieś poza zasięgiem wzroku czytelnika. Subtelne wskazówki, że między siostrami zakonnymi rodzą się jakieś uczucia, nie zawsze wystarczają, żeby usprawiedliwić niektóre ich zachowania czy wybory.
Za Wyspą kobiet stoi idea pokazywania kobiecej siły, siostrzeństwa i jego wielkiej mocy. W klasztorze rządzonym przez Marie znajdują się zakonnice sprawne w rzemiośle, inżynierii i medycynie. Potrafią się obronić, zadbać o to, żeby mieć pożywienie przez cały rok, a nawet zbudować tamę zapobiegającą wysychaniu strumienia. Opiekują się sobą nawzajem z największą troską i miłością, będąc coraz bardziej niezależnymi od świata zewnętrznego. Ta koncepcja przedstawiona przez autorkę to najistotniejszy punkt dzieła i to on wyróżnia je spośród wielu innych.
Najnowsza powieść Lauren Groff kończy się w mgnieniu oka – przyjemny język i stały rytm pozwalają nie odrywać się od niej całymi godzinami. Nie stanowi jednak pozycji przełomowej – chociaż pełna postaci silnych i wspaniałych kobiet, nie budzi głębszych emocji. Mimo że przedstawia dobrze działający organizm troszczących się o siebie zakonnic to nie można do końca nazwać jej utopią. Wyspa kobiet zapowiadała wiele, do doskonałości czegoś jej niestety zabrakło. Ale jeśli po tej lekturze przynajmniej jedna kobieta ma poczuć, że mimo tego, co mówiło się dziewczynkom od lat, nie jest przedstawicielką ,,słabszej płci”, to zdecydowanie warto sięgnąć po tę pozycję.
Wyspa kobiet
(tytuł oryginału: Matrix)
Lauren Groff
tłum.: Jerzy Kozłowski
premiera polska: 9.03.2022