Nie wzięłam psa i zrobiłam to z miłości i szacunku. Do siebie, do niego i do mojej rodziny.
Grafika okładkowa: Maja Turkowska
Jakieś dziesięć lat temu nasza sąsiadka dostała pod opiekę na dwa tygodnie małego pieska. Bardzo smutną suczkę rasy Cavalier King Charles Spaniel o imieniu Gabi. Ponieważ sąsiadka pracowała jako aktorka, dużo czasu spędzała poza domem i miała już boksera, zaproponowałyśmy, że przejmiemy opiekę nad suczką, dopóki nie uda się znaleźć dla niej nowego domu. Gabi spała ze mną w łóżku, notorycznie sikała na dywan i łypała na nas swoimi zrozpaczonymi oczami. Jeszcze nigdy nie widziałam tak bezgranicznie smutnego psa, był melancholikiem pierwszej wody. Nie żałowałyśmy, kiedy Gabi znalazła nowy dom i opuściła nasze mieszkanie przy Górnośląskiej. Podobno wyrosła na całkiem przyjemne zwierzę, ale to już inna (i nie nasza) historia.
Z tego doświadczenia pozostało nam jedno – zauroczenie rasą. Może Gabi nie była jej najfortunniejszym reprezentantem, ale wszystkie inne cavaliery, jakie spotykałyśmy z mamą na naszej drodze od tamtej pory, były wspaniałe. Jeżeli kiedyś weźmiemy psa, to będzie musiał być cavalier. O, zobacz, znowu cavalier. A wiesz, że Ania kupiła sobie małego cavaliera? Pokazywałyśmy sobie te pieski na plażach i wypatrywałyśmy ich w parku nieopodal naszego domu.
Kiedy nadeszła pandemia, podobnie jak znaczny procent Polaków, zrobiłam się samotna i uznałam, że nadszedł czas na psa. Zaczęłam czytać o nich w internecie, dodałam się do różnych grup na Facebooku. Rozważyłam wszystkie za i przeciw, a potem przekonałam moją mamę i chłopaka, że to będzie idealny moment na zakup pieska. Co mogło pójść nie tak? Przecież tylu ludzi ma psy, to nie może być trudne. Któregoś dnia, kiedy byliśmy z chłopakiem na wyjeździe w Karkonoszach, rano wstałam i otworzyłam drzwi na balkon. Dokładnie pod nim na krześle leżał śliczny cavalier, a jego właściciele rozkoszowali się śniadaniem na tarasie. Decyzja zapadła. To miałam być ja za rok – smarować ciepłego rogalika świeżym masłem o wysokiej zawartości tłuszczu i drapać za uchem leżącego obok mnie psa królewskiej rasy. Przez myśl przebiegł mi jeszcze pomysł zainteresowania się zwierzakiem ze schroniska, ale moja potrzeba posiadania właśnie cavaliera była zbyt silna. Może następnego wezmę ze schroniska, a może po prostu spróbuję wesprzeć któreś finansowo, żeby zrobić coś dobrego dla tych zabiedzonych kundelków. Mój moralny dylemat szybko się rozwiązał.
W drodze na Śnieżkę zamęczałam mojego chłopaka argumentami i w końcu udało mi się go przekonać. Tego samego dnia bardzo dobry i renomowany hodowca odpowiedział na nasze ogłoszenie z zapytaniem o pieski. Idealna suczka tricolor do odbioru (niby taka sama jak Gabi, ale jednak zupełnie inna). Zachwycona, dwa dni później podpisałam umowę. W pociągu do Warszawy nie mogłam wytrzymać z ekscytacji – mój własny piesek za dwa tygodnie będzie pokonywał ze mną tę samą trasę. Wszystko zmieniło się jednak, kiedy weszłam do domu i zobaczyłam naszego ośmioletniego kota, Jaskierka. Rozejrzałam się po przestrzeni typowego ciasnego mieszkania w bloku z wielkiej płyty, upstrzonego meblami z Ikei, małomiasteczkowymi akcentami dekoracyjnymi w postaci afrykańskiej figurki i dekoracyjnej bombki, która wisi u nas przez cały rok nad telewizorem, i pomyślałam, że popełniam wielki błąd, sprowadzając w to miejsce kolejną żywą istotę. Jak my się pomieścimy? Czy ten piesek nie zaburzy naszego miru domowego? Wieczorów z mamą, kotem i Wizą na miłość? Potok myśli zaczął płynąć przez mój mózg, a ja nie byłam w stanie się uspokoić i wymyślałam kolejne, coraz bardziej oderwane od rzeczywistości pytania. Mój chłopak położył mnie do łóżka i powiedział, że na pewno jestem zmęczona. Ale rano było jeszcze gorzej.
Wstałam marudna i niespokojna. Podeszłam do lodówki, ale stwierdziłam, że nie mam ochoty na śniadanie. Uznałam, że posprzątam i przygotuję mieszkanie do przyjazdu pieska, ale nie byłam w stanie tego zrobić. Bez zastanowienia położyłam się na niepościelonym łóżku i oddałam się tym samym ciemnym myślom, które nurtowały mnie poprzedniego wieczora. Łzy zaczęły spływać mi po policzkach i zanim się zorientowałam, zanosiłam się histerycznym płaczem i nie mogłam złapać oddechu.
Wykształciłam w sobie paniczny lęk przed psami. Kiedy mijały mnie na ulicy, miałam wrażenie, że wpatrują się we mnie dwiema czarnymi otchłaniami bez dna i wciągają do środka.
Tak było przez kolejne dwa dni. Wykształciłam w sobie paniczny lęk przed psami. Kiedy mijały mnie na ulicy, miałam wrażenie, że wpatrują się we mnie dwiema czarnymi otchłaniami bez dna i wciągają do środka. Znajomy kundelek spod sklepu spożywczego wydał mi się potworem. Przez dwa dni płakałam właściwie bez przerwy. Wiedziałam, że najprawdopodobniej znienawidzę tego psa, a on znienawidzi mnie. Kiedy w końcu któregoś dnia wstałam i pomyślałam, że, żeby go nie odbierać, zjem wszystkie tabletki, jakie mam w domu, stwierdziłam, że wystarczy. Potrzebowałam pomocy. Zapisałam się na kolejny dzień do lekarza psychiatry w miejscu, gdzie chodziłam już na terapię. Sympatyczna lekarka nie była w stanie zrozumieć nic z tego, co próbowałam jej powiedzieć między płakaniem i przepraszaniem za to, że płaczę. Przepisała mi leki uspokajające i zabroniła odbierać psa. Dla mojego i jego dobra.
To, co działo się dalej, przypomina sen. Połykając łzy poszłam do apteki po przepisane tabletki. Nie było ich. Dopiero w trzecim miejscu udało mi się je dostać. Natychmiast wzięłam do ust żółtą pastylkę i popiłam ją wodą z Żabki. Udałam się do metra, którego światła oślepiły mnie do tego stopnia, że musiałam oprzeć się o pękatą kolumnę. Dotarłam do domu i wydusiłam z siebie, że nie dam rady zaopiekować się tym pieskiem, po czym poszłam spać. Moja mama trochę się przestraszyła, a znajoma napisała mi, że następnego dnia obudzę się w innym, lepszym świecie.
Nie było tak. Obudziłam się z koszmarnymi wyrzutami sumienia. Zaczęłam odwoływać kurierów z paczkami z podkładami, smyczą, obrożą i klatką kennelową. Niestety nie będziemy jeszcze teraz mieli pieska, przepraszam za zamieszanie. Dobrze, odbiorę i odeślę pocztą. Jeśli całkowity zwrot kosztów nie będzie możliwy, proszę chociaż o częściowy. Dziękuję. Mój telefon zasypywał mnie reklamami produktów dla piesków, a ja ze łzami w oczach i zaciśniętymi zębami szukałam przycisku „ukryj tę reklamę”. Poprosiłam mojego chłopaka, żeby zadzwonił do hodowcy i odwołał całą sprawę oraz bardzo przeprosił w moim imieniu. Kiedy zatroskany stał w sypialni i opowiadał, co się stało, przyznałam się sama przed sobą, że nie jestem zdrowa i wzięcie pod opiekę psa byłoby dla mnie w tym momencie najgorszą decyzją. Żeby dodać sobie otuchy, wpisałam w wyszukiwarkę internetową hasło „puppy blues”, o którym wspomniała mi przyjaciółka. Może nie jestem jedyna, pomyślałam. W rzeczy samej, anglojęzyczny internet obfitował w blogi, posty i historie ludzi, którzy tak samo jak ja nie poradzili sobie z presją, z jaką wiąże się wzięcie na siebie odpowiedzialności za psa. Spróbowałam wyszukać coś podobnego w polskim internecie, ale trafiłam tylko na forum, na którym piętnastoletnia dziewczyna napisała, że rodzice mieli rację i że nie kocha już swojego psa i nie chce się nim zajmować. W odpowiedzi otrzymała jedynie szereg obelg i wyrzutów. Jesteś podła. Nie masz serca. Rodzice nigdy nie powinni byli kupować ci szczeniaka. Zastanowiłam się, co bym zrobiła, gdybym przeczytała coś takiego w wieku piętnastu lat, i odłożyłam telefon.
Przygotowałam dla tego psa w moim sercu miejsce, które pozostało puste. Będę musiała chodzić teraz z tą pustką tak długo, aż uda mi się na tyle dobrze zaopiekować sobą, że dam radę wziąć odpowiedzialność za inną żywą istotę.
Przygotowałam dla tego psa w moim sercu miejsce, które pozostało puste. Będę musiała chodzić teraz z tą pustką tak długo, aż uda mi się na tyle dobrze zaopiekować sobą, że dam radę wziąć odpowiedzialność za inną żywą istotę. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś znajdę swojego psa. Podziwiam ludzi, którzy mają zwierzęta i potrafią dać im szczęśliwe życie. Jest mi wstyd; czuję, że poniosłam porażkę i nie rozumiem, dlaczego obiektywnie pozytywna rzecz wywołała u mnie depresyjną, destrukcyjną reakcję. Wielu rzeczy muszę się jeszcze o sobie dowiedzieć, ale wcześniej chciałam opisać tę historię, żeby w polskim internecie znalazła się relacja chociaż jednej osoby, która doświadczyła puppy bluesa i może o tym powiedzieć tylko tyle, że kompletnie nie rozumie, dlaczego tak się zachowała. Przecież nic się nie działo, miałam tylko znaleźć miejsce na klatkę w mojej sypialni i nauczyć się wstawać trochę wcześniej. Nie wiem, co mnie tak przeraziło. Prawdopodobnie rutyna. Chciałabym, żeby to wszystko potoczyło się inaczej, ale zdecydowałam, że sprowadzenie do domu pieska w tym momencie byłoby dla niego groźbą nieszczęśliwego życia. Mogłabym nie potrafić okazać mu tyle zaangażowania, na ile zasługiwał. Mogłabym któregoś dnia nie dać rady wstać z łóżka, po prostu, bez powodu. Mogłabym też zarazić go moim smutkiem i skończyłby tak samo jak Gabi. Nie chciałam tego dla ślicznej suczki tricolor z trzema piegami na pyszczku. Mam nadzieję, że znajdzie dobry i kochający dom, w którym będzie mogła do woli lizać swoich właścicieli po twarzach i nigdy nikt jej nie odepchnie ani nie każe jej iść na posłanie, bo przeszkadza.
Moje kolejne marzenie pozostało niespełnione, ale to jest w porządku. Kiedy wyzdrowieję, wrócę do tematu i spróbuję jeszcze raz. Cieszę się, że nie zabrałam jej od razu i nie musiałam potem zastanawiać się, czy powinnam ją oddać, ani nie skazałam jej na życie z niestabilną osobą. Nie wzięłam psa i zrobiłam to z miłości i szacunku. Do siebie, do niego i do mojej rodziny. I wiem, że była to najlepsza decyzja, jaką w tym momencie mogłam podjąć.