„Cała prawda o życiu i świecie zamyka się w sztuce, nie trzeba niczego więcej.”[1]
Każde muzeum jest tajemnicze. Dzieci niejednokrotnie odkrywają w obrębie jego murów nieznane im dotąd szczątki historii, a wśród nich osoby, wydarzenia i zjawiska, które istniały lata temu. Właśnie w takim obiekcie rozgrywa się jedna z najbardziej niespotykanych historii kryminalnych XXI w.; naszkicowana eleganckim, wprawnym stylem hiszpańskiego pisarza Luisa Montero Manglano.
Muzeum luster to powieść ludzi sztuki. Obrazuje nie tylko ogrom pracy i trudów, z jakimi muszą mierzyć się malarze w swoim wyjątkowym fachu, ale również mroczne strony ich twórczej glorii. Realistyczna podstawa, scentralizowana wokół Muzeum Prado, jest idealnym zaczątkiem do fantastycznej historii, której nie brak wątków mistycznych. Oparcie rozwoju akcji o symbolizm, naturalnie tkwiący na płótnach zamkniętych w tysiącach złotych ram, w setkach gablot różnorodnych rozmiarów, okazało się rozwiązaniem doskonałym.
Muzeum luster to powieść ludzi sztuki. Obrazuje nie tylko ogrom pracy i trudów, z jakimi muszą mierzyć się malarze w swoim wyjątkowym fachu, ale również mroczne strony ich twórczej glorii.
Jak to bywa w przypadku kryminału – najważniejsza jest intryga. Nie ma wątpliwości, że w tym przypadku jest ona dobrze skrojona. Czytelnik zostaje szczegółowo wprowadzony w problem morderstw, których opisy zakrawają na sceny żywcem wyrwane z najstraszniejszych horrorów. Bowiem trupów w Prado jest więcej niż czekoladek w bombonierce, krew płynie strumieniami, czerwona niczym najdroższe rubiny. A wszystko to okraszone jest dystyngowanym językiem Manglano, który sprawnie wykorzystuje swoją wiedzę na temat historii sztuki do mamienia odbiorcy. Jego sposób prowadzenia narracji w pełni oddaje aurę podniosłości skupionej wokół monumentalnej, niemej budowli Muzeum Prado, która zdaje się przemykać cichcem pośród tłumu turystów krążących po mieście. Ukryta, lecz namacalna. Ponadto pojawia się wątek konkursu kopistycznego – nadziei artystów z całego świata, a równocześnie wydarzenia rozpoczynające bieg wydarzeń, wykreowany na bazie efektu domina. Czyż to nie odpowiednio wyważone połączenie?
Pozostaje jednak kwestia bohaterów, którzy choć charakterystyczni, w pewnym momencie zlewają się w całość, przede wszystkim za sprawą używanego przez nich języka. W dialogach brakuje rozróżnienia kto jest kim, ponieważ każda postać posługuje się takim samym językiem i być może można byłoby przymknąć na to oko, gdyby nie fakt, że nie wszystkie postacie reprezentują określone środowisko – ludzi wykształconych, znawców sztuki. Całości uroku ujmuje również niezrównoważone tempo akcji. Raz wydarzenia lecą na łeb na szyję, zabierając czytelnikowi oddech, wywołując dreszcze na plecach, po to by za chwilę zwolnić i ciągnąć się niemiłosiernie przez kolejne pięćdziesiąt stron. Podobny zabieg na dłuższą metę jest zwyczajnie męczący, zniechęca do czytania.
Niemniej nie sposób nie uśmiechnąć się na myśl o Muzeum luster, bowiem z kart książki wyłania się niesamowity obraz pisarza, którego bezpośrednie obcowanie ze sztuką inspiruje, pobudzając fantazję, czyli maszynerię niezbędną każdemu twórcy. Taki właśnie jest Luis Montero Manglano. Taki właśnie powinien być autor. Świadomy języka, odważny i nieustraszony. Powieść ta stanowi wyżyny, na które bezsprzecznie udało się Hiszpanowi wspiąć, jego książka zdecydowanie wyróżnia się na tle innych kryminałów, dostarczając czytelnikowi feerii niezapomnianych wrażeń.
[1] Luis Montero Manglano, Muzeum luster, Dom Wydawniczy Rebis, Poznań 2020, str. 73