Niewiele jest miejsc na Ziemi bardziej oddalonych od Polski i Europy niż Nowa Zelandia.
Nowa Zelandia stanowi fascynujące połączenie znajomego i obcego. Na używanych tam monetach można, obok osobliwego ptaka kiwi, znaleźć znajomą koronowaną głowę innego wyspiarskiego państwa. Dogadać można się, jeżeli nie przeszkodzi w tym różnica akcentów, we współczesnej lingua franca. Jednocześnie na wszystkich znakach widnieją również nazwy w języku maoryskim. Czarną flagę ze srebrnym liściem paproci, stanowiącą symbol narodowej drużyny rugby, widać częściej niż oficjalną, zawierającą brytyjską Union Jack. Owce i krowy, zupełnie takie jak w Europie, pasą się w cieniu endemicznego drzewa manuka.
Polodowcowe południe
Wyspa Południowa, największy teren Nowej Zelandii, to tak znakomity przykład rzeźby polodowcowej, że mogłaby stanowić raj dla fascynata geografii (oraz pouczające, choć nieco nużące, doświadczenie dla osób podróżujących z fascynatem geografii). Jadąc drogą z Queenstown do słynnego fiordu Milford Sound, mija się malownicze górskie doliny, pełne jezior polodowcowych o intensywnie niebieskich kolorach wody, które w innych miejscach same stanowiłyby magnes na turystów. Wyłaniający się (sporadycznie, jak ostrzegają przewodnicy) z gęstej mgły wierzchołek Góry Cooka swym majestatem z powodzeniem mógłby konkurować z Mont Blanc. Nie powinna zatem dziwić nazwa całego łańcucha górskiego: Alpy Południowe.
Wulkaniczna północ
Krótki lot na Wyspę Północną przenosi podróżnika do zupełnie innego świata. Tutaj góry to nie oblodzone, surowe wierzchołki, a stożki wygasłych (lub drzemiących) wulkanów, nieco bardziej obłe, nieco bardziej zielone. Nad malowniczym jeziorem Taupo pracują elektrownie geotermalne, a metropolia Auckland znajduje się w polu rażenia kilku dymiących olbrzymów. Krajobraz ten chyba najlepiej reprezentuje Dolina Rotorua i jej okolice, znajdujące się w ogromnej kalderze wulkanu, którego wybuch w starożytności został odnotowany nawet przez żyjących osiemnaście tysięcy kilometrów dalej ówczesnych Rzymian. Wąska ścieżka prowadzi między gorącymi źródłami i bulgoczącymi basenami błotnymi, wśród skał żółtych od siarki, soczyście zielonych paproci i charakterystycznego zapachu zgniłych jajek. W pobliskiej maoryskiej fortecy Te Puia można z kolei zobaczyć aktywne gejzery oraz osobniki będące głównym ptasim symbolem kraju.
Wyspa ptaków
O ile Australia może poszczycić się prawdziwym skupiskiem osobliwych gatunków ssaków oraz śmiertelnych gadów, fauna Nowej Zelandii jest zdecydowanie bardziej przyjazna i dużo bardziej opierzona. Ptaki (oprócz sprowadzonych przez ludzi owiec) to dominująca wśród zwierząt i niezwykle zróżnicowana grupa. Papugi kea bez strachu siadają na dachach samochodów, a szafirowe endemiczne ptaki tui szybują na silnych wiatrach Wellington. Jednak najbardziej znanym ptakiem, symbolem państwa, jest nielot kiwi, mający długi dziób, nieproporcjonalnie duży kuper oraz prowadzący nocny tryb życia. Fakt, że nazwa tego gatunku to potoczne określenie na mieszkańców wysp z dumą przyjęte przez Nowozelandczyków, może sugerować ich charakter…
Homo homini lupus, a kiwi kiwi kiwi
Żeby zamieszkać na końcu świata, trzeba być człowiekiem specyficznym. Nowa Zelandia, w przeciwieństwie do Australii, nigdy nie była kolonią karną, zatem przybysze zmierzali tam z własnego wyboru – niezależnie, czy przyciągała ich perspektywa samotności, czy gorączka złota. Podobnie Maorysi, w przeciwieństwie do Aborygenów, nie zamieszkiwali tych wysp od niepamiętnych czasów, lecz, jeśli wierzyć najnowszym badaniom, przybyli tam z Tajwanu około XIV w.
Maorysi sprawili brytyjskim kolonizatorom niemałe problemy i dzisiejsza kultura w dużym stopniu stanowi efekt tych zmagań. Głową Nowej Zelandii jest wciąż monarcha Zjednoczonego Królestwa, jednak jej twarz stanowi raczej była premier Jacinda Ardern, co pasuje do kraju, który jako pierwszy zagwarantował kobietom prawo głosu. Wyspiarskie państwo z dystansem podchodzi do swojego dawnego kolonizatora, jednak symbol ich trwającej więzi stanowi pozostawienie w wyniku referendum obecnej flagi, zawierającej Union Jack. Zwolennicy status quo argumentują, że to pod tą flagą walczyli nowozelandzcy żołnierze podczas I wojny światowej (kiedy to również zyskali miano Kiwi) oraz innych konfliktów daleko od rodzimej ziemi.
Można by pomyśleć, że ogromne odległości od innych wysp i kontynentów nastrajają mieszkańców kraju pesymistycznie, jednak okazuje się to tylko kwestią perspektywy. Nowozelandczycy mieszkają nie na końcu, a w samym centrum świata: co druga mijana miejscowość stanowi samozwańczą stolicę – czy to marchewki, czy gumiaków, czy blachy falistej. Zarówno w miastach o drewnianej zabudowie w kolonialnym stylu, jak i na licznych farmach, można spotkać ludzi serdecznych i otwartych, których bardziej niż polityka interesują wyniki ostatnich meczów rugby.
Pocztówka ze Śródziemia
Dla wielbicieli Władcy Pierścieni i jego filmowej adaptacji ten mały wyspiarski kraj ma w sobie magię nie do opisania. Często podczas przemierzania go zaciera się granica między Nową Zelandią a Śródziemiem. Łąki w miejscowości Twizel stają się polami Pelennoru, a szczyt Ngauruhoe – Górą Przeznaczenia. Na lotnisku w Wellington podróżnych wita figura Gandalfa na grzbiecie orła.
Liczne przewodniki sugerują trasy śladami zapierających dech w piersiach, majestatycznych krajobrazów, jednak na żadnym szlaku nie może zabraknąć miejsca położonego wśród niepozornych niskich zielonych wzgórz zachowanego planu filmowego. W Hobbitonie, z norkami hobbitów, dymem unoszącym się z kominów, praniem suszącym się na sznurach i karczmą, w której można raczyć się piwem i drugim śniadaniem, wielbiciele Śródziemia czują się jak w domu.