Polskiego odbiorcy wiadomości ze świata nie interesują, ale i tak słucha Działu Zagranicznego.
Grafika okładkowa: Dział Zagraniczny
Profile prowadzonego przez Macieja Okraszewskiego Działu Zagranicznego w mediach społecznościowych cieszą się od lat niesłabnącą popularnością. Nie zawsze tak było, bowiem nie tak dawno najczęściej słyszał, że jego tekst dotyczący wydarzeń zagranicznych jednak nie zostanie opublikowany, bo polskiego czytelnika ten temat nie interesuje. Czy w rzeczywistości tak jest? O to zapytała Macieja Okraszewskiego redakcja Rewersu.
Rewers: Dlaczego informacjom ze świata, przede wszystkim spoza Europy, tak trudno przebić się do mediów głównego nurtu? Czy rzeczywiście stoi za tym brak zainteresowania czytelników, czy jednak coś innego?
Maciej Okraszewski: Jest to bardzo złożona kwestia i można wymienić wiele przyczyn, dlaczego informacje ze świata tak rzadko pojawiają się w polskich mediach. Zwrócę jednak uwagę na to, co wydaje się najważniejsze. Po pierwsze, zanik informacji z zagranicy zbiegł się z popularyzacją internetu. Dobrym przykładem jest jeden z wiodących portali informacyjnych – tamtejszy wiceszef opowiadał historię o tym, że mieli reportaż z Sudanu, który powstał podczas jednego z wyjazdów Polskiej Akcji Humanitarnej. Tekst był dobrze przygotowany, zajrzało do niego 600 tysięcy osób, a to ogromna liczba. Gdyby jakaś gazeta w Polsce sprzedała tyle egzemplarzy, to wszyscy by się zastanawiali, jak to się stało, że tak dobrze jej idzie. Natomiast w ten sam weekend pojawił się też materiał o tym, że małżeństwo Lewandowskich spodziewa się dziecka. I w to kliknęło już 6,5 miliona osób. Nakłady finansowe na zrobienie materiału z Sudanu i o tym, że Lewandowscy będą mieli dziecko, są zupełnie nieprzystające do siebie, a równocześnie „klikalność” tej drugiej wiadomości prawdopodobnie zawsze okaże się większa.
Polskie media, w pewnym momencie, zaczęły też ścigać się o czytelnika. Wcześniej gazety dobrze się sprzedawały, a stacje radiowe miały wysoką słuchalność – nie było za bardzo alternatywy. Wraz z popularyzacją internetu zmieniło się to i media wpadły w tryb szukania czytelnika, bo najbardziej zaczęły liczyć się „kliknięcia”. A jeżeli ścigamy się o czytelnika masowego, to Lewandowski zawsze wygra z Sudanem.
Istotne jest też to, że osobami zarządzającymi w polskich mediach wciąż pozostają ci sami ludzie, którzy weszli do branży w okolicach lat 90. i w pewnym momencie przestali nadążać za tym, co dzieje się na świecie. Taka wersja powtarza się w rozmowach z ogromną liczbą moich znajomych zajmujących się dziennikarstwem zagranicznym – dziennikarzy, dziennikarek, reporterek i reporterów. Redaktorzy często nie mają pojęcia, o czym dziennikarz mówi, nie słyszeli o tych sytuacjach z zagranicy albo pojawia się słynne pytanie czy tam jest jakiś Polak? Jedną z najbardziej absurdalnych wypowiedzi tego typu usłyszałem w roku 2015 albo 2016, kiedy do Europy płynęła fala migrantów przez Morze Śródziemne. Media bardzo się wtedy na tym skupiły i mój kolega z dużej redakcji polskiego radia zaproponował zrobienie o tym materiału, biorąc nawet pod uwagę wyjazd do Grecji. A szefowa zapytała ale czy ci ludzie docierają do Polski?, za nic mając chociażby geografię. W związku z tym dostrzec można kolejny problem związany z polską prasą czy radiem – dziennikarze wiedzą albo dostrzegają pewne rzeczy wcześniej, natomiast ich szefostwo, w wielu przypadkach, nie chce o tym informować.
Jeżeli ścigamy się o czytelnika masowego, to Lewandowski zawsze wygra z Sudanem.
Naprawdę takie istotne jest to, że w materiale pojawia się Polak albo wątek polski?
Niestety tak, bo gdy informacja związana z Polską gdzieś się pojawia, to ,,klikalność” wzrasta. Ludzie interesują się tym, co dzieje się obok nich. Ja też często czytam lokalną prasę, bo ciekawi mnie to, co dzieje się w dzielnicy, w której mieszkam – czy metro będzie funkcjonowało dziś normalnie, czy wycięte zostaną kolejne drzewa.
Czytelnicy podobnie reagują na wątki polskie w różnych sprawach – jeśli, na przykład, w szeregach Państwa Islamskiego pojawi się Polka jako czyjaś żona, to będzie się to świetnie „klikało”. Nie interesuje ich historia Brytyjki będącej w tej samej sytuacji. W Polsce nie brakuje ambitnych czytelników, ale nie można powiedzieć, że ogromna liczba osób aktywnie interesuje się tematami zagranicznymi. Część oczywiście – istnieją media do nich skierowane, które, jeżeli jednak nie użyją właśnie tego „haka na Polaka”, zawsze będą na przegranej pozycji w stosunku do takiego Super Expresu czy Faktu. Niestety osoby nimi kierujące, a szczególnie działy reklamy i marketingu, które obecnie w redakcjach stanowią chyba najważniejsze ośrodki decyzyjne, na tym, w głównej mierze, opierają sukces gazety.
Często, w związku z tym, pojawia się słynne zdanie, że polskiego czytelnika to nie interesuje. Czy naprawdę tak jest? Wydaje się, że nie – to dlaczego cały czas się to powtarza?
Powtarzam od lat – to całkowita nieprawda. I okazuje się, że mam rację. Przykładem jest to, że mój podkast stał się teraz taki popularny i słuchalnością przewyższa sprzedaż różnych ważnych w Polsce tygodników. Wskazuje to na fakt, że ludzi naprawdę bardzo interesuje świat. Natomiast jest jedna, bardzo ważna rzecz, której się nie spodziewałem i to wyszło dopiero w trakcie pracy nad podkastem – znaczna część słuchaczy to ludzie, którzy nie czytają, na przykład Gazety Wyborczej, nie słuchają Tok FM-u, ale przyszli z czyjegoś polecenia i już zostali. I ci ludzie do mnie piszą, że nie mieli pojęcia o jakiejś sytuacji. Najbardziej ekstremalne przypadki to takie, gdy ktoś mówi, że nie wiedział o istnieniu jakiegoś kraju, np. w Oceanii, a teraz sobie czyta ciekawostki na jego temat na Wikipedii. Okazuje się, że ludzi bardzo interesują różne historie ze świata, zupełnie z Polską i Polakami niezwiązane, z naprawdę odległych części globu, od których dzielą ich setki i tysiące kilometrów. Tylko po prostu o tym nie wiedzą, bo skąd mają wiedzieć, skoro tego nigdzie indziej nie ma?
Druga rzecz to w jaki sposób podawane są te informacje o zagranicy. Staram się unikać polityki, ale jeżeli już się pojawia, to po to, żeby zilustrować kwestie społeczne i środowiskowe. Niestety – w polskich mediach wciąż dominuje takie podejście, że jeśli gdzieś były wybory, to pojawiają się informacje: kto dostał ile procent, jaka partia wygrała – prawicowa czy lewicowa. Bardzo często zresztą to myślenie o partiach nijak ma się do tego, co znamy z Polski – zazwyczaj trzeba ludziom wyjaśniać to, że jeśli ktoś jest prawicowy albo lewicowy w jakimś kraju, to niekoniecznie przeświadczyło to o jego zwycięstwie; że tam są ważniejsze sprawy, na przykład społeczne, które mogłyby być interesujące. Żeby jednak umieć o tym opowiedzieć, to trzeba mieć doświadczenie, dużo wiedzieć o sprawie, zajmować się regionem od jakiegoś czasu. To też jest niestety problem, ponieważ bardzo dużo specjalistów od zagranicy odeszło z polskich mediów na przestrzeni ostatnich 10-15 lat, co wiązało się m.in. z kryzysem finansowym.
Ktoś może powiedzieć o archeologii jakiegoś kraju albo o historii z XVII w., ale, kiedy przychodzi do rozmowy o raperach, narkotykach czy transporcie publicznym, o popularności jakiejś stacji telewizyjnej i co to mówi o danym kraju, to okazuje się, że ten specjalista nie wyszedł poza XVII w. i nie mamy o czym rozmawiać
Jak trudno albo jak łatwo jest w związku z tym znaleźć ekspertów?
Bardzo trudno. Mam taki model pracy, że najpierw znajduję temat – codziennie rano przeglądam ogrom wiadomości z całego świata, część archiwizuję, niektóre po prostu zapamiętuję. Zdarza się, że zobaczę jakąś krótką depeszę, taką którą czyta się w ciągu minuty, ale przypominam sobie, że pół roku albo rok temu było na ten temat dużo więcej dyskusji i myślę sobie: to może być interesujące, warto o tym porozmawiać. Później wyszukuję materiały, układam scenariusz i dopiero zaczynam szukać rozmówcy. Niestety, czasami bardzo trudno znaleźć osobę, która byłaby w stanie o tym temacie szczegółowo opowiedzieć. Jeżeli chodzi o Europę, to zazwyczaj bywa nieźle, a jeśli pojawia się coś o Ameryce Łacińskiej – to region, w którym się specjalizuję, więc nie mam problemu z wyszukaniem informacji. Wiem też kto i o czym mógłby porozmawiać. Natomiast wiele krajów afrykańskich jest trudnych do omówienia, podobnie jak niektóre kraje azjatyckie, szczególnie te mniej popularne turystycznie lub biznesowo.
Bardzo często nie udaje mi się nikogo znaleźć albo osoby, które znajduję, same odmawiają po zobaczeniu scenariusza, bo uważają, że taka szczegółowość je przerasta. Wydaje mi się, że mniej więcej co czwarty temat odpada po takim przygotowaniu, bo nie ma osoby do rozmowy. Czasami to wynika też z faktu, że nagrywam tylko na żywo, a są ludzie, którzy mieszkają na stałe za granicą, zajmują się tam badaniami naukowymi czy jakiegoś innego rodzaju pracą i nie możemy porozmawiać. Wtedy na nich czekam, aż będą mogli przyjechać. Ale, nawet pomijając całkowicie te osoby, bardzo dużo tematów nie zostaje zrealizowanych, bo brakuje specjalistów albo są tacy, którzy się specjalizują, na przykład w kwestiach językowych czy lingwistycznych, ale mają słabe rozeznanie w sytuacji społecznej. Ktoś może powiedzieć o archeologii jakiegoś kraju albo o historii z XVII w., ale, kiedy przychodzi do rozmowy o raperach, narkotykach czy transporcie publicznym, o popularności jakiejś stacji telewizyjnej i co to mówi o danym kraju, to okazuje się, że ten specjalista nie wyszedł poza XVII w. i nie mamy o czym rozmawiać.
To prowadzi do pytania o dostępność źródeł w języku polskim. Wiadomo, że znajomość innych języków ułatwia sprawę. Ale jak jest po polsku?
Bardzo słabo. Można szukać, nawet wśród pasjonatów, ale jeżeli potrzebuje się informacji bardziej szczegółowej albo bardziej regularnej, to po polsku jest naprawdę źle. I ta sytuacja ulega poprawie tylko nieznacznie, przede wszystkim dzięki kanałom internetowym, gdzie łatwiej publikować jakieś treści, natomiast wciąż nie ma ich za dużo. To nie dotyczy tylko języka polskiego. Jeżeli ktoś uczy się jakiegoś języka obcego, z reguły angielskiego, to zyskuje dostęp do ogromu informacji, wydawałoby się, że na każdy temat. Natomiast gdy później ktoś uczy się drugiego języka obcego, na przykład hiszpańskiego albo rosyjskiego – popularnych języków o dużym zasięgu, to okazuje się, że otwiera całe nowe spektrum możliwości i informacji niedostępnych po angielsku. Jeżeli więc w tym języku nie ma bardzo wielu szczegółowych informacji, to trudno się spodziewać, że będą też po polsku.
Jeżeli ktoś nie zna innych języków niż polski i nie jest w stanie aktywnie poszukiwać informacji, a trzeba też wiedzieć, gdzie ich szukać, to zostaje skazany na bardzo dużą niewiedzę na temat zagranicy. To prowadzi również do ogromnego narażenia na dezinformację. W polskim internecie pojawiają się, na przykład, wiadomości, że w Szwecji są dzielnice, do których nie można wchodzić, obszary muzułmańskie, gdzie nie istnieje prawo. Że Europa Zachodnia odbiera dzieci parom heteroseksualnym i daje je na wychowanie homoseksualnym i tak dalej. Takie przedziwne treści, które już na pierwszy rzut oka powinny wyglądać niewiarygodnie, znajdują szerokie grono odbiorców, bo nie za bardzo jest dla nich przeciwwaga.
Znalezienie źródła to jedna rzecz, a zweryfikowanie jego rzetelności to druga. Wydaje się, że najbardziej dostępne, zazwyczaj wiarygodne, są reportaże, których w Polsce pojawia się bardzo dużo, o coraz odleglejszych zakątkach świata, niż wcześniej. Jak szybko one przestają być aktualne?
Jeżeli reportaż jest dobrze napisany i zredagowany, to będzie ponadaktualny – ktoś może po niego sięgnąć w roku 2010 i 2020 i wciąż wynieść z niego ważne oraz aktualne rzeczy. Jeżeli są to natomiast teksty dotyczące bieżących informacji, to one trochę się deaktualizują. Gdy przygotowuję się do rozmów, to specjalnie robię tak, żeby nie skupiać się na bieżących wydarzeniach, tylko użyć szerszego kontekstu, aby ktoś, kto będzie słuchał tego po roku, wciąż wyciągnął maksimum informacji. Natomiast reportaże książkowe mają to do siebie, że dużo łatwiej, szczególnie ze względu na objętość formy, zawrzeć tam informacje, które wciąż będą po latach aktualne i w jakiś sposób edukacyjne dla odbiorców. Wbrew pozorom jednak reportaże nie sprzedają się w kosmicznych ilościach. Wydaje się, że Polska stoi wersjami książkowymi, wydawane są kolejne świetne tłumaczenia i dużo polskich dobrych reportaży zza granicy, ale to nie jest wspaniały zasięg. Czasami można też pominąć coś istotnego, bo nowości na rynku pojawia się bardzo dużo. Jedno z najważniejszych wydawnictw związanych z reportażem wydaje tak dużo książek, że nawet zajmując się tym zawodowo, nie mam czasu ich wszystkich czytać. Nie jest tak, że Polacy czytają tych reportaży miliony, raczej do kilkunastu tysięcy na książkę. Być może więcej wypożyczają w bibliotekach, z których też często korzystam i zdarza się, że idę po jakąś książkę i okazuje się, że jest wypożyczona i jedynie można się zapisać, żeby czekać na nią w kolejce. Możliwe również, że starsi Polacy, którzy mają słabe emerytury, czytają w bibliotekach. To wiadomość, która byłaby bardzo pozytywna.
Co wydaje się przystępniejsze dla odbiorcy: tekst czy podkast?
Jeśli chodzi o łatwiejszą formę do przyjęcia, to tekst – można go szybko przejrzeć, znaleźć punkty. Ludzie bardzo różnie czytają teksty i, jako forma czerpania informacji, wydają się dużo poręczniejsze ze względu na to, jak działa ludzka uwaga. Jednak, jeśli chodzi w ogóle o sięganie po treści, to podkast. Jesteśmy przeładowani bodźcami, zdecydowana większość z nas pracuje teraz przed komputerem, korzysta ze smartfonów właściwie cały czas. Istnieje więc potrzeba, żeby od tego odpocząć. Podkast to forma nieangażująca żadnego innego zmysłu poza słuchem i mogąca towarzyszyć podczas innych czynności, takich jak sprzątanie, gotowanie, rozwieszanie prania, spacer z psem. Stanowi formę odpoczynku dla oczu i mózgu, bo inaczej przyswaja się informacje, kiedy nie trzeba jednocześnie na kogoś patrzeć na ekranie. Przeprowadzono badania na temat tego, ile ludzie rozumieją z wiadomości oglądanych w telewizji. I paradoksalnie okazuje się, że ta krótka forma trzyminutowego materiału w wiadomościach nie jest szczególnie dobrze przyswajana przez odbiorcę, bo widza dodatkowo rozprasza to, co widzi na ekranie i nie nadąża za tym, co słyszy, a w podkaście może się skupić tylko na dźwięku.
Wróćmy na koniec do tego, o czym rozmawialiśmy wcześniej – że świat jednak interesuje ludzi. Ale czy są jednak takie tematy, które nie do końca trafiają do odbiorców?
Ludzi najbardziej angażują kwestie w jakiś sposób związane z ich sprawami. Na przykład odcinek o aborcji w Hiszpanii jest jednym z najpopularniejszych, bo w Polsce wtedy trwały protesty związane z decyzją Trybunału Konstytucyjnego. Odcinki dotyczące przestępczości również interesują słuchaczy, stanowią jakąś formę rozrywki. Dużo osób ogląda seriale typu Narcos i chce później zobaczyć, jak to wygląda w realnym świecie. A wygląda podobnie, bo Narcos jest akurat bardzo dobrze przygotowanym serialem, chociaż w różnych szczegółach odbiegającym od rzeczywistości, żeby akcja lepiej płynęła.
Na pewno największym zainteresowaniem cieszą się informacje z krajów, które słuchacze znają, bo w nich byli albo ktoś z ich bliskich tam mieszka. Z tego powodu wszystkie państwa europejskie są bardzo dobrze „klikalne”. Jeśli chodzi o strefę pozaeuropejską, to są wyjątki jak Japonia, która zawsze się dobrze ogląda. Ale to nie wynika z faktu, że wszyscy się Japonią wyjątkowo interesują, a z tego, że ma świetny image międzynarodowy, zresztą – bardzo odbiegający od rzeczywistości, niemający z tą codziennością japońską, tak naprawdę, wiele wspólnego. Popkulturowo jest to jednak kraj, który kojarzy się z konkretnymi rzeczami, dlatego ludzie lubią o nim słuchać. Natomiast taki Paragwaj nie kojarzy się z niczym, a czasami jest mylony z Urugwajem. Wiadomo więc, że gdy widzimy materiał z Japonii, Urugwaju czy Paragwaju, to Japonia na pewno będzie popularniejsza. Oczywiście, również wszystkie informacje sensacyjne są bardzo chętnie oglądane – wybuchy wulkanów, trzęsienia ziemi, tsunami, zamachy bombowe. Nagłe i gwałtowne wydarzenia zwracają uwagę, można je sprzedać jako szybki pakiet informacyjny. Żeby wytłumaczyć skomplikowane procesy zachodzące w Lesotho potrzeba dużo czasu i wiedzy, a żeby pokazać wybuch w Bejrucie, który zainteresuje wszystkich – już nie. Każdy chce zobaczyć i usłyszeć, co tam wybuchło, ale niekoniecznie dowiedzieć się dlaczego. Opisanie i wytłumaczenie długiego kryzysu gospodarczego i problemu ze śmieciami jest czasochłonne i wymaga więcej uwagi również od odbiorcy. Łatwiej opakować to i sprzedać w taki sposób.
To jest jeszcze jedno zagrożenie. Mamy duże przebodźcowanie – ludzie bombardowani są tego typu informacjami, mają FOMO (fear of missing out – strach, że przegapią jakąś informację). Ciągłe podpięcie pod strony informacyjne u przeciętnego człowieka może wywołać poczucie zagrożenia, odrętwienia informacyjnego, przeładowania. Pochłanianie zbyt dużo informacji pozbawionych kontekstu w krótkim czasie na dłuższą metę jest szkodliwe dla odbiorcy. Nie pomoże mu w zrozumieniu niczego, a doprowadzi do chaosu w głowie. Jakbym miał komuś doradzać taką „higienę medialną”, to powiedziałbym, żeby skupiać się na dłuższych formach, na przykład w weekendy, a odpuścić sobie śledzenie od poniedziałku do piątku tego, co polityk A powiedział do polityka B, bo w ogólnym rozrachunku zaśmieca to głowę.
Materiały Działu Zagranicznego można znaleźć na YouTubie oraz na stronie: https://www.dzialzagraniczny.pl/. Informacje w krótkiej, przystępnej formie pojawiają się codziennie w formie relacji na Instagramie.